Gwatemala Honduras Belize
Strona domowa W górę

Gwatemala Honduras Belize

Ten wyjazd odbyliśmy wspólnie z Martą i Tomkiem. Szukając celu wyjazdu skupiliśmy się na Ameryce Łacińskiej ( Marta i Tomek znają całkiem dobrze jeżyk iszpański i interesują się tym regionem, Ola nigdy nie była na drugiej półkuli, a ja dawno - w 2000 roku ). Nasz wybór padł na Gwatemalę, z uwagi na dobrą pogodę, który panuje tam wtedy, gdy wszyscy mogliśmy dostać urlopy - na przełomie lutego i marca . Dołożyliśmy jeszcze Copan w Hondurasie i Belize dla odpoczynku. Tak powstał plan wyjazdu. Bilet lotnicze zakupiliśmy w biurze Time 4 Travel . Najtańszy okazał się lot liniami American Airlines , z przesiadką w Miami. Część z nas miała wizy amerykańskie, reszta musiała je sobie wyrobić, ale nawet doliczając koszty wiz podróż przez USA okazał się tańszy, niż jakakolwiek inna opcja. Co prawda na lotnisku w Miami okazało się, że tranzyt jest tam zupełnie nie przemyślany, a organizacja fatalna, ale ostatecznie wszystko się udało. Mimo obaw co do bezpieczeństwa podróż do Gwatemali okazała się bardzo ciekawa i przyjemna, choć w niektórych miejscach ( Antigua ), bardziej kosztowna niż oczekiwaliśmy. Również jednodniowy wypad do Copan w Hondurasie okazał się interesujący. Belize to typowe Karaiby - plaże, palmy, woda, wyluzowani mieszkańcy i wysokie ceny.  Oczywiście nie zobaczyliśmy w odwiedzanych krajach wszystkiego - mamy nadzieję tam jeszcze powrócić. Zapraszamy do przeczytania relacji z naszego wyjazdu.

GwatemalaHondurasBelize

Gwatemala , Honduras i Belize - luty / marzec 2009

galeria zdjęć z wyjazdu

22.02.2009 Jedziemy na lotnisko taksówka. Idziemy do odprawy. Pani na stanowisku LOTu trochę mało zorientowana. Spotykamy Martę i Tomka. Lecimy doGwatemala - Antigua - kościół i klasztor Nuestra Senora de La Merced Londynu - lot OK. W Londynie mało czasu, szybko idziemy do bramki. Marta i Tomek przechodzą bez problemów - nas kierują do Gwatemala - Antigua ściślejszej  kontroli - bagaże podręczne, buty itp., itd. Olę sprawdzają dokładniej, mnie mniej. Lot do Miami nudny, alkohole płatne , ogólnie linie American Airlines wyglądają na gorsze. W Miami - bieganie. Wpierw czekamy 45 minut w kolejce do Imigration, potem musimy jechać na inny terminal, odebrać bagaże , przejść przez kontrolę celną ( a właściwie bez kontroli ), oddać bagaże i z powrotem wrócić na ten  sam terminal ( bo z niego jest odlot ) i dopiero odlecieć. Lot do Gwatemal jest całkiem OK., dają tylko picie. Potem kolejka do Immigration , szybko poszło. Lotnisko całkiem ładne. Już czeka na nas kierowca do hotelu. Wiezie nas dość sprawnie. Jedziemy około 30 minut. Wypakowujemy się w Posada de Don Valentino - 39 USD / noc ( mam zarezerwowane ). Nie ma ciepłej wody, potem się okaże, że trzeba było powiadomić panią z obsługi. Myjemy się i idziemy spać.

23.02.2009 Wstajemy około 9:00. Marta już do nas puka. Idziemy na główny plac Parque Central. Tam  w banku wymieniam 100 USD po kursie 7,75 Quetzali / USD. Potem idziemy na śniadanie - naleśniki, duża kanapka + kawa - 70 Quetzali. Idziemy na zwiedzanie. Po drodze "atakują" nas różni naganiacze od wycieczek i przejazdów. Najtańsza jest agencja "Uniwersal", ale ma złe opinie. Idziemy do Colegio de San Jeronimo. Wejście kosztuje 30 Quetzali, Gwatemala - Antigua - kościół i klasztor Santo Domingo - wystawa - suknia więc nie wchodzimy, bo uznajemy, że nie warto. Potem idziemy do Iglesia Y Convento de Nuestra Senora de La Merced. Wchodzimy do ruin klasztoru z fontanną ( 5 Quetzali ) i oglądamy kościół z zewnątrz. Idziemy w stronę Iglesia Y Convento de Santo Domingo. Przypominamy sobie, że jeden z naganiaczy mówił, że przejazd do Copan możemy do 14:00 załatwić. Idziemy na główny plac, dobijamy z panem targu - 80 Quetzali za wulkan Pacaya i 90 Quetzali za Copan w jednąGwatemala - Antigua - klasztor św Teresy stronę. Prowadzi nas do agencji. Jest zamknięta, podobno pani je. Nie chcemy płacić pod agencją - pan dzwoni i pani przychodzi i otwiera. Płacimy pani po 180 Quetzali od osoby za przejazd do Copan i z powrotem i po 10 USD za wejście na wulkan Pacaya. Jutro o 3:50 wyruszamy do Copan. Idziemy coś zjeść - jemy  w lokalnej restauracji. Dwa zestawy ( mięso + dwie sałatki + chleb ) i dwa piwa to wydatek 170 Quetzali. Idziemy potem ponownie do Iglesia Y Comvento de Santo Domingo. Wstęp 40 Quetzali dla osób nie będących gośćmi hotelu mieszczącego się w pozostałościach klasztoru. Marta  i Tomek nie wchodzą. My tak. Umawiamy się o 17:15 przed wejściem ( oni idą na rynek ). W środku - ciekawa wystawa sztuki nowoczesnej ( sukienki zaprojektowane przez malarzy ), sztuki prekolumbijskiej wspólnie z współczesnymi wyrobami ze szkła, ruiny kościoła krypty mnichów, fontanna. Całkiem OK., choć brak jakiś spektakularnych eksponatów. Wychodzimy, spotykamy się z Martą i Tomkiem, idziemy na główny plac ( po drodze galerie z drogimi obrazami ), wchodzimy na chwilę do katedry ( jeszcze otwarta ) - wnętrze nie poraża pięknem, ale ciekawe są naturalistyczne rzeźby, np. ukrzyżowanego Chrystusa. Jest też zrujnowana część katedry ( wstęp 3 Quetzale ), ale już jest zamknięta. Idziemy szukać Gwatemala - Antigua - katedra miejsca do napicia się piwa, ale wszędzie drogo - 17 -20 Quetzali za piwo ( drożej niż w Warszawie ). W końcu znajdujemy odpowiednie miejsce - sklep ze stolikami - piwo po 10 Quetzali.  Siedzimy chwile. Robi się zimno na dworze. Idziemy do hotelu, bierzemy polary, chcemy pójść do supermarketu. Płacimy za hotel, transport z lotniska ( 45 USD za cztery osoby ) i wodę kupioną wczoraj - 6 Quetzali za małą butelkę. Idziemy do supermarketu - papier toaletowy, woda, cola, piwo, ciasteczka kosztują razem 65 Quetzali.  Wracamy do hotelu, pijemy piwo z Tomkiem  ( Marta poszła już spać ), rozmawiamy gospodarce i innych sprawach. Chcę iść jeszcze na Internet, ale już zamknięte. Idziemy do pokoju, myjemy się. Idziemy spać. Jutro pobudka o 3:00, o 3:50 wyjazd.

24.02.2009 Wstajemy o 3:00. O 3:50 już czekamy. Ale mikrobus przyjeżdża z opóźnieniem - chodzimy, czekamy przed bramą. Przyjeżdża około 4:30. Zbiera lHonduras - Copan - Aguti złocistyHonduras - Copan - stellaudzi z innych hoteli. Jedziemy do Guatemala City, a potem dalej. Zaczyna padać. Marta pyta się pana kierowcy, czy nie ma nic do nakrycia naszych plecaków, lezących na dachu, jakiejś plastikowej plandeki. Ale on nic nie ma . Jedziemy przez góry, w korku. W pewnym momencie zabieramy dodatkowego pasażera i robi się ciasno. Stajemy na jedzenie. Bierzemy kawę za 6 Quetzali, ale jest bardzo kiepska. Marta to nawet mówi kelnerce w restauracji, która jest bardzo zdziwiona krytyką. Na granicy z Hondurasem musimy zapłacić w jednym okienku 10 Quetzali, a w drugim 3 USD lub 50 Quetzali ( wybieram dolary - bardziej się opłaca ). Potem dojeżdżamy do Copan, Wysiadamy przy biurze firmy transportowej i idziemy szukać hotelu. Pierwszy napotkany to Posada de Belssy - 30 lempiras lub 16 USD za dwójkę z łazienką. Bierzemy. Po Honduras - Copan chwili odpoczynku idziemy do banku Atlantida . Według strażnika ( bo nigdzie nie jest to napisane ) kurs to 18 lempiras za dolara. Kolejka do kas jest spora. Tomek wypłaca z bankomatu pieniądze i nam pożycza 1100 lempiras. Idziemy na śniadanie. Ja jem kanapkę z frytkami, Ola naleśniki, pijemy kawę - razem za 216 lempiras. Potem idziemy do ruin. Około kilometra marszu do wejścia,Honduras - Copan opłacenie biletów ( 15 US$ od osoby). Trochę siąpi. Oglądamy stelle, ruiny świątyni porośnięte przez drzewa. Chodzę po ruinach sam – reszta osób zwiedza w szybszym tempie. W pewnym momencie pojawia się słońce, więc robimy jeszcze trochę zdjęć. Przy wyjściu spotykamy barwne stado oswojonych papug. Potem – ponieważ jest jeszcze wcześnie - ruszamy położoną niedaleko wejścia do ruin „ścieżką edukacyjną”. Po drodze widzimy różne rośliny i drzewa, które były wykorzystywane przez Majów Honduras - Copan oraz nieduże wzniesienia w miejscach, gdzie kiedyś stały domostwa. Dochodzimy do rzeki, chcemy wrócić inną ścieżką, ale gdy staje się coraz bardziej zarośnięta, zawracamy poprzednim szlakiem. Po odpoczynku w hotelu idziemy na obiad. Najpierw do Via Via (knajpka prowadzona przez Belgów – stołowaliśmy się w takiej w Indonezji), ale Tomkowi nie podoba się menu. Decydujemy się na inną restaurację – ja jem medaliony z kurczaka z frytkami ( 120 lempiras ), Ola kurczaka w sosie z kardamonem i ryż, pijemy piwo ( 30 lempiras ). Wracamy do hotelu aby wziąć cieplejsze ubrania, po drodze kupujemy wodę i ciasteczka (30 lempiras ). Robi się chłodniej, zaczyna siąpić deszcz. Idę na Internet ( 10 lempiras za 30 min.) – dobre połączenie przez satelitę, potem dołączam do Marty, Tomka i Oli, którzy siedzą już na tarasie w knajpie – pijemy piwo ( po 30 lempiras ) nad gwarną ulicą.

Honduras - Copan - papuga25.02.09 Wstajemy o 5.00, minibus jest punktualnie o 6.00. Zabieramy jeszcze 2 miejscowych pasażerów i jedziemy. Na granicy kierowca zbiera tylko od nas karteczki, które dostaliśmy przy przyjeździe i to wystarczy. Wymieniamy pozostałe lempiras na quetzale po kursie 1 lempiras = 0,35 quetzala ( trochę zdzierstwo – powinno być 0,4 quetzala, ale cóż – granica !). Wracamy tą samą drogą. Przejeżdżamy przez Guatemala City – w niektórych rejonach jest mało przyjemnie – slumsy, okratowane lady w sklepach, strażnik z długą bronią w sklepie z motocyklami. Miejscowi wysiadają w Guatemala City, a my dojeżdżamy do zarezerwowanego w Antigua hotelu.

Pokoje w hotelu mogą być (22 $ za dwójkę z łazienką) – płacimy i idziemy na śniadanie do Kafka Cafe. Potem idziemy znaleźć przejazd do Panajachel na następny dzień na 16.00. W Universal nic nie mają na te godzinę, ale rezerwujemy w innej agencji za 10$ = 80 quetzali od osoby ( wcześniejsze kursy kosztują taniej Gwatemala - Antigua - pralnia miejska 7-8$ od osoby). Potem chodzimy jeszcze po Antigua. Rozdzielamy się – ja z Olą szukamy domu historycznego Casa Popenoe, ale jest chyba zamknięty. Potem idziemy do Iglesia de San Francisco – trwa msza dla młodzieży. Oglądamy grób świętego Hermano Pedro de San Joe de Betoncurt. Wracając mijamy front kościoła i konwentu Santa Clara i dochodzimy do placu z pralnią miejską. Zwiedzamy jeszcze ruiny katedry. Udaje mi się – po długich poszukiwaniach – kupić przejściówkę za 5 quetzali. W hotelu korzystamy z Internetu ( 2 quetzale za 15 min.). Wracają Marta z Tomkiem i idziemy razem na kolację do Kafki – ja jem wołowinę, Ola makaron z mięsem ( razem z piwem i herbatą płacimy 165 quetzali). Piwo za 13 quetzali – słabe, za 18 – lepsze. Potem my z Olą idziemy jeszcze zrobić nocne zdjęcia oświetlonej katedry. Ola chce kupić kawę w Subway, ale nie mają. Kupujemy więc kawę rozpuszczalną, mleko i ciasteczka w sklepiku ( 30 quetzali ). Umawiamy się z Martą i Tomkiem na następny dzień na 5.40 na poranna kawę przed wyjazdem na wulkan.

Gwatemala - okolice Antigua - wulkan Pacaya26.02.09 Wstajemy o 4.45, pakujemy się, pijemy kawę. Bagaże oddajemy do przechowalni w hotelu. Nasz transport trochę się spóźnia. Zdążamy jeszcze kupić świeże bułeczki w pobliskiej piekarni. Wreszcie przyjeżdża po nas osobowy samochód. Ja siadam z przodu, reszta musi tłoczyć się na tylnym siedzeniu. Okazuje się, że musimy dopłacić jeszcze po 40 quetzali za wstęp do parku. Z pewnymi oporami, ale płacimy kierowcy. Jedziemy ponad godzinę i docieramy do podnóża wulkanu. Tam czeka nasz przewodnik. Idziemy pod górę. Ścieżkę pokrywa świeży pył wulkaniczny – jest ciężko. Proponują nam podjechanie konno. Ja idę do połowy, a potem nie za bardzo daję radę – biorę konia za 75 quetzali i jadę z plecakiem Oli. Reszta idzie. Mamy piękny widok na 3 inne wulkany. Zsiadam na chwilę na stromymGwatemala - okolice Antigua - widok z wulkanu Pacaya zejściu, potem kawałek podjeżdżam, ale dalej zaczyna się gruzowisko zastygłej lawy po którym konie nie mogą się poruszać. Podchodzimy blisko świeżej lawy. Marta i Ola zostają niżej, my z Tomkiem podchodzimy wyżej, gdzie kamienie są miejscami gorące. Pięknie widać rozpalone strumienie lawy w odległości kilkudziesięciu metrów. Schodzimy częściowo na skróty. Przewodnik opowiada Marcie i Tomkowi, a oni tłumaczą nam – o wyzysku Gwatemalczyków przez Amerykanów, Koreańczyków i Japończyków. Jego brat pracuje w koreańskiej fabryce, był tam nawet bity. Opowiada też o tym jak wulkan Pacaya powstał 40 lat temu – było kilka wybuchów, rozżarzone kamienie spadały na dachy domów. Były ewakuacje, ale państwo nie pomagało w odbudowie zniszczonych siedlisk. Wspomina też o wykorzystaniu tufu wulkanicznego do oczyszczania wody. Docieramy do samochodu. Przewodnik prosi o napiwek ( Marta bierze od niego bilety do parku, aby ich nie dał nieuczciwie innej grupie), dajemy mu 5$ . Wracamy do Antigua. W hotelu przebieramy się, odświeżamy i idziemy coś zjeść – ja jem kanapkę za 35 quetzali, Ola danie za 50 quetzali, do tego cola po 10 quetzali (+ 10% narzutu). Po posiłku my z Olą idziemy zrobić jeszcze kilka zdjęć – m.in. miejskiej pralni, bo poprzedniego dnia było pochmurno. Wracając wstępujemy do Kafki na kawę (2 americanos – 10 quetzali + 10%). Wracamy do hotelu – okazuje się, że nasz minibus był tuż przed 16.00, ale po nas wróci. Przyjeżdża o 16.20. Oprócz nas jedzie jeszcze anglojęzyczna para.

Po drodze zatrzymujemy się aby podziwiać przepiękny zachód słońca nad jeziorem Atitlan. Dojeżdżamy do Panajachel. My zamierzamy szukać jakiegoś hotelu z przewodnika, ale anglojęzyczna para polecam nam swój – mężczyzna był tam już 2 razy i jest bardzo zadowolony. Marta i Tomek idą obejrzeć miejsce. Hotel Gwatemala - jezioro Atitlan - Solola - targ. Mario’s Rooms jest rzeczywiście bardzo fajny – pokoje wychodzą na wewnętrzny dziedziniec, są czyste i wygodne ( znajdujemy go potem w Lonely Planet ). Dwójka z łazienką i śniadaniem kosztuje 180 quetzali. Zostawiamy plecaki i idziemy na kolację. Wzdłuż prowadzącej do jeziora „turystycznej” ulicy dużo różnych knajp i straganów z pamiątkami. Jemy ryby – ja grillowaną, Ola smażoną, do tego ciemne piwo Moza – razem z podatkiem 121 quetzali. Następnego dnia wybieramy się na targ do Sololi.

27.02.09 Wstajemy o 6.45, jemy śniadanie – mleko do kawy dodatkowo płatne 2 quetzale. Potem oddajemy rzeczy do prania niedaleko hotelu, cena 10 Gwatemala- jezioro Atitlan - Solola - targ quetzali za kg, odbiór wieczorem. Autobusy do Sololi odjeżdżają ze skrzyżowania „naszej” ulicy z główną drogą. Zaraz jakiś przyjeżdża – płacimy po 3 quetzale od osoby. Jest to ‘chickenbus”, czyli dawny amerykański autobus szkolny. Po kilkudziesięciu minutach jazdy docieramy na miejsce – główny plac Sololi przed kościołem, gdzie odbywa się targ. Na placu jest właściwie skwerek i drewniana estrada, a stragany stoją w otaczających go uliczkach, wielu ludzi sprzedaje tez towar „ z ręki”. Chodzimy po targu, robimy zdjęcia, wiele osób wzbrania się. Pytamy się o cenę jakiejś tkaniny, pani strzela 300 quetzali – za drogo! Potem jednak przychodzą Gwatemala - jezioro Atitlan - Solola - targ do nas inne kobiety i ostatecznie kupujemy podobną tkaninę po stargowaniu ceny do 50 quetzali. Większość ludzi ubranych jest w kolorowe i haftowane stroje uszyte z miejscowych materiałów w charakterystyczne wzory. Cały tłum wygląda niezwykle barwnie. Po 10.00 zbieramy się. Postanawiamy zejść do Panajachel na piechotę – 9 km, ale w dół. Po drodze ze zbocza jest piękny widok na jezioro Atitlan a także na cmentarz w Sololi, który z daleka wyglądał jak miasteczko kolorowych domków.  Widzimy też stojący tuz nad jeziorem wielopiętrowy budynek nowoczesnego hotelu – jak z innej bajki. Zejście zajmuje na ok. 2 godzin. W Panajachel Marta i Tomek idą na jedzenie, a ja i Ola wymieniamy w banku Agromercantil czeki podróżne. Nie chcą przyjąć jednego z nich,Gwatemala - jezioro Atitlan ponieważ jest podpisany dwoma kolorami długopisu. Wymieniam 200$ w czekach po kursie 7,92 quetzala za 1 $ - takim samym jak za gotówkę. Wszystko strasznie długo trwa, biurokracja. Po wizycie w banku posiłek i – już razem z Martą i Tomkiem idziemy na plażę, aby popłynąć do San Marcos de Laguna. Okazuje się, że na łódź „publiczną” musimy poczekać i nie wiadomo czy w ogóle będzie, więc decydujemy się na „prywatną”. Udaje się nam, po ciężkim targowaniu zbić cenę z 90 do 65 quetzali od osoby. Płyniemy szybko, łódka skacze po falach a te są spore. Docieramy do San Marcos po ok. 30 minutach. Jest to cicha i spokojna miejscowość z różnymi centrami oferującymi medytację, jogę i kursy medycyny holistycznej, astrologii itp. Po 17.00 wracamy. Tym razem łódź płynie spokojniej ( pod wiatr ). Zabieramy jednego turystę z San Marcos, ale gdy kapitan Gwatemala - jezioro Atitlan - wioska San Marcos La Laguna chce zabrać jeszcze 2 inne osoby z pobliskiej przystani, ale bez obniżenia naszej zapłaty – zdecydowanie protestujemy. Po powrocie dowiadujemy się o wycieczkę na następny dzień – podobno o 8.30 wypływa łódź „publiczna” po 90 quetzali, „prywatne” są droższe. Wracamy do miasteczka.Gwatemala - jezioro Atitlan - wioska San Marcos La Laguna Jemy obiad w knajpce na pięterku, niedaleko naszego hotelu – tanio i smacznie, ale obsługa wolna. Płacimy 120 quetzali za grillowane ryby i piwo. Potem idziemy jeszcze odnaleźć równoległą uliczkę, ale trochę się gubimy i dochodzimy do mostu zbudowanego przez Koreańczyków ( „nowy most”, „most przyjaźni gwatemalsko-koreańskiej”), którym wjeżdżaliśmy do Panajachel. Szukaną uliczkę w końcu odnajdujemy, ale jest ciemna i niezachęcająca. Wracamy więc na naszą, kupujemy wodę i idziemy do hotelu.

28.02.09 Wstajemy przed 6:00. Ubieramy się, płacimy za pokój ( 2 x 180 Quetzali = 360 Quetzali ), jemy śniadanie. Idziemy na  przystań. Rozglądamy się za wycieczką. Ale nie udaje nam się znaleźć nic innego niż przedstawiona nam oferta 90 Quetzali od osoby ( była jakaś grupa Francuzów, ale ciężka do dogadania się ). Najpierw płyniemy do San Pedro La Laguna ( 1 h ) Chodzimy po uliczkach, zachodzimy na plażę i oglądamy suszenie kawy. Kupujemy bransoletę z półszlachetnymi kamieniami za 35 Quetzali. Płyniemy do  Santiago Atitlan ( 1h  ). na zwiedzanie mamy tak, jak w poprzedniej miejscowości ponad 1h. Idziemy do kościoła "Iglesia Parroquist Santiago Apostol". Są tam śmieszne figury świętych w szatach ( w tym w chińskich chustkach ), Chrystus w trumnie nakryty kocem. Gwatemala - jezioro Atitlan - przejażdżka statkiem Po zwiedzeniu kościoła idziemy zobaczyć Maximona - lokalny obiekt kultu. Nagabywali nas o to różni naganiacze, prowadzą nas w końcu dzieciaki za "co łaska" - daliśmy im w końcu 6 Quetzali ( byli średnio zadowoleni ). Maximon - to figura powstała z mieszaniny wierzeń Majów, postaci konkwistadora, zdobywcy Gwatemali, Pedro de Alvarado oraz Judasza - jest w prywatnym domu - ofiaruje się mu pieniądze, papierosy, alkohol. "Maximon" pali drewniane cygaro ( ofiarowane papierosy wsadza mu się do ust ). Dajemy 10 Quetzali. Wracamy na statek. Płyniemy do San Catarina Palopo ( 2h ). Tam postój tylko 30 minut. Warsztaty tkackie sprzedają tkaniny. Oglądamy, nic nie kupujemy. Ładny, biały kościół. Wracamy na statek. Płyniemy 40 minut do Panajachel. O 16:40 jesteśmy z powrotem. Chcemy kupić bilet na następny dzień do Coban.  Kombinujemy, aby jechać do Guatemala City, ale bilety kosztują 20$, a do Coban 30$ - nie ma to sensu. W końcu Gwatemala - jezioro Atitlan - wioska Santiago Atitlan - kościół - figury świętych kupujemy bilety po 30$ - 231 Quetzali - wpierw "shuttle" do Guatemala City, a potem duży autobus ( Pullman ) do Coban. W agencji, gdzie kupowaliśmy bilet, zostawiliśmy w roztargnieniu plecak, ale na szczęście nikt go nie zabrał. Robimy zakupy suwenirów - maska drewniana za 20 Quetzali, ceramiczna za 30 Quetzali, torby za 115 Quetzali, pocztówki za 6 Quetzali. Potem spotykamy Martę i Tomka. Udało im się dogadać w hotelu, żeby przygotowali nam śniadanie na następny dzień na wyjazd ( wyjeżdżamy o 6:00, a śniadanie serwują od 7:30 ). Idziemy do hotelu, zostawiamy zakupy i idziemy do knajpy coś zjeść - ryby grillowane ( Ola mała, ja duża ), dwa piwa Moza, herbatka dla Oli i napój z limonką dla mnie - razem kosztuje to nas 160 Quetzali. W trakcie jedzenia jakiś chłopczyk chce wymusić na nas, abyśmy mu postawili Coca Colę ( bez rezultatu ). W knajpie naprzeciwko gra tradycyjna kapela - bardzo jednostajna muzyka. Płacimy i wracamy do hotelu, po drodze kupując wodę i ciasteczka. W hotelu dostajemy zestawy śniadaniowe na następny dzień - napój w kartoniku, banana, pomarańczę, ciasteczka. Następnego dnia pobudka o 5:00. O 6:00 wyjazd do Coban przez Guatemala City.

01.03.2009 O 6:00 wyjeżdżamy. Jedziemy do Guatemala City Z nami  jedzie jeszcze trójka turystów do Monterrico / Antigua - ich pan wysadza za jakimś skrzyżowaniem i samochód zabiera ich dalej. Razem z nami do Guatemala City jadą jeszcze dwie osoby. Mamy postój tylko na tankowanie i do toalety ( na prośbę Oli ). Wysadzamy dziewczynę jadącą do Tikal, nas pan podwozi do stacji autobusowej linii Monja Blanca. Kierowca kupuje nam bilety( są po 50 Quetzali ). Czekamy na autobus. Stacja dość obskurna. Zaczyna padać. Przyjeżdża autobus - taki sobie. Bagaże pakujemy do luku i jedziemy. Wjeżdżamy w góry. Zaczyna lać. Jedziemy przez Biotopo Quetzal. Dojeżdżamy do Coban. Pokazuje się na chwilę słońce. Idziemy do hotelu "Central" - dwójki z ciepłą wodą są po 112 Quetzali - całkiem OK. Po rozpakowaniu się idziemy jeść - szukamy restauracji - pozamykane wszystko ( jest niedziela ). W końcu zachodzimy do El Penascal. Jem kurczaka barbecue, a Ola sałatkę, do tego herbata oraz darmowa zupa i wodnista czekolada z ryżem ( niezbyt dobra ) - razem płacimy około 120 Quetzali. Potem zachodzimy do agencji w hotelu Casa D`Auna Zamawiamy wycieczkę do Semuc Cahmpey - 250 Quetzali od osoby, po negocjacjach. Dopytujemy się o wycieczki do Laguna Lachua - pan chce 700 Quetzali od osoby za wycieczkę lub 1300 Quetzali za transport. Idziemy jeszcze na kawę - zachodzimy do El Cafeto, przy głównym placu, ale wszystko pootwierane i jest zimno. Idziemy do Cafe Florentino - niewiele cieplej - za capuchino i kawę Americano płacimy razem 21 Quetzali. Idziemy do supermarketu, kupujemy wino ( hiszpańskie ) - 42 Quetzale , wodę i ciasteczka. Wracamy do hotelu, pijemy wino, rozmawiamy z Martą i Tomkiem. Następnego dnia chcemy o 6:00 jechać do Biotopo Quetzal ( dopytaliśmy się na stacji linii Monja Blanca - autobusy są co pół godziny ).Wyskakuje do bankomatu i wybieram 400 Quetzali. Leje deszcz. Mało ludzi na ulicach. Następnego dnia pobudka o 5:00, o 5:45 mamy wyruszyć.

02.03.2009 Rano leje deszcz. Nie jedziemy do Biotopo Quetzal. Śpimy dość długo. Okazało się, że łóżko się złamało. Wymieniamy je na inne ( mamy trzy łóżka w pokoju ). Idziemy na śniadanie do knajpy przy hotelu - placki z pastą z kurczaka, sernik i kawa dla mnie, pierożek, ciasto z jabłek i kawa dla Oli - razem 56 Quetzali. Potem idziemy dowiedzieć się o wyjazd z Proyecto Eco Quetzal. Ale zaczyna padać dość mocno. Marta i Tomek nie wzięli kurtek z Polski. Zostają w knajpce, my szukamy tej organizacji. W końcu znajdujemy ją ( po pewnym błądzeniu ). Choć pani mówi tylko po hiszpańsku, udaje się nam dowiedzieć o szczegóły - mieszka się w wiosce Indian. Wracamy do kawiarni, gdzie czekają na nas Marta i Tomek. Generalnie, oprócz mnie, reszta uczestników wyjazdu jest przeciwna pobytowi w wiosce Majów - rezygnujemy z tego pomysłu. Pijemy dobrą herbatę z kardamonem. Potem postanawiamy jechać do Vivero Verapaz, gdzie można oglądać orchidee. Trochę podchodzimy pieszo, ale potem zaczyna padać i łapiemy taksówkę za 15 Quetzali do tego miejsca. Pani oprowadza nas za cenę 10 Quetzali od osoby i pokazuje min. białą orchideę Monja Blanca ( Biała Zakonnica, bo ma słupek kwiatowy w kształcie zakonnicy ) - narodowy kwiat Gwatemali, jej różową krewną - narodowy kwiat Belize, inne orchidee, ( także miniaturowe ), bonzai i inne rośliny. Potem wracamy - najpierw na piechotę, a potem ze stacji benzynowej pani nas podwozi Toyotą Hillux do miasta ( Vivero Verapaz jest jakieś 2 kilometry za miastem ). Potem idziemy do agencji turystycznej, gdzie maja dać nam numer do hotelu w Laguna Lachua, gdzie chcemy jechać ( nie mają, dadzą później ). idę na Internet ( 4 Quetzale za 30 minut ). Idziemy do banku. Długotrwała procedura wymiany czeków podróżnych Pani w banku prosiła mnie o powiedzenie swojego imienia ( pierwszy raz widziała kogoś z Polski ). Szczęśliwie udało mi się wymienić czek podpisany częściowo innym kolorem długopisu, z którego wymianą miałem kłopoty wcześniej. Plecak musiałem zostawić w banku przy wejściu. Wszystko trwało 45 minut. Po wizycie w banku wracamy do hotelu, odpoczywamy trochę i idziemy zjeść do knajpki La Posada. Jest tam kominek z płonącymi polanami, ale wszystkie drzwi są otwarte. Jedzenie jest dobre. Za Oli paprykę faszerowaną, moja grilowana pierś kurczaka z sosem, zupę i herbatę  płacimy 170,5 Quetzala z napiwkiem 180 Quetzali. Ola jeszcze idzie na Internet. Odbieramy pranie ( wyprane i wysuszone w 3 h w pralni w hotelu San Pedro niedaleko głównego rynku za 40 Quetzali ). Chcieliśmy jeszcze kupić wino, ale supermarket już zamykają ( jest kilka minut po 20:00 ). Na szczęście Tomek wychodził po chusteczki i kupił wino. Pijemy je w pokoju Marty i Tomka

03.03.2009 O 7:00 przyjeżdżają po nas do hotelu na wycieczkę do Semuc Champey. Jest zimno, siąpi deszcz. Jedziemy do hotelu Casa Luna, gdzie dostajemy śniadanie. Ja w nocy miałem problemy żołądkowe, więc jem niewiele. Nie wzięliśmy strojów kąpielowych, bo jest zimno. Marta zastanawia się, czy jeżeli jedziemy tGwatemala - okolice Coban - Semuc Champeyylko w czwórkę to nie odwołać Semuc Champey, a jechać tylko do grot Lanquin. Przyjeżdża bus, jest więcej osób. Jedziemy. Najpierw 51 km drogi asfaltowej, a potem szutrowa. Jedziemy do obozu na krótki postój, a potem do jaskini. Jaskinia ciepła i wilgotna, zaparowują obiektywy, ciężko robić zdjęcia. Oświetlenie niewielkie. Jaskinia całkiem fajna, tylko częściowo udostępniona do zwiedzania, miejsce ceremonii Majów. Jedziemy do Semuc Champey. Po dojechaniu dostajemy lunch - kanapkę, jabłko, ciasteczko i wodę. Potem idziemy. Semuc Champey to rząd basenów z woda powstałych w skale wapiennej  i rzeka, która przepływa tunelem wyrzeźbionym w skale pod basenami - bardzo ładna. Można schodzić tymi basenami, a potem zejść po drabince sznurowej do "groty", która przepływa rzek. My z Olą nie schodzimy - nie wzięliśmy kostiumów, a zresztą momentami trzeba pływać, więc ja i tak bym nie mógł. Marta schodzi basenami, ale nie schodzi do groty. Tomek schodzi do groty - było ciężko, ale widok podobno ładny. My tylko robimy zdjęcia. Potem jemy lunch. Można jeszcze podejść do punktu widokowego. Ale panGwatemala - okolice Coban - Semuc Champey przewodnik chce wracać o 15:30, bo zbliża się Wielki Tydzień - "Semana Santa" i nasilają się napady ( bo ludzie więcej podróżują ) - był już napad na minibus turystyczny i dwa na lokalne. Jednak potem mówi, że jeżeli pójdziemy szybko, to można. Wspinamy się. Ledwo doczłapuję się. Przewodnik mi pomaga - polewa mój kark woda, chce nieść mój plecak. Ola niesie mój polar. Na górze widoki przepiękne. Schodzimy krótszą drogą, dość szybko. Odjeżdżamy o 15:40. Zabieramy jeszcze jakąś znajomą naszego przewodnika z małym dzieckiem i wysadzamy ją w Coban. Nasz przewodnik jest OK. - opowiadał nam sporo o Laguna Lachua. Nasz kierowca śpiewał po drodze, jedną ręką kierował, a drugą trzymał płyty CD na ostrych zakrętach. Wracamy o 18:00. Wysiadamy przy biurze. Idziemy coś zjeść - jemy w lokalu przy naszym hotelu. Potem idziemy się pytać po agencjach o wyjazd do Laguna Lachua. Ogólnie ciężko się dowiedzieć. W Casa Luna pan mówi nam cenę 1200  Quetzali od osoby i mówi, żeby przyjść jutro się dowiedzieć od szefa. W innej ( niedaleko rynku ) pani tak niejasno tłumaczy nam o hotelach, że Ola się denerwuje. Jest cieplej. Na niebie widać gwiazdy. Postanawiamy następnego dnia jechać rano do Biotopo Quetzal, a potem się zastanowić, co dalej. Jedziemy o 7:00- nie chciało nam się wstawać wcześniej. 

04.03.2009 Przed 7:00 docieramy do biura Monja Blanca. Kupujemy bilety do Biotopo - po 10 Quetzali od osoby. Jedziemy tam, kierowca wysadza nas przed Biotopo. Wchodzimy. Przy kasie nikogo niema. Wchodzimy dalej. Tam pan wita nas. Płacimy po 40 Quetzali za wstęp ( miejscowi po 10 Quetzali ). Są dwie Gwatemala - okolice Coban - Biotopo del Quetzal ścieżki - krótsza i dłuższa. Przy rozgałęzieniu decydujemy, że pójdziemy krótsza - około godziny - 1,8 km ( dłuższa 3,6 km, 2,5 h, z odgałęzieniem do punktu widokowego i wodospadu ). Idzie się w górę wśród lasu deszczowego. Oczywiście nie widzimy żadnego ptaka quetzala ( oprócz wypchanego w muzeum parku po powrocie ). Po powrocie do siedziby parku idziemy do muzeum - są tam gabloty z motylami i wypchany quetzal. Pan z parku odprowadza nas na przystanek autobusowy łapiemy busa - po 15 Quetzali od osoby i dojeżdżamy do północnego terminala autobusów, skąd łapiemy taksówkę do hotelu ( 15 Quetzali ). Jemy śniadanie w hotelu - jajecznica dlaGwatemala - okolice Coban - Biotopo del Quetzal - ptak Quetzal mnie, tosty z marmoladą dla Oli, herbata - razem płacimy 61 Quetzali. Potem chodzimy po agencjach. W końcu decydujemy się kupić wyjazd w tej przy głównym placu ( 550 Quetzali od osoby  za wycieczkę do grot i Laguna Lachua, w Casa Luna chcieli 1200 Quetzali, a w Adventure Tours 90 $, czyli 660 Quetzali ). Wracamy do hotelu. Marta i Tomek przeprowadzają się do innego hotelu. Wcześniej ich szukaliśmy, byliśmy w Posada Don Antonio - 300 Quetzali za dwójkę. Marta i Tomek postanawiają jednak z nami jechać  na wycieczkę do Laguna Lachua. Wypłacam pieniądze z bankomatu, ten w banku nieczynny, wypłacam w supermarkecie - 2$ prowizji bankomatu. Potem idziemy i płacimy w agencji mimo braku pewności, gdzie śpimy w lagunie, czy poza nią. Potem idziemy do hotelu, ja na pocztę - wysyłam kartki pocztowe ( 8 Quetzali od kartki ). Oddajemy rzeczy do prania - hotel Posada San Pedro - 2 x po 40 Quetzali - pan poznaje już nas. Marta i Tomek czekają na nas w Xkape Koban - wypijamy po lemoniadzie z limonki  i idziemy do farmy kawy i jej przetwórni kawy Finca Santa Margerita, choć z początku nie możemy jej znaleźć, to w końcu trafiamy do niej. Wycieczka z hiszpańskojęzycznym przewodnikiem ( Tomek fajnie i dobrze tłumaczy dla nas ).  kosztuje po 30 Quetzali od osoby. oglądamy plantacje kawy. Założona przez Niemca Diseldorfa, obecnie własności jego trzech córek ( ? ). oglądamy samą plantację, a potem urządzenia do kolejnych faz obróbki kawy - łuskania, fermentacji, suszenia na słońcu ( jest też suszenie w maszynach i łuszczenie, ale to się odbywa w innych finkach - wymaga specjalistycznych urządzeń, sporo energii i miejsca ), prażenia oraz paczkowania. Zostajemy poczęstowani kawą - dobrą, choć dość słabej mocy. Kupujemy kawę - zależnie od jakości 28-32 Quetzali za 400g. Gwatemala, to według naszej przewodniczki trzeci producent kawy na świecie, a produkuje się ja głównie w Verapaz, a potem z Guatemala City wysyła do USA i reszty świata ( kiedyś Diseldorfowie wysyłali głównie do Niemiec i Szwjacarii ). Po wyjściu z finca idziemy kupić bilety na autobus do Tikal - pan w Casa Luna informuje nas, że można jechać autobusem publicznym. O 6:00 rano są po około 85 Quetzali z terminala niedaleko naszego hotelu, a po południu po około 100 Quetzali z północnego terminala. Decydujemy się na shutttle bus z Casa Luna za 110 Quetzali. Odjazd o 10:00 lub o 8:00, jeszcze niewiadomo, bo zmieniają rozkład. Idziemy zjeść - znowu do Xkape Koban - ja jem naleśniki, Ola zupę z kurczakiem i warzywami. Łącznie z herbatą ( ja mam w zestawie z naleśnikami ) płacimy 67,00 Quetzali, Odbieramy pranie ( pan nas poznaje "Coś" mówi na mnie i pamięta imię "Ola" - to pozdrowienia po hiszpańsku i portugalsku ). Wracamy do hotelu. Ponieważ mam trochę mało pieniędzy wybieram z bankomatu banku BAM - już działa. Potem idziemy do supermarketu - kupujemy wodę, wino Frontera ( zostało tylko białe ), papier toaletowy, ciasteczka, nachos - razem wydajemy około 85 Quetzali. Pijemy z Martą i Tomkiem wino, rozmawiamy. Potem wracamy do naszego pokoju, przepakowujemy się - weźmiemy jeden plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami, drugi zostawimy w hotelu.

05.03.2009 Wstajemy o 5:45. Pakujemy się i oddajemy rzeczy do przechowania. Wychodzimy przed hotel. O 7:00 podjeżdża pick-up z Martą i Tomkiem. Gwatemala - Laguna Lachua Najpierw jedziemy do agencji ( hotelu ) na śniadanie. Potem wyruszamy do Laguna Lachua z plecakami na pace ( okrytymi folią ). Jedziemy najpierw do Chisec, a potem do Laguna Lachua. W pewnym momencie kończy się asfalt i zaczyna droga szutrowa – na pewnym odcinku ja nawet utwardzają. Kierowca zmienia plan – najpierw odwiedzimy Laguna Lachua, a następnego dnia groty Candelabria. Około 12:00 dojeżdżamy na miejsce Mamy nocować w takim „hospedaje” – gospodarstwie agroturystycznym , mocno zużytym, prostym,  z niesamowitą ilością gratów i popsutych sprzętów z zamrażarką coca-coli na czele. Nie ma wody do mycia, muszą coś poprawić w zbiorniku na dachu. Jemy lunch, który dostaliśmy z agencji na drogę. Ola swoją kanapkę oddaje psu. Po 13:00 wyruszamy do parku  Gwatemala - Laguna Lachua - ptaszek z rybkąnarodowego Laguna Lachua. Pracownik parku mówi nam, czego nie wolno robić – np. zrywać liści. Są tam suche latryny – trzeba zasypywać piaskiem. Idziemy ścieżką przez dżunglę około 1h Podobno zdarzają się węże, ale my nie widzimy żadnego. Żyją tam zwierzęta, ale aktywne nocą – tapiry, jaguar itp. ( widzimy ich zdjęcia zrobione nocną kamerą ). Docieramy nad jezioro. Marta i Tomek są zawiedzeni. Mi się podoba – ładne jezioro i las. Potem jeszcze idziemy do obozowiska. Można się kąpać w jeziorze, ale są różne restrykcyjne reguły, np. nie można zabierać plecaka ze sobą. My jednak zabieramy. Robię zdjęcia – ptaszki, np. z rybką w dziobie. Ola brodzi w wodzie – rybki ją podszczypują. Wracamy około 15:45. Około 17:00 wychodzimy z parku. Idziemy do naszej „hospedaje”, a potem do sklepu – kupujemy piwo – małe „Dorada” w butelce po 5 Quetzali i w puszce po 20 Quetzali, wracamy do „hospedaje”, pijemy piwo na fajnej werandzie. Idziemy do tego sklepiku Gwatemala - Laguna Lachua - motyl na kolację – zupa z kawałkiem gnata kurczaka chyba i placki z mąki kukurydzianej z wapnem. Trochę mało tego jedzenia, kierowca dostał jeszcze kawałek mięsa do spółki z naszym gospodarzem, ale też mały. Kupujemy znowu piwo i wracamy do „hospedaje”. Pijemy i gadamy na werandzie Po 20:00 idziemy myć się i spać. Marta zauważa w łazience skorpiona. Robimy z Tomkiem mu zdjęcia. Kierowca go zabija, ale wyłazi drugi. Kierowca zgadza się z Martą, że jest niebezpiecznie. Ponieważ najbliższe hotele są w Playa Grande i Chisec – po około 2 h drogi kierowcaGwatemala - Laguna Lachua - skorpion w łazience na noclegu proponuje powrót do Coban, nocleg w hotelu agencji i jutro jakiś wycieczkę zamiast grot Candelabria. Kierowca chce załadować zepsutą chłodziarkę coca-coli na pick-upa, ale ponieważ tylna klapa się nie otwiera, to chłodziarka się nie mieści pod stelażem do plandeki i ją zostawiamy. Jedziemy. Przysypiam trochę. Boimy się, żeby kierowca nie zasnął, zwłaszcza po wjechaniu na asfalt. Łapiemy gumę. Kierowca zaczyna zmieniać koło. Zatrzymuje się policja i zaczyna nam pomagać. Dobrze, bo nasz podnośnik za bardzo nie działa , policyjny na początku też nie, ale zaczyna. W wymienionym kole jest mało powietrza, ale jakoś pojedziemy. Nie można opuścić podnośnika. Musimy podnieść samochód na chwilę, aby wyjąć podnośnik. Dziękujemy policji, ruszamy dalej. Po 45 minutach docieramy do Coban. Jest 1:30. Śpimy w hotelu, w jednym dużym pokoju. Ola zostawiła gdzieś saszetkę z lekarstwami w tym całym zamieszaniu. Myję się. Zimno w pokoju – dziurawe drzwi i okna. Kaszlę, gardło mam podrażnione, ale w końcu zasypiam.

06.03.2009 W nocy było bardzo zimno. Spaliśmy pod śpiworami, Ola w spodniach itp. Wstajemy. Marta z Tomkiem idą do agencji i próbują przełożyć bilety do Gwatemala - Coban - rozmowa telefonicznaFlores na dziś. Wracają – podobno udało się- wyjazd o 9:30. Pakujemy się i idziemy do hotelu Central – odebrać nasze bagaże. Marta zGwatemala - Coban - kościół Tomkiem maja pójść pokłócić się o zwrot części pieniędzy za wyjazd ( 50, 100 Quetzali ) i zapytać o czerwoną saszetkę Oli. Gdy przepakowujemy się w hotelu Central przychodzi pan z agencji i mówi, że autobus jest pełny i nie możemy dziś jechać. Wracam do hotelu, gdzie spaliśmy, powiedzieć to Marcie i Tomkowi. Odbieram po 100 Quetzali od osoby zwrotu pieniędzy za wyjazd ( nie chcieli ich zwrócić Marcie i Tomkowi, tylko osobiście nam ), pytamy się o czerwoną saszetkę Oli – nie ma. Zgubiła się – trudno. Wracamy do hotelu Central. Jemy śniadanie – jajecznicę i tosty oraz kawę. Marta z Tomkiem idą jeszcze do agencji – chcą spróbować odzyskać pieniądze z bilety i jechać samodzielnie do Flores. Wcześniej panie chciały im zwrócić pieniądze, ale nie miały takiej kwoty. Czekali na szefa. Teraz poszli znowu, ale szef powiedział, że już jest za późno i że nie zwróci. W tej sytuacji oni idą obejrzeć jeszcze Posada Don Antonio, gdzie zrobili rezerwację i albo tam zostają, albo jadą do Flores, tracąc zapłacone pieniądze. Gwatemala - Coban - towar w supermarkecie My zostajemy w hotelu Central. Biorę znów pokój 14, płacę 112 Quetzali. Ola śpi, ja idę na targ i na główny plac Plaza, robię trochę zdjęć. Potem wracam, też śpię. Wstajemy, idziemy na przechadzkę po mieście. Jest całkiem ciepło, świeci słońce. Dochodzimy do centrum handlowego i do supermarketu. Kupuje gwatemalski rum na prezent za około 72 Quetzale za 0,75L. Idziemy do Mc Donald`s - kupujemy zestaw dla mnie i małe lody dla Oli - 50 Quetzali razem. Potem chodzimy bocznymi uliczkami - tam są całkiem fajne domki ( takie lepsze ) i sklepiki ( zakratowane ). Chcemy pójść na Internet, ale nie ma miejsca. Idziemy kupić ciastka na jutro, ale w ciastkarni koło hotelu Posada Don Antonio ( polecana ciastkarnia przez Martę i Tomka ) nie ma już ciastek. Zachodzimy do apteki i kupujemy bez problemu i bez recepty dokładne taki lek, jaki potrzebujemy za około 80 Quetzali. Apteka jest częściowo samoobsługowa. Potem idziemy do hotelu i coś zjeść - jemy w La Posada. Kurczak z sosem + piwo + herbata = 180,50 Quetzali + napiwek.

07.03.2009 O 8:00 przyjeżdża minibus ze znajomym panem z agencji. Jesteśmy pierwszymi pasażerami, zajmujemy najlepsze miejsca. Następne 45 minut krążymy po mieście zbierając innych pasażerów, co nie jest takie proste ( ulice jednokierunkowe ). Potem wyjeżdżamy. Oprócz miejsc nie zajętych przez Martę i Tomka minibus jest pełny, plecaki na dachu. Zaczyna kapać deszcz. Zatrzymujemy się na posiłek. My pijemy tylko kawę ( Inkę  - zbożową ). Zaczyna lać i pan kierowca dopiero wtedy okrywa plecaki plastikową płachtą. Potem w czasie podróży zaczyna  ją zwiewać i pan ją zdejmuje.  Wtedy znowu zaczynać lać deszcz. Na szczęście okaże się, że plecaki zanadto nie przemokły. Po drodze była kontrola owoców ( ale jabłka nasze są OK, bo zagraniczne ). Po 14:00 dojeżdżamy do Santa Elena i tu czekamy na nowy minibus, który rozwiezie nas do hoteli. Pan zachęca nas do pobrania pieniędzy z karty ( jedyny bankomat na Flores ponoć często nie działa ), wymiany pieniędzy, poleca hotele itp. My jedziemy do hotelu Pentechel. pokoje OK. - 90 Quetzali za noc. Przychodzą Marta i Tomek. Znaleźli już oferty do Tikal ( 60 Quetzali od osoby ) i Belize City ( 120 Quetzali od osoby ). Idziemy do banku. Zamknięty. Przypominam sobie, że to sobota i wszystkie są zamknięte. Wybieram z bankomatu ( działającego ) 1000 Quetzali. Idziemy cos zjeść. Za obiad płacimy około 110 Quetzali. Potem idziemy do hotelu, gdzie Marta i Tomek widzieli najtańszą ofertę na przejazdy - położonego w Santa Elena. Ale agencja jest gdzie indziej i pan z agencji po nas przyjeżdża i zabiera nas z powrotem do Flores. Kupujemy bilety. Wyjazd do Tikal o 5:00 rano, a do Belize o 7:30. Potem idziemy na miasto. Kupuje maczetę za 100 Quetzali. Poza tym banany po 2 Quetzale za sztukę i wodę ( 10 Quetzali ) za butelkę Szukamy knajpy na kolację . W końcu lądujemy w tej samej, gdzie byliśmy na obiedzie. Ola zamawia mochito - 18 Quetzali , ale jest happy hour i dostaje dwa  Ja jem kanapkę z szynką . Potem jeszcze idziemy na lody Magnum - po 14 Quetzali i do hotelu spać. Wcześniej Gwatemala - Tikal oddaliśmy rzeczy do prania - cały wsad pralki ( do 3 kg ) - 30 Quetzali, 3 h i gotowe wysuszone. Idziemy spać. Następnego dnia pobudka o 4:15, o 5:00 wyruszamy do Tikal.

08.03.2009 Wstajemy o 4:15. Wychodzimy przed hotel. Kupujemy kawę - po 5 Quetzali. Czekamy. Niedaleko stoi autobus. Okazuje się, że to nasz, ale nic nie wiedzieliśmy o tym i dopiero pan nas zabrał. Przychodzą Marta i Tomek. Jedziemy do Tikal. Ciemno. OtwarteGwatemala - Tikal - indyk pawi okno u kierowcy i niepodomykane inne - wieje i jest chłodno. Może nie zimno, ale chłodno. Dojeżdżamy na miejsce. Jest około 6:40. Wyjechaliśmy o 5:30. Jest mgła. W hotelu Jaguar Inn jest kawa po 12 Quetazali. Idziemy - wpierw do Wielkiego Placu. Po drodze mijamy zwierzęta - rodzaj indyków i ssaki, które identyfikujemy jako oposy. Na placu oglądamy piramidy - we mgle mało co widać. Mgła unosi się po 9:00 i zaczyna świecić słońce. Na największe piramidy można się wspinać. Szczególne wrażenie robi ogromna i odrestaurowana  Świątynia V. Wchodzi się Gwatemala - Tikal - świątynia II na szczyt, widoki są przepiękne. Fajny jest jeszcze "Zagubiony Świat" z ogromną piramida pośrodku. Gdy robię zdjęcia indykom, jeden z nich przyczepia się do mnie. Gdy chcę go odpędzić, pozorując rzucanie kamieniem ( bez rezultatu ) i kijkiem jakiś nawiedzony przewodnik i jego podopieczne przyczepiają się do mnie. Krzyczą, ze to terytorium tych indyków i żeby je zostawić. Kłócimy się z nimi i powrzaskujemy na nich. Potem jeszcze zwiedzamy inne świątynie, wchodzimy na najwyższą  Świątynię IV nie odrestaurowaną. Wracamy na Wielki Plac. Trwa tam ceremonia Majów. Kapłan i trzy kapłanki oraz grupa wiernych palą ogień i modlą się przy ogniu. Marta i Tomek chcą wracać do Flores - autobusem o 14:00Gwatemala - Tikal - Gran Plaza ( mamy bilety powrotne i autobusy co godzinę od 14:00 do 18:00 z Tikal do Flores ). My zostajemy. Ja robię zdjęcia ze statywem, a potem jeszcze idziemy do Świątyni VI.(  Świątyni Inskrypcji - Świątyni Napisów ). Widzimy tam kolorowego ptaka i wiewiórkę, ale sama świątynia nie jest za ciekawa. nie widzimy żadnych napisów. Wracamy do wejścia i jedziemy autobusem o 15:00. Jedziemy częściowo wzdłuż jednostki wojskowej ( w nocy nie było widać ) - Gwatemala - Tikal - ptak transporter opancerzony, samolot przed bramami. Dojeżdżamy do hotelu. Ola odpoczywa. Ja idę na miasto. - jem w Burger King ( duży zestaw  Whoper i lody - 48 Quetzali ), wypłacam 300 Quetzali w bankomacie. Potem idę na brzeg jeziora, obserwuję ptactwo i widok na wyspę Flores. Przechodzę rozkopaną ulicą obok ekskluzywnego hotelu Hotel Peten Esplendido. Wracam na Flores i idę nadbrzeżnym bulwarem, a potem uliczkami. Około 18:00 wracam do hotelu. Przed hotelem, na ławeczce czeka na mnie Ola wraz z Martą i Tomkiem. Idziemy do knajpki – piwo Gallo 8 Quetzali, Moza 15 Quetzali, burito wegetariańskie lub z kurczakiem – 20 Quetzali, nachos z guacamole. Potem Marta i Tomek idą spać, a my oglądamy biżuterię , kupujemy T-shirta dla mnie ( XXL ) – 60 Quetzali. Widzimy dziwne zgromadzenie – ludzie na krzesełkach na ulicy ( religijne ? ). Kupujemy jeszcze lody – po dwie kulki ( ogromne ) za 11 Quetzali. Wracamy do hotelu , myjemy się i idziemy spać.

09.03.2009 O 7:30 wychodzimy przed hotel. Trochę źle się czuję, mam kłopoty żołądkowe. Przychodzą Marta i Tomek. O 7:30 nie ma naszego autobusu. Czekamy. Wreszcie przychodzi pan i prowadzi pan i prowadzi nad do autobusu stojącego pod siedziba firmy San Juan Travel. Czekamy na dwójkę pasażerów, którzy nie określili swojego hotelu. Wreszcie jedziemy. Jeszcze dosiadają się pasażerowie w El Remate. Jedziemy przez pustkowia. Asfalt staje się gorszy, trzeba omijać dziury. Droga zamienia się w szutrową. Docieramy do granicy. Musimy odstać w kolejce  po stronie Gwatemali i zapłacić 20 Quetzali opłaty wyjazdowej. Wymieniamy pieniądze 1$ Belize = 2 Quetzale. Potem przechodzimy z plecakami na stronę Belize. Musimy wypełnić deklaracje oraz przejść przez kontrolę celną ( głównie odpowiedź na pytania – o owoce, dokąd jedziemy i czy to pierwszy raz w Belize ). Wsiadamy znowu do naszego autobusu. Jedziemy przez Belize. Napisy są teraz głównie po angielsku. Droga omija główne miasta. Przy drodze głównie domy na palach. Docieramy do Belize City. Autobus zatrzymuje się przy przystani Water Taxi. Bilet do Caye Caulker ( „Ki Koker”, jak mi mówi pani w kasie ) kosztuje w jedną stronę 15 BZ$, a powrotny, ważny 6 miesięcy – 25 BZ$. Można płacić w dolarach amerykańskich, przeliczanych po stałym kursie 1 US$ = 2 BZ$. O 1:30 odpływa łódka. Płyniemy około 45 minut. Na Caye Caulker wysiadamy. Belize - Caye CaulkerMarta i Ola idą szukać hotelu, a ja z Tomkiem siedzimy z plecakami. Po około godzinie panie wracają. Okazuje się, że nie ma za bardzo miejsc, pokoje są pozajmowane. Najbardziej sensowny jest hotel China Town – pokoje po 38 i 44 US$. Idziemy tam i negocjujemy pokoje za 44 US$ po cenie 33 US$ + podatek = 36 US$ za pokój za noc ( z klimatyzacją i lodówką ). Rozpakowujemy się. Idziemy na miasto. Jemy w jednej z knajp przy plaży. Miasteczko ma trzy uliczki wzdłuż i jedną dużą oraz kilka mniejszych w poprzek wyspy. Ulice wysypane piaskiem z rafy, jeżdżą po nich głównie pojazdy golfowe i rowery ( + jakieś normalne dla budowy ). Jemy w knajpie przy plaży. Wracamy do hotelu, wymieniam pieniądze w hotelu. Za pokój za dwie noce płacę czekami podróżnymi, resztę dostaję w dolarach belizyjskich. Zakładam koszulę, bo mocno wieje i robi się chłodniej. Idziemy na piwo ( Belkin jest po 5 BSZ$  w knajpach ). 

10.03.2009 Około 10:00 wychodzimy na śniadanie. Śniadanie jemy w knajpie niedaleko hotelu ( naleśniki 6 – 7 BZ$, kawa 2 BZ$, w sumie 17 BZ$ ). Wymieniam Belize - Caye Caulker w hotelu 100 US$ na 200 BZ$. Idziemy się przejść na południe wyspy – szukamy południowej plaży. Północną tzw. plażę oglądaliśmy poprzedniego dnia ( kawałek nadbrzeża ze zniszczonym betonowym molo ). Mijamy pas startowy lotniska i mini-rezerwat przyrody. Wszędzie sporo śmieci. Idziemy ścieżką obok mangrowców. Jakaś miejscowa kobieta ostrzega idącą niedaleko nas grupkę turystów, że dalej są krokodyle i mówi, żeby uważać. Idziemy jeszcze trochę i zawracamy. Widzimy dużą jaszczurkę. Widzimy chyba molo, o którym była mowa w przewodniku, ale trudno się z niego kapać. Wracamy do centrum wyspy. Idziemy, siedzimy w knajpce, pijemy piwo, ja jem skrzydełka kurczaka berbecue - 7 BZ$. Potem wracamy do hotelu, bierzemy rzeczy do kąpieli i idziemy na północna plażę. Woda dość ciepła, ale nie za bardzo. Trochę kolorowych rybek. Marta i Ola kaleczą się trochę na rozwalonych betonowych konstrukcjach. Wracamy do hotelu, aby się umyć ze słonej wody.  Idąc na plażę szukamy wycieczki do krów morskich ( manatów ) - generalnie wszystkie są na cały dzień, tylko "Czekolada" ( znany przewodnik, podobno założyciel rezerwatu krów morskich ( manatów ) ) ma wycieczki na pół dnia, ale dopiero za dwa dni i to nie jest całkowicie pewne, bo minimum uczestników to osiem osób, a zapisało się dwie. Jakaś pani w jednym biurze opowiedziała nam dokładnie o wycieczkach i różnicach między nimi. Wieczorem idziemy kupić wycieczkę do krów morskich ( manatów ). Waham się, czy to ma sens w moim przypadku - nie pływam, a to są wycieczki całodniowe z dwoma snorklowaniami. Chcę, aby Ola popłynęła sama, ale  ona nie chce. W końcu kupujemy wycieczkę - 110 BZ$ od osoby - 9:30 - 16:30. Potem idziemy na Internet - drogi 5 BZ$ za 20 minut. Potem idziemy coś zjeść do knajpki, gdzie jedliśmy śniadanie - barrakuda grilowana z sosem winnym, ziemniaki i surówka - 20 BZ$, piwo 4 BZ$, sok z limonki - 4 BZ$, napój z rumu i ananasa bezpłatnie, bo barakuda była oferta specjalną. Postanowiliśmy wypić piwo z Martą i Tomkiem na tarasie hotelu. Kupujemy piwo - zwykłe Belkin jest po 3,5 BZ$ w supermarkecie, ja kupuję Stout z Jamajki po 6,50 BZ$. Piwo z Jamajki okazuje się okropne w smaku. Siedzimy na tarasie, pijemy piwo i rozmawiamy. 
11.03.2009
Wstaję o 7:30. Wyjazd na wycieczkę - oglądanie krów morskich ( manatów ) i snorklowanie o 9:30. Idziemy na śniadanie w to samo miejsce, co Belize - Caye Caulker - krowa morska - manat poprzedniego dnia. A potem do agencji. Tam przymierzają nam płetwy i maski do snorklowania - mi też, bo może spróbuję ( np. w kamizelce ratunkowej ). Płyniemy. Najpierw tylko przez morze, potem powoli przez mangrowce. Dopływamy do miejsca, gdzie zwykle są manaty ( krowy morskie ) - płycizna z trawą morską. Nie ma ich w jednym miejscu, płyniemy w drugie. Tam pojawiają się – najpierw w oddali, a potem dwa podpływają blisko łodzi. Robimy im parę zdjęć. Dość długo obserwujemy / czekamy na manaty ( krowy morskie ). Widać, jak pływają obok nas pod wodą . Potem płyniemy na wyspę, gdzie było pierwsze brytyjskie osiedle. Obecnie jest to miejsce z domami weekendowymi bogatszych ludzi z Belize City. Chodzimy trochę po wyspie, fajnie to wygląda. Jemy lunch – kanapkę , banana itp. na stołach obok hotelu ( niedziałającego z powodu braku chętnych ). Potem płyniemy na miejsce do snorklowania na rafie koralowej, ja jednak nie decyduję snorklować – inni widzą ładne rybki, ukwiały, rafę. Po około 20 minutach płyniemy na inne miejsce, gdzie jest głębiej i więcej ryb. Znowu nie snorkluję, inni tak. Ale robi się chłodniej, trochę kropi deszcz. Więc pływanie trwa krócej. Wracamy do Caye Caulker ( agencja E-Z Boy ). Idziemy do hotelu. Nasz pokój nie sprzątnięty,Belize - Caye Caulker - zachód słońca niedziałająca klimatyzacja. Okazuje się, że pokój nie jest sprzątnięty, bo nie zapłaciliśmy ( głupie tłumaczenia, że nie wiedzieli, czy zostajemy ). Płacę 72 US$ za następne dwie noce. Mają sprzątnąć i naprawić klimatyzację . Idziemy zjeść. Tym razem ja mam wybierać, aby nie być niezadowolonym. Idziemy do knajpki, gdzie są grillowane potrawy. Jest tam taki nieprzyjemny naganiacz, często pijany, ale nic to. Biorę grillowaną barakudę ( 22 BZ$ ), Ola grillowanego kurczaka, do tego pieczone ziemniaki, sałatka , piwo dla mnie, sok z melona dla Oli. Wcześniej robimy zdjęcia zachodu słońca. A po jedzeniu idziemy na przechadzkę nad „strait” – kanał oddzielający zarośla mangrowe od wyspy. Postanawiamy coś wypić na tarasie hotelu. Kupujemy rum ( 10 BZ$ ), cole, limonki ( 2,5 BZ$ za sześć sztuk ), ananasa ( 6 BZ$  za całkiem sporego ). Pijemy i jemy ananasa na tarasie. Wcześniej okazało się, że nasz pokój nie był wyczyszczony, ale dali nam nowe ręczniki. Za to klimatyzacji nie naprawili – przenosimy się do innego pokoju. Idziemy spać. Następnego dnia pobudka o 7:30. Płyniemy do San Pedro o 8:45.

12.03.2009 Idziemy oddać rzeczy do prania. Mają być do odbioru o 16:30, zamykają o 8:00 wieczorem. Pranie ma kosztować 10 BZ$. Potem idziemy na przystań. Kupujemy bilety powrotne do San Pedro po 25 BZ$ od osoby. Podróż trwa około 30 minut. W San Pedro chodzimy trochę – idziemy przez most do północnej części z mangrowcami. Zachodzimy do knajpki na kawę, colę i takie sobie ciastko – 14,50 BZ$, ale z 20 BZ$, pani mi wydała 6 BZ$. Potem siedzimy chwilę na plaży – oglądamy, jak pan zamiata plażę przed hotelem. Chodzimy po sklepach. Ola kupuje dwa kamienie – jeden dla swojej mamy na prezent, drugi dla siebie – razem 50 BZ$. Chodzimy po części mniej turystycznej, oglądamy rybki w zaroślach mangrowych, zachodzimy do supermarketu – woda, cola, piwo Heineken z Trinidadu5,50 BZ$. Idziemy do knajpki na colę – dwie cole 6 BZ$. Ja oglądam T-Shirty. Nawet niebrzydkie, ale drogie – 24 BZ$ za normalną wielkość, za XXL więcej. Są też całkiem fajne koszulki polo, ale jeszcze droższe – po 24 US$. Idziemy plażą do przystani łódek. O 13:00 płyniemy łodzią z powrotem do Caye Caulker. Belize - Ambergris Caye - San Pedro - La Isla Bonita Odpoczywamy. Idziemy odebrać pranie – płacimy 10 BZ$ - pranie OK. Idziemy na przechadzkę po mieście, robię parę zdjęć. Jeszcze zachodzimy do supermarketu chińskiego koło naszego hotelu. Potem spotykamy się z Martą i Tomkiem. Idziemy coś zjeść. Napotykamy się po drodze na Polaków, których spotkaliśmy już wcześniej. Opowiadają o nurkowaniu w maskach do snorklowania z kapokami.. No i że na Florydzie można pływać z manatami ( krowami morskimi ) i je dotykać ( choć nie wiem, czy się coś czuje przy ich dość grubej skórze ). Potem widzimy zachód słońca i znowu robimy zdjęcia. Spotykamy znowu innych Polaków. Potem szukamy knajpki do zjedzenia. W jednej już siadamy, ale potem ją zmieniamy. Idziemy do tej, gdzie byliśmy pierwszego dnia. Jem wołowinę ( "stew beef"  ) z makaronem i chlebem czosnkowym ( 22 BZ$ ).  i "seviche" z owoców morza ( posolone, z cebulką i pomidorami i innymi warzywami ). Pijemy piwo ( 4 BZ$ ). "Happy Hour". Lokalny drink do zamówienia specjalnego ( np. moja wołowina ) za darmo. Wracamy do hotelu. Ładna noc. Pijemy piwo na tarasie, jemy ciasteczka ( ja mojego Heinekena z San Pedro - zrobiony na Trynidadzie , Tomek miejscowego Belkina ). Schodzimy do pokojów. Żegnamy się. My następnego dnia wyjeżdżamy. Marta i Tomek jeszcze następnego dnia zostają ( snorklują ) i w sobotę wylatują do Polski ( dolatują w niedzielę ). My lecimy dwa dni później. Idę jeszcze zrobić zdjęcia w świetle księżyca.  Jakiś podpity mnie trochę zaczepia ( nieagresywnie ), ale go zbywam. Trochę par chodzących nad romantyczną plażą Zdjęcia takie sobie. Wracam do hotelu. Pakujemy się. Zostawiamy jeden plecak ( mój ) i torbę. Następnego dnia pobudka o 6:45. Mamy statek o 8:30.

13.03.2009 Wstajemy o 6:45. Dopakowujemy się. Znoszę bagaże. Chowam je w jakiejś kanciapce w hotelu - tam mogą zostać do naszego powrotu z Orange Walk. Oddajemy klucze . Pani z recepcji sprawdza pokoje, czy wszystko jest OK, czy nic nie zniszczyliśmy. Wszystko OK. Pijemy kawę. Jakiś starszy pan ( Amerykanin chyba ) rozmawia z recepcjonistką - namawia ją do pójścia do szkoły. Idziemy na przystań. Tak dużo ludzi chce płynąć, że muszą zapakować pasażerów do dwóch statków. My płyniemy pierwszym, większym. Chyba ma problemy z silnikiem, bo raz staje i płynie jakoś tak nierówno ( śmiejemy się, że najechał na manata - krowę morską ). Dopływamy. Bierzemy taksówkę za 7 BZ$ ( dokładają nam jeszcze pasażerów ) do dworca autobusowego. Kiepska informacja, o której jest autobus do Orange Walk. Ktoś mówi, że o 10:00. Potem ktoś mówi, że o 10:30, ale o 11:00 jest ekspres, który podobno przyjeżdża wcześniej do Orange Walk niż normalny autobus ( normalny autobus  5 BZ$, ekspres 8 BZ$ ). W końcu wsiadamy do normalnego za  5 BZ$ od osoby o 10:30 - "chickenbus", dawny amerykański autobus szkolny. Podróż dość nudna. Dojeżdżamy po około 1 1/2 h. Podchodzi do nas naganiacz. Pokazuje różne hotele. I tak chcieliśmy iść do hotelu St. Christopher`s Hotel, więc idziemy tam z nim ( wpierw tam dzwoni, pyta się  o miejsca ). Bierzemy tańszy pokój na parterze - 66 BZ$ za noc ( droższe 71 BZ$ na piętrze, są jeszcze droższe z klimatyzacją ). Rejestrujemy się. Odpoczywamy. Decydujemy się wykupić wycieczkę doLamanai w hotelu - 40 US$ od osoby ( 9:00 - 16:00 z napojami itd. ) + 5 US$ wstępu do ruin. Potem idziemy szukać restauracji. Wypłacam 300 BZ$ z bankomatu Atlantic Banku, a  Ola  jeszcze 20 BZ$. Restauracje są pozamykane – dopiero od 18:00 znowu się otwierają. Idziemy do chińskiej knajpki – dwie kanapki z kurczakiem, cola , cola light, jedne frytki – razem 14,50 BZ$. Obchodzimy różne supermarkety, szukając rumu 5 Barrells firmy Travellers, ale jest tylko gorszy 1 Barrel. Idziemy na internet do K & N Print Shop1 BZ$ za 15 minut. Bardzo  wolno działa. Potem chwilę siedzimy w parku, robimy zdjęcia. Widzimy Mnemonitów ( mniejszość religijna z Niemiec, wyemigrowali w XVI w, z powodu pacyfistycznych poglądów ). Potem idziemy do supermarketu. Kupujemy w nim rum 1 Barrel ( 15 BZ$ ), wodę i colę – razem 21,25 BZ$.  Idziemy nad rzekę Robię zdjęcia. Idziemy coś zjeść do nowej restauracji  Nahal Mayab, polecanej nam w hotelu ( Nahal Mayab Restaurant & Patio ). Ja zamawiam zestaw specjalny za 30 BZ$ ( zupa, wieprzowina w sosie winnym, deser ) + piwo Stout, Ola filet z ryby ( 18 BZ$ ) + piwo, razem prawie 70 BZ$, z napiwkiem zostawiamy 70 BZ$. Wracamy do hotelu

14.03.2009 Wstajemy około 7:45. Tzn. ja wstaję, bo Ola wstała już wcześniej i poszła wypić darmową kawę w recepcji. Idziemy do recepcji, czekam na kawę. Belize - droga do Lamanai - rzeka New River Korzystam z Internetu – 15 minut / 2 BZ$, godzina 4 BZ$. Całkiem szybki Internet, szybszy niż poprzedniego dnia na mieście w  K & N Print Shop – płacimy 3 BZ$. Idziemy na przystań. Zaraz podpływa łódka. Razem jest z 8 osób – chyba głównie Amerykanie. Dwie dziewczyny się spóźniają, podobno zaspały. Płyniemy. Widzimy dwa krokodyle ( dużego i małego ), ale nie zdążyłem im zrobić zdjęcia. Podpływamy do drzewa, gdzie są małpy. Dostają banany. Czekają już na nas ( poznają po odgłosie silnika ).  Jeden banan ląduje w wodzie, bo Amerykanin z pierwszej ławki ( dwójka Amerykanów z Oregonu, spotkali się w Caye Caulker z synem, który pracuje w Kolumbii, bardzo sympatyczni )  wpada w gałęzie, gdy łódka podpływa z blisko drzewa. Płyniemy dalej. Po drodze widzimy nietoperze żywiące się nektarem kwiatów ( ?) związane z wyrobem tequili (? ), ptaki o dziwnym wyglądzie odwróconej łódki, ptaki chodzące po łąkach z lilii wodnych. Dopływamy do Lamanai, które leży nad rozległa laguną – będącą rozszerzeniem rzeki „New River” Opłacamy opłatę wstępu do parku – 10 BZ$ lub 5 US$ od osoby ( my płacimy w dolarach belizyjskich ). Zjadamy po bananie i zwiedzamy – Świątynię Jaguara, dom królewski, stellę króla Dymiącej Muszli”, Wysoką Świątynię ( Belize - Lamanai - budowla - N10 - 43 - najwyższa wspinamy się na nią, ładne z niej widoki  na rzekę i dżunglę ), Świątynię Maski ( wyrzeźbiona twarz króla, która była ukryta pod następnymi warstwami rozbudowy świątyni ). Pan przewodnik bardzo ciekawie opowiada o wszystkim, z zacięciem, aczkolwiek silny hiszpański akcent przeszkadza zrozumieć go nie tylko nam, ale chyba i Amerykanom. Po zwiedzaniu świątyni jemy lunch ( kurczaki, ryż, sałatki, cola, całkiem OK ), a potem zachodzimy do punktu informacyjnego, gdzie są wystawione różne przedmioty ( tylko część z powodu słabych zabezpieczeń – wszystkie będą wystawione, jak zbudują prawdziwe muzeum ). Jest ceramika, oryginał stelli królaDymiącej”. Potem chwila wolna na kupno pamiątek itp. ( nic nie kupuje, bo jest drogo – T-Shirt – 12 US$ ). Wracamy na łódź. Płyniemy z powrotem. Prawie bez zatrzymywania się ( tylko ze dwa razy na poszukiwanie krokodyli, ale ich nie było ). Do naszego hotelu, skąd odpływaliśmy, docieramy o 16:00. Dziękujemy naszemu przewodnikowi. Niektórzy Amerykanie dają napiwki dwóm młodym pomocnikom naszego przewodnika, którzy nosili jedzenie i wodę. Belize - Lamanai - widok z budowli N10 - 43 My nic nie dajemy. Około 17:00 idziemy na miasto. Trochę chodzimy – most, komenda Policji, park miejski, wieża zegarowa, ratusz ( z napisem po angielsku „Town Hall” i po hiszpańsku podobnie ), wypasiony budynek Social Security ( miejscowy ZUS ). Idziemy znowu do restauracji Nahal Majab. Tym razem zamawiamy grillowane kurczaki , piwo, soki, ja drinka. Płacimy z napiwkiem 60 BZ$. Wracamy do hotelu. Dowiaduję się u pani, że o 6:00 recepcja będzie zamknięta, ale mamy zostawić klucz w pokoju i wyjść przez otwartą główną bramę. Oglądam TV – „Gwiezdne Wojny’. Następnego dnia pobudka o 5:00, wychodzimy około 6:00 i łapiemy pierwszy dostępny autobus do Belize City ( może o 6:30 ). Informacje na temat autobusów w niedzielę  do Belize City są skąpe i sprzeczne – od "co dwie godziny" do "tak, jak w dzień powszedni" ( nie wiedzieli nawet w ratuszu ).

15.03.2009  W nocy ktoś dobijał się do drzwi  niedaleko nas.  Jakaś pani z obsługi krzyczała, że wezwie policję, jeśli się ktoś nie odczepi. Wychodzimy o 5:45. Belize - Caye Caulker - jaszczurka Zostawiamy klucz w drzwiach pokoju. Głowna brama jest otwarta, reszta pozamykana. Zdążamy na autobus o 6:00. Płacimy dwa razy po 5 BZ$ - 10 BZ$ za bilet  ( dostajemy nawet bilety ! ). Autobus nie jest pełen ( odwrotnie niż w drodze z Belize do Orange Walk ). Jazda zBelize - Caye Caulker - ptak licznymi przystankami – pasażerowie wysiadają i wsiadają. Po 1 ½ h dojeżdżamy do Belize do stacji autobusowej Novelto. Dość pusto. Taksówkarze się targują – obniżają cenę do  6 BZ$ do Water Taxi Terminal. Zajeżdżamy tam tak, że możemy zdążyć na statek o 8:00. Nie chcemy chodzić po Belize City. Kupujemy bilety do Caye Caulker – 2 razy po 25 BZ$ = 50 BZ$. Dopływamy bez problemów. Idziemy do China Town Hotel. Dostajemy pokoje na parterze ( podobno te na II piętrze wszystkie są zajęte ) – też za 36 US$ za dobę, ale trochę gorsze i trochę czuć szambo.Są Belize - Caye Caulker - kąpielisko kłopoty ze spłuczką sedesu – mają naprawić. Idziemy zjeść śniadanie – knajpka „Paradise” niedaleko naszego hotelu jest zamknięta, wiele innych też ( z powodu niedzieli ). Idziemy do otwartej. Ja jem grzanki z serem, szynką, ananasem, Ola tosty z dżemem + kawa. Razem płacimy 18,75 BZ$. Prowadzi knajpkę chyba jakaś biała kobieta, choć obsługa jest miejscowa. Idziemy na południowy koniec wyspy. Spotykamy po drodze jaszczurki, w tym jedną dużą ( w tym samym miejscu, co w czasie pierwszej przechadzki ), ptaki. Dochodzimy do pomostu. Ola kąpie się. Jacyś faceci krzyczą, że tu są duże krokodyle i że byłoby szkoda, jakby uszkodziły taką piękną panią. Ola musi szybko wyjść z wody. Dochodzimy do pasa startowego lotniska z drugiej strony. Dalej nie ma ścieżki – albo dochodzą do czyjegoś domu, albo giną w krzakach. Po pasie startowym iść nie wolno – kara 500 BZ$  i / lub więzienia. Po drodze kilka domów i liczne działki na Belize - Caye Caulker sprzedaż. Wracamy tą samą ścieżką, którą przyszliśmy. Idziemy do północnego molo i kąpieliska. Ola pływa, ja się trochę pluskam. Robię zdjęcia dzieciaków. Po drodze zatrzymujemy się w knajpie – pijemy soki ( 5 BZ$ ) i colę ( 4 BZ$ ). Spotykamy Polaków ( starszy pan „CoBelize - Caye Caulker - kąpielisko idziesz taki ubrany, ciepło jest” ). Po kąpieli wracamy do hotelu. Myjemy się wywieszamy stroje kąpielowe na dachu do wyschnięcia. Odpoczywamy trochę . Potem ja idę trochę pochodzić po wyspie. Ola zostaje . Robię zdjęcia cmentarza z palmami w tle, dzieciaków kąpiących się, oglądam menu restauracji. Kupuje po pewnym „hamletyzowaniu” T-Shirt za 24 BZ$. Idziemy zjeść znowu do Bambo. Jem stek T-bone. Ola tortillę z kurczakiem , ja jeszcze seviche, do tego Ola soki ( nie chce drinka ), ja piwo – razem 76,50 BZ$. Resztę dostaję częściowo w dolarach USA. Kupujemy mały rum dla nas – 9,75 BZ$, wodę,  jogurt. Wracamy do hotelu. Oglądamy trochę telewizję. Następnego dnia pobudka o 6:45. Chcemy płynąć łódką o 8:30. Samolot mamy o 14:25. Po drodze chcemy ( ja chcę ) obejrzeć Belize City.
16.03.2009 Wstajemy o 6:45. Właściwie wcześniej, bo mam kłopoty ze snem. Idziemy do sklepiku na dole. Ale mają ciastka tylko w dużych opakowaniach i Belize - Belize City - anglikańska katedra św Jana chyba wczorajsze. Idziemy do drugiego sklepu. Kupujemy ciastka – 2 BZ$. Ola chce kupić jeszcze chusteczki do nosa – w tym drugim sklepie ich nie mają. Wracamy do pierwszego. Ola je kupuje - 2,25 BZ$ za trzy małe opakowania. W nocy padał deszcz. Są jeszcze kałuże. Ale  się rozjaśnia, chmury znikają. Wracamy do hotelu. Oddajemy klucze, pilota do klimatyzacji i pilota do telewizora. Idziemy na przystań z  plecakami. Ponieważ padało to przynajmniej się nie kurzy. Dużo ludzi na kurs o 8:30. Podstawiają dwie łódki. Jakiś samochodzik golfowy wjeżdża na molo podwożą dziewczynę nie chodzącą. Płyniemy wolno – chyba łódka jest mocno obciążona, przez zarośla mangrowe. Docieramy o 9:15 do Belize City. Wynosimy plecaki do poczekalni. Ola zostaje z plecakami. Ja idę na zwiedzanie Belize City. Idę przez most podnoszony główna ulicą do „Governoment House” – dawnej siedziby gubernatora ( wstęp dla cudzoziemców 10 BZ$ - nie zwiedzam w środku, tylko Belize - Belize City - dom oglądam z zewnątrz – w tym łódź barona Blisa ). Wcześniej oglądam katedrę anglikańską – dzieło pracy niewolników ~ 1820 rok, zamknięta, zaglądam przez okno. Obok katedry groby dowódców i biskupów z XIX w oraz biskupa i jego żony zmarłych razem w 1978 r. Potem wracam i przez most idę do dzielnicy Fort George – jest tam siedziba premiera, Banku Centralnego Belize, bogate wille, ale i ruiny ze stertami śmieci. Mijam parę szkół – dzieci w ciekawych mundurkach. Idę wzdłuż specjalnego nadbrzeża dla statków  wycieczkowych ( zakaz handlu bez specjalnego zezwolenia, wejście tylko z przepustką ). Wracam do Water Taxi Terminal. Bbierzemy taksówkę na lotnisko – 50 BZ$ - cena urzędowa ( napisane nawet na lotnisku ). Oddajemy bagaże. Jemy w restauracji – 38,25 BZ$ za kanapkę z grillowanym sandwiczem i tortillę, colę i kawę. Przechodzimy przez odprawę paszportową. Opłata wylotowa za dwie osoby 71 US$. Płace kartą Visa. Kupuję jeszcze perfumy Burberry za 55$ w sklepie wolnocłowym. Nadchodzi czas wsiadania, a tu nikogo z obsługi nie ma, jest tylko napisane na tablicy, że odlatujemy o 3:55. Potem się ktoś zjawia. Podobno jednak odlatujemy o 3:25. I tak jest. Lot bez problemów. Ale w Miami czekamy około 30 minut na wolną bramkę. Przylatujemy do terminalu D. Idziemy długo do kontroli paszportowej. Tam długie kolejki. Pani w informacji America Airlines nic nie może pomóc – nie wie nawet z jakiej bramki odlatuje samolot do Londynu. Ola znajduje krótszą kolejkę. Szybko przechodzimy, odbieramy bagaż, pakuję do niego mój zakup wolnocłowy. Jedziemy na terminal E – bramka E30. Jeszcze pytamy się w sklepie wolnocłowym o puder dla Kasi, ale nie mają. Kupuję gumę za 2,25 US$ - podobno ma ciekawy smak – tak mówili Marta i Tomek, że ich znajomi ją uwielbiają. Nic innego nie kupujemy. Idziemy do bramki. Wsiadamy do samolotu. Startujemy z Miami. Lecimy do Londynu. Mamy tam być o 10:00 rano i o 12:15 lecieć do Warszawy. Lot do Londynu przebiega bez problemów. W Londynie kupujemy perfumy na prezent. Lot do Warszawy również przebiega bez problemu.
 

Napisz do mnie  :  mail<wytnijtoooo>@zoch.pl

Reklama
Mazury Mielno noclegi Łeba noclegi

Etykiety piwne z różnych krajów Rok 1999 - przez Rosję i Chiny do Bangkoku Rok 2000 - w krainie Inków Marzec 2001 - Berlin i Hanower Maj 2001 - w siedem dni dookoła Syrii Sierpień 2001 - krótka wizyta w Pradze Jesień 2001 - w kolebce ludzkości Sierpień 2002 - Lwów Jesień 2002 - śladami Stasia i Nel - Sudan Egipt Jordania Miasto nad Newą Wilno Jesień 2003 - znowu w Azji Birma Tajlandia Laos Turcja i Iran 2004 Ojców i Kraków Holandia 2004 Londyn 2004 Warmia i Mazury 2005 Afryka 2005 Zdjęcia Kalifornia - maj 2006 Zdjęcia Belgia - maj 2006 Zdjęcia Berlin - lipiec 2006 Zdjęcia Rzym, Watykan, Mediolan - sierpień 2006 galerie Jemen Stambuł południowe Indie luty 2007 Azja 2007 - Jemen, Stambuł, południowe Indie Zdjęcia Norwegia czerwiec / lipiec 2007 podróż do Norwegii czerwiec / lipiec 2007 Zdjęcia Barcelona listopad 2007 Zdjęcia Petersburg kwiecień 2008 Zdjęcia Indonezja , Dubaj , Zurich kwiecień / maj 2008 Zdjęcia Rzym - sierpień 2008 podróż 2008 Indonezja , Dubaj , Zurich kwiecień / maj 2008 podróż 2009 Gwatemala , Honduras , Belize luty / marzec 2009 Zdjęcia Portugalia - wrzesień / październik 2008 Etykiety piwne z różnych krajów Rok 1999 - przez Rosję i Chiny do Bangkoku Rok 2000 - w krainie Inków Marzec 2001 - Berlin i Hanower Maj 2001 - w siedem dni dookoła Syrii Sierpień 2001 - krótka wizyta w Pradze Jesień 2001 - w kolebce ludzkości Sierpień 2002 - Lwów Jesień 2002 - śladami Stasia i Nel - Sudan Egipt Jordania Miasto nad Newą Wilno Jesień 2003 - znowu w Azji Birma Tajlandia Laos Turcja i Iran 2004 Ojców i Kraków Holandia 2004 Londyn 2004 Warmia i Mazury 2005 Afryka 2005 Zdjęcia Kalifornia - maj 2006 Zdjęcia Belgia - maj 2006 Zdjęcia Berlin - lipiec 2006 Zdjęcia Rzym, Watykan, Mediolan - sierpień 2006 galerie Jemen Stambuł południowe Indie luty 2007 Azja 2007 - Jemen, Stambuł, południowe Indie Zdjęcia Norwegia czerwiec / lipiec 2007 podróż do Norwegii czerwiec / lipiec 2007 Zdjęcia Barcelona listopad 2007 Zdjęcia Petersburg kwiecień 2008 Zdjęcia Indonezja , Dubaj , Zurich kwiecień / maj 2008 Zdjęcia Rzym - sierpień 2008 podróż 2008 Indonezja , Dubaj , Zurich kwiecień / maj 2008 Zdjęcia Portugalia - wrzesień / październik 2008 Zdjęcia Gwatemala , Honduras i Belize - luty / marzec 2009 Zdjęcia Prowansja - czerwiec 2009 Zdjęcia Paryż - lipiec 2009 Zdjęcia Supraśl - październik 2009 Zdjęcia Orissa , Bangkok , Birma - luty / marzec 2010 Zdjecia Oman , ZEA ( Dubaj ) - styczeń 2011 podróż 2009 Gwatemala , Honduras , Belize luty / marzec 2009 podróż 2010 Orissa , Bangkok , Birma luty / marzec 2010 Zdjęcia Praga Biebrza Roztocze Pólnocne Włochy - Toskania - 2010 Zdjęcia Kraków - 2011 Zdjęcia Narew - 2011 Zdjęcia Poznań - 2011  podróż Oman , Zjednoczone Emiraty Arabskie styczeń 2011

Barcelona 2007 Belgia 2006 Berlin 2006 Gwatemala Honduras i Belize 2009 Indie 2007 Indonezja 2008 Jemen 2007 Norwegia 2007 Paryż 2009 Petersburg 2008 Portugalia 2008 Prowansja 2009  Rzym 2008 Stambuł 2007 Supraśl 2009 USA Kalifornia 2006 Włochy 2006  Orissa Bangkok i Birma 2010 Zdjecia Oman , ZEA ( Dubaj ) - styczeń 2011 Praga 2010 Biebrza 2010 Roztocze 2010 Północne Włochy i Toskania 2010 Kraków 2011 Narew 2011 Poznań 2011