Indonezja ( Papua Flores Jawa ) Dubaj Zurich
|
Indonezja kusiła mnie od dawna. A zwłaszcza
jedna jej część - Papua. Możliwość zobaczenia prymitywnej
kultury, powoli odchodzącej w przeszłość była bardzo kusząca. Jednak
chciałem zobaczyć także inne miejsca. W efekcie wybrałem opcję
"przeskakiwania" na różne wyspy za pomocą samolotu. Bilety na
przeloty wewnętrzne udało nam się zakupić przez indonezyjską
agencję Travelindo Tour, płacąc
przez Pay Pal . Bilety na lot
do Dżakarty liniami Emirates
kupilismy w ich polskim przedstawicielstwie - bardzo kompetentnej firmie Aviareps.
Choć zobaczyliśmy tylko kawałek Indonzezji, a na
Papui ledwo musnęliśmy interioru ( z powodu kosztów i naszej
kondycji ), to podróż muszę ocenić jako bardzo udaną.
Mam nadzieję
jeszcze wrócić do Indonezji, aby odwiedzić miejsca, które tym
razem musieliśmy pominąć.
Zapraszam do
przeczytania relacji z naszego wyjazdu.
galeria zdjęć z
wyjazdu
|
|
27.04.2008
Wylatujemy z Okęcia z 13:10,
przynajmniej taki był czas teoretyczny startu. Samolot odlatuje jednak z
około półgodzinnym opóźnieniem. Bagaż nadajemy do Dżakarty,
ale karty pokładowe dostajemy tylko do Istambułu,
tam się mamy zgłosić do tranzytu. W czasie lotu zmniejszamy opóźnienie.
Z obsługi tranzytowej Turkish
Airlines odsyłają nas do drugiego stanowiska, gdzie m.in. obsługują
linie Emirates . Tam pan długo
debatuje , czy Polacy mogą
dostać wizę po przylocie do Dżakarty,
chce od nas rezerwacji hotelu itd., itp., ale w końcu wydaje nam karty
pokładowe. Daje też do podpisania kartkę , że może nasz bagaż nie
został przysłany prze LOT i
wtedy chcemy lecieć bez bagażu. W Burger
King kupujemy colę ( 9,25
YTL ), chodzimy po lotnisku, a potem idziemy do bramki na lot do Dubaju
. Okazuje się, że nasz bagaż doleciał. Samolot jest duży, dają dobre
jedzenie, na miejsce dolatujemy po północy.
28.04.2008 Na lotnisku w Dubaju
pijemy kawę i colę ( 26 AED ), a potem chodzimy po sklepach. Kupujemy
krem przeciwsłoneczny i talk ( 78 AED ) oraz perfumy dla mnie w sklepie
wolnocłowym ( szary Boss 100 ml za 195 AED ). Oglądamy sprzęt foto i idziemy do bramki
na lot do Dżakarty. Ładują
pasażerów sekcjami, ale i tak jest spore zamieszanie. Lecimy. Tym razem
jedzenie jest gorsze, nad ranem dają wstrętny kleik ryżowy z owocami
morza. Mamy międzylądowanie w Kuala
Lumpur, ale nie można wychodzić z samolotu. Dolatujemy do Dżakarty z niewielkim opóźnieniem o 16:12. Kupujemy wizy ( po 25
$ )i stajemy w długiej kolejce do Immigration.
Odbieramy bagaże i przechodzimy przez cło. Na lotnisku odnajdujemy biura
linii lotniczych i potwierdzamy nasz lot do Jayapury
na następny dzień i lot
powrotny Emirates do Dubaju. Wymieniamy 100$ po kursie 1$ = 9 000 IDR ( rupie
indonezyjskie ), kupujemy bilety na autobus do centrum ( dworzec główny Gambir
) po 15 000 IDR od osoby.
Autobus jedzie prawie godzinę Z
dworca kolejowego bierzemy rikszę motorową za 25 000 IDR do hotelu Ibis Arcadia ( zarezerwowanego wcześniej przez Internet ). Okazuje
się, że udało mi się zarezerwować pokój w hotelu podając błędny numer
karty ( a myślałem, że jest to sprawdzane ) i muszę podać
numer swojej karty do płatności.
Po rozpakowaniu i umyciu się idziemy coś zjeść. Jedna z restauracji
wymienionych w przewodniku „Lonely
Planet” jest zamknięta, jemy więc w drugiej – w Peppa
Kafe – jedzenie takie sobie, za grillowanego kurczaka, dwie
ciapaty i piwo ( Bintar –
dość kiepskie ) płacimy 63 000 IDR. Najpierw chcemy jeszcze trochę
połazić, ale jesteśmy tak zmęczenie lotem, że w końcu wracamy do
hotelu i idziemy spać.
29.04.2008 Wstajemy około
10:00. Idziemy do Dunkin Donuts
- dwa pączki i kawa kosztują nas około 40 000 IDR. Wstępujemy
jeszcze do steak-house w amerykańskim stylu, ale jest tam bardzo drogo.
Wchodzimy wymienić pieniądze do banku BCA
. Wymieniamy 800$ po kursie 1$ = 9150 IDR, ale 300$ nie chcą nam wymienić,
bo albo banknoty są z 2001 roku, albo z 2003 roku i mają złe numery
seryjne i takich nie wymieniają (!!!). Potem te 300$ chcemy wymienić
jeszcze w kantorze, ale też nie chcą bo mają złe numery i
„maszyna je odrzuciła”. Zachodzimy do supermarketu Robinson,
a potem do dzielnicy Kota.
Najpierw jednak idziemy do pomnika Monas
– ogromnego obelisku z płomieniem na szczycie, wybudowanego na cześć
niepodległości Indonezji. Można
wejść do środka, ale nie wchodzimy. Wokół rozciąga się ładny ogród.
Po obejrzeniu pomnika idziemy podzielnicy Kota.
Po drodze wypijamy colę w KFC
przy supermarkecie Carrefour (
normalna cola 5 000 IDR, duża 5 300 IDR ). Dojście do Kota zajmuje nam więcej czasu niż myśleliśmy. Oglądamy rynek Taman
Fatahillah, pałac gubernatora, budynki kolonialne oraz „Chicken
Market Bridge” – jedyny most pozostały z czasów
kolonialnych. Wracamy złapana rikszą za 25 000 IDR. W kantorze
niedaleko hotelu udaje się nam wymienić pozostałe 300$ po kursie 1$=9 050
IDR. Idziemy na Internet – w hotelu jest po 27 000 IDR / h, w
kafejce w pobliżu po 10 000 IDR, ale bardzo wolny ( nie udaje mi się
wydrukować vouchera z hotelu z Dubaju ). Odbieramy bagaże z hotelu
i bierzemy taksówkę spod hotelu na lotnisko.
Zaczyna padać, a potem lać. Koszt przejazdu na lotnisko wraz z opłatami
za drogę ekspresową to 110 000 IDR. Ponieważ zapomniałem w hotelu
zrobić rezerwację na dzień przed wylotem
z Dżakarty, robię to
na lotnisku ( trochę drożej
niż przez Internet ). Korzystam
z bardzo drogiego Internetu 65 000 IDR za pół godziny i 8 000
IDR za wydruk kolorowy. Wchodzimy
do hali odlotów, kupujemy wodę za 8 000 IDR. Czekamy, wreszcie wiozą
nas do samolotu. Odlot trochę opóźniony. W czasie podróży dobrze nas
karmią ( ryż z mięsem, omlet, ciasteczko z mięsem i na koniec
ciasteczko na słodko ), mamy międzylądowania w Denpasar
i Timice. Na miejscu jesteśmy około 8:00 rano.
|
30.04.2008
Odbieramy bagaże i idziemy do hotelu Semeni,
niedaleko lotniska. Bierzemy pokój za 150 000 IDR. Nie jest to
najlepszy hotel - woda się
wylewa z kibelka, który się potem zatka. Oddajemy rzeczy do prania ( 20 000
IDR ) i idziemy na lotnisko. Udaje nam się dostać do biura Merpati
( mimo braku zainteresowania personelu ). Okazuje się, że ta linia nie
lata od miesiąca do Wameny, z
powodu kłopotów z samolotem. Oddają nam pieniądze, a miła pani pomaga
nam zarezerwować bilety na lot liniami Trigana
– na te same dni, nawet zostaje nam jeszcze 10 000 IDR. Wylot
mamy o 8:00, check-in o 6:00. Potwierdzamy bilety powrotne Garudy na lot do Denpasar.
Potem idziemy na policję ( posterunek tuż przy lotnisku ), aby się
dowiedzieć, gdzie wyrobić pozwolenie. Piszą nam na kartce nazwę stacji
regionalnej policji. Bierzemy tam taksówkę za 60 000 IDR ( chyba
przepłacamy ). Zezwolenie wyrabiamy dość sprawnie ( dwa zdjęcia i po
25 000 IDR od osoby, czyli 50 000 IDR ). Po odebraniu zezwoleń
( a właściwie jednego, bo jesteśmy umieszczeni na wspólnym zezwoleniu
) jedziemy ojek-iem
( czyt. „ojczek”),
czyli jako pasażerowie motocykla ( nawet mamy hełmy ) do centrum
handlowego za 10 000 IDR od osoby.
Jest tam hipermarket, gdzie kupujemy papier toaletowy, wodę do
picia i lody magnum – razem za 47 000 IDR. Idziemy w stronę
hotelu. Chcemy zrobić kserokopię pozwolenia. Jeden zakład jest
nieczynny z powodu braku prądu, ale w drugim udaje się nam za 150 IDR za
stronę ( 20 stron , czyli 300 IDR ). Okazuje się, że do hotelu jest
jednak jeszcze kawałek drogi, więc bierzmy znowu ojcek
za 6000 IDR od osoby. Odpoczywamy, włączają prąd. Po południu idę na
przechadzkę – wzdłuż lotniska ( drogę przecina pas nawigacyjny
za lotniskiem, odgrodzony drutem kolczastym, za to sam pas startowy jest
dostępny bez problemów ), dochodzę do jeziora. Są tam duże fale,
spowodowane silnym wiatrem. Przy brzegu stoją domy na palach. Młodzież
gra w piłkę, którą nieustannie spycha wiatr. Wracam inna drogą i
dochodzę praktycznie do miejsca, gdzie odbijaliśmy pozwolenia na ksero.
Biorę ojek do hotelu za 6000
IDR ( stargowane z 7 000 IDR, z a5 000 IDR nie chciał jechać
). Zsiadając z motocykla dotykam gołą łydką do gorącej rury
wydechowej i oparzenie gotowe. Polewam bolące miejsce zimną wodą, ale i
tak powstanie potem rana. Ola już czeka na mnie. Idziemy do centrum. Rezerwujemy pokój na
07.05.2008 - 08.05.2008 w
hotelu „Ratna” ( 9 280 000
IDR / dobę ), który wydaje się nam wyraźnie lepszy. Dajemy 100 000
IDR depozytu. Idziemy jeść do „Ramah
Mackan Mickey” – warzywa po chińsku, kurczak w sosie słodko-kwaśnym
, cola i cola light kosztują nas w sumie 65 000 IDR.
Kupujemy wodę w sklepiku i wracamy do hotelu. Odbieramy pranie,
nie wszystko jest dokładnie dosuszone.
Pakujemy się – jutro pobudka o 4:50. Sprawdzam jeszcze , czy
mam dobrze nastawiony zegarek – ostatnio było tyle zmian stref
czasowych. Około północy zaczyna się burza – błyska i grzmi.
Deszcz tak bębni w blaszany dach po naszym oknem powoduje, że nie mogę
zasnąć.
01.05.2008 Pan, który miał
nas zbudzić o 5:00, oczywiście tego nie zrobił. Dobrze, że sami
nastawiliśmy budzik. Dopakowujemy
się, opakowujemy wszystko folią w celu ochrony przed deszczem.
Gdy idziemy w stronę lotniska deszcz powoli ustaje. Dochodzimy
przed budynek portu lotniczego i czekamy , aż nas wpuszczą do środka.
Przed 6:00 wpuszczają. Ola
dokupuje jeszcze wody. Czekamy w kolejce do odprawy. Na początku kolejka
jest niewielka, ale z czasem oczekujących przybywa. Tragarz pewnego białego
wpycha jego skrzynie przed nas. Ważą nasz bagaż i dają nam
„karty pokładowe”. Chcemy wejść do poczekalni przy
odlotach, ale nas nie przepuszczają – każą czekać. Myślimy, że
mamy czekać do godziny 7:00, ale po ponownych próbach wejścia
rozumiemy, że chodzi o zapłacenie „airport
tax„ ( 25 000 IDR za
dwie osoby ). Biały, którego tragarz wepchnął skrzynie przed nas
podchodzi do nas, przeprasza ( to nie jego wina, tylko tragarza ) i
opowiada o sobie. Jest Kanadyjczykiem z branży budowlanej i pracuje w
organizacji misyjnej, mieszkał parę lat z żoną i rodziną w Indonezji,
a wcześniej w Wenezueli
-pracował na misjach. Teraz żona jest w Kanadzie, leczy się z
malarii, a on leci pomóc znajomym na misji. Po dłuższym oczekiwaniu
przylatuje nasz samolot Trigana Air
i możemy wsiąść do niego. Z około 10 minutowym opóźnieniem
startujemy. Lot przebiega dobrze, częściowo w chmurach, nie rzucało
prawie w ogóle , dali nam nawet jedzonko – zestaw z ciastem z
nadzieniem, słodkim ciastkiem, napojem i cukierkami. |
Odbieramy bagaż
– mój jest pootwierany, możliwe, że był przeszukiwany pod kątem
alkoholu, którego nie wolno wwozić do Wameny
( nic nie zginęło). Od razu przyczepia się do nas kandydat na
przewodnika. Idziemy do hotelu Nayak,
niedaleko koło lotniska, chcą 50 000 IDR za pokój standardowy, 250 000
za pokój z TV. Ale hotel nam za bardzo nie odpowiada. Idziemy do hotelu Anggrek.
Pokój z wodą ( zimna ) – 220 000 IDR – bierzemy go.
Idziemy na policję – rejestracja na podstawie zezwolenia z Jayapury.
Nasz kandydat na przewodnika chodzi za nami, na policji podaje się za
naszego przewodnika i na policji dopisują go do naszego zezwolenia. Za
zezwolenie nic nie płacimy. Do miasta przybył jakiś oficjel
z Dżakarty –
jechała cała kolumna, podobno okolice portu lotniczego są zamknięte.
Idziemy na lotnisko, aby potwierdzić nasze bilety powrotne, ale i tak
jesteśmy już zapisani w specjalnej książce. Idziemy jeszcze do
drogiego hotelu Baliem
Pilamo Hotel, aby zapytać o przewodnika Sadrak
Asso, polecanego nam w Internecie. Oczywiście recepcjonista nic nie
wie, a nasz „przewodnik”
to podobno przyjaciel Sadraka.,
który jest na trekkingu do Asmat (
pokazuje nam w komórce wpis telefonu do niego ). Wracamy do hotelu. Ola
nas wymeldowuje i umawia na
godzinę 15:00 na rozmowę z tym przewodnikiem. Zasypiam i budzę się
niedługo przed 15:00. Rozmawiamy z przewodnikiem. Po długich
negocjacjach umawiamy się z nim na trzydniowy trekking za 2 800 000
IDR . Mamy wyruszyć o 8:30
następnego dnia rano. Daje mu 1 500 000 IDR zaliczki, reszta
następnego dnia i trakcie trekkingu. Znowu idę spać . Wstajemy przed
18:00 i idziemy do hotelu Rumah Makan Mas Budi na
kolację. Mięso jest drogie – 60 000 IDR, warzywa za to
kosztują 25 0000 IDR. , cola 10 000 IDR. Wcześniej w supermarkecie
kupujemy wodę za 17 500 IDR, w sklepikach kosztowała 18 000
– 20 000 IDR ( za tyle wcześniej kupiliśmy ). W restauracji
jest grupa Niemek , które wróciły z trekkingu i mają dużo zastrzeżeń.
Spotykamy innego przewodnika – on mówi, że przepłaciliśmy za
trekking. Trudno. Ola rozmawia
z Niemkami – im południe bardziej się podobało niż północ.
Namawiają nas na zmianę hotelu na Pansok
Wisat Mas Budi – za 240 000 IDR jest pokój z ciepłą
woda, całkiem ładny ( w Wamenie
jest chłodniej niż w Jayapura,
stąd potrzeba ciepłej wody ). Umawiamy się z menadżerem hotelu na
podrzucenie i zostawienie bagażu oraz rezerwujemy pokój
po powrocie z trekkingu. Płacimy z obiad 80 000 IDR i wracamy
do hotelu. Pakujemy się do mojego plecaka, Oli
zostawimy w hotelu. Następnego dnia pobudka o 7:00, o 8:30 mamy wyruszyć.
02.05.2008 Wstajemy , pakujemy się, jemy śniadanie ( w cenie pokoju
– chleb tostowy, jajka, margaryna, dżem ). Około 7:30 przyjeżdża
samochód z Martinusem –
naszym przewodnikiem – terenowa Toyota.
Płacimy za hotel 220 000 IDR. Jedziemy do hotelu Mas Budi, gdzie zostawiamy nasz plecaka, potem
na targ ( Martinus kupuje tam trochę różnych rzeczy – wodę, ryż
itp. ), a potem przez mosty aż do Kurimy.
Do samej Kurimy nie docieramy,
bo wcześniej jest koniec drogi – budują most i tam jest
„terminal” – tam stają wszystkie taksówki „bemos”
jadące z Wameny. Musimy przejść
przez rzekę , omijając ogromną błotnistą łachę brzegami. Potem
dalszym ciągiem asfaltowej drogi ( był podobno most przez rzekę , ale
się zerwał ) docieramy do Kurimy.
Musimy zarejestrować się na policji ( 20 000 IDR ) i w wojsku ( 20 000
IDR ). Potem idziemy drogą polną ostro w górę i dalej, aż docieramy
do wioski Kilise. Tam mamy nocleg w „Dani
Guest House”. Jest tam nawet prosty kibelek i łazienka ( woda
ze źródła płynąca rurą ). Jemy lunch – makaron z omletem z
jajek, a potem idziemy na przechadzkę. Spotykamy Papuasa,
który wrócił z Wameny
– nagi z koteką ( ochrona na penisa ) i plecakiem. Oglądamy jego dom
– dom mężczyzn, domy jego trzech żon ( pod domami kobiet żyją
świnie ), jego świnie ( mała kosztuje kilka milionów rupii, duża
nawet 20 000 000 IDR ). On ma tylko około 15 świń –
podobno 50 – 100 świń to dużo.
Kupujemy od niego koteki ( duże 20 000 IDR, małe 10 000 IDR, my kupujemy
trzy duże za 50 000 IDR ). Potem jeszcze chodzimy po okolicy –
nasz przewodnik Martinus
opowiada nam o Papui, o
legendach, stosunku do Indonezyjczyków,
domu nauczyciela. Nasz
przewodnik ma obecnie dwie żony, pierwszą odprawił, bo nie dała mu
dzieci, druga żyje z nim w Wamenie,
a trzecia w rodzinnej wiosce Yali
– Angerek ( tak nam opowiedział ) Zachodzimy do chatki pełniącej
rolę kuchni. Jemy tam słodkie ziemniaki. Pewna matka przyniosła chore
dziecko – z zakażeniem. Była z
nim w szpitalu w Wamenie,
dostało zastrzyk, ale to kosztuje. Ola
daje zasypkę i radzi powtórną wizytę w szpitalu. Wracamy do wioski,
myjemy się i jemy kolacje – makaron z kawałkami ryb i ryż z
warzywami. Wieczorem było dość
chłodno ( ciekawe jak sobie nadzy Papuasi
radzą ) Idziemy spać. Mamy jeden lepszy materac( Ola
śpi na nim ) i jeden gorszy, pleśniejący ( śpię na alumnacie ).
Jutro 0 9:00 wyruszamy. W
nocy było chłodno, trzeba było przykrywać się kocem.
03.05.2008. Rano wstajemy około
8:00. Wokół naszej chatki już rozstawiło się paru sprzedawców różnych
suwenirów. Jemy śniadanie ( jajko na twardo z krakersami, kawa z doliny Baliem ). Potem, po pewnym targowaniu, kupujemy toporek za 200 000
IDR ( stargowane z 250 000 IDR ). Inne wyroby nam się niezbyt
podobają. Idziemy ścieżkami
( tzn. przewodnik i my, bo tragarze poszli szybko przodem ), przez opłotki.
W jednym z siedlisk ma być „ceremonia” , czyli stypa po zmarłym
tydzień wcześniej bracie szefa wioski ( został już skremowany ). Po dłuższych
wahaniach decydujemy się zostać i zapłacić 250 000 IDR za możliwość
fotografowania. Świnia jest zabijana tradycyjnie strzałem z łuku i się
wykrwawia. Potem jest osmalana i pieczona tradycyjnie w dole za pomocą
kamieni rozgrzanych w ogromnym stosie drewna. Robię zdjęcia, trochę
siedzimy w kuchni, rozmawiamy i słuchamy o mieszkańcach, kształceniu
dzieci ( niektóre dzieci się uczą, inne
nie ). Idziemy dalej , w dół. W napotkanych po drodze zabudowaniach jemy
lunch, a potem schodzimy w do mostu na rzece.
Jest on zbudowany obok starego, który się zawalił, powodując śmierć
przewodnika z ludu Dani i japońskiego turysty. Robimy sobie zdjęcia na tle mostu i
idziemy do Kurimy. Tam szukamy
noclegu w „domu nauczyciela”
z materacami. W Pierwszym nie możemy się doczekać, aż przyjdzie właściciel.
Rrozmawiamy, co będziemy robić następnego dnia. Nasz przewodnik chce de
facto wracać do Wameny. Nie
zgadzamy się. Przewodnik proponuje, aby pójść inną drogą do
terminala przez góry i na to się zgadzamy. Czekamy na znalezienie przez
naszego przewodnika innego „domu nauczyciela”( ciekawe ilu
tych nauczycieli w tej Kurimie
mieszka ? ). Obserwujemy naprawę płotu przy szkole przez kilku
miejscowych- jeden nagi, a reszta w ubraniach, wspólnie pracują. W końcu
udaje się znaleźć „dom nauczyciela” z materacami, czyli
jakiś pokój w zagraconym warsztacie , trochę cuchnący starymi
szmatami. Nakrywamy stary materac kocem i częściowo alumatą. Łazienka
ma być w budynku obok. Okazuje się nieużywana od dawna, z zamieszkała
przez mysz ( a może małego szczura ). Powstrzymujemy pana od wlania
kolejnego wiadra wody ze strumienia do zapyziałego zbiornika i myjemy się
bezpośrednio z wiadra. Idziemy na przechadzkę – droga pod górę,
wzdłuż strumienia, przez teren kościelny. Towarzyszy nam dwóch panów
i gromadka dzieciaków. Potem wracamy i schodzimy do głównej drogi
asfaltowej. Idziemy drogą w stronę Wameny.
Coś hałasuje w drzewach. Jakiś pan nam towarzyszy, przystaje, gdy my
przystajemy. Jest wyraźnie zawiedziony, gdy zawracamy – wymienia
nawet nazwę wioski, do której idzie. Wracamy, spory ( jak na tutejsze
warunki ) ruch – wszyscy wracają przed zmierzchem. Jakiś wojskowy
chyba dorabia sobie i podwozi kolejne osoby na motorze ( a może podrywa
miejscowe dziewczyny, bo one są pasażerkami ). Myjemy się i jemy kolację
– ryż z warzywami i chipsy oraz własne krakersy. Przewodnik robi
na naszą prośbę herbatę . Zaczyna padać deszcz. Myjemy zęby i
idziemy spać.
04.05.2008 W nocy mocno padało.
Na materacu spało się twardo i niezbyt wygodnie. Wstaliśmy o 7:20,
zjedliśmy śniadanie ( jajka i krakersy oraz kawa ). Idziemy drogą w
kierunku Wameny, przechodzimy przez rzekę ( ubłociliśmy się ). Zaczynam
się dopytywać, co z naszym chodzeniem
po górach. Nasz przewodnik zaczyna mówić, że padający deszcz
spowodował, że szlaki są śliskie, że nie mamy czasu, aby dojść
gdzieś do wiosek, że ja nie dam rady z moją kondycją.
Nie wiemy, na ile ma rację, więc tylko mówimy mu, że źle, że
nie powiedział nam o tym rano ( przeprasza nas ) i co on proponuje. Mamy
pójść na krótką przechadzkę
dalej. Idziemy do terminala. Trochę jedziemy
i wysiadamy. Nasz bagaż jedzie z tragarzem do hotelu Mas
Budi ( gdzie zostawiliśmy resztę bagażu ), a my idziemy przez ścieżki,
łąki, przechodzimy przez jakąś rzeczkę boso i polną drogą wracamy
do głównej drogi. Łapiemy jakieś bemo
i jedziemy do Wameny. Wysiadamy przy bazarze i innym pojazdem dojeżdżamy do
hotelu. Nasz bagaż już na
nas czeka. Rozliczamy się z Martinusem
( dopłacam 800 000 IDR – przed trekkingiem dałem mu 1 500 000
IDR, a w jego trakcie 400 000 IDR w Kilise
i 100 000 IDR na targu w Wamenie
po przyjeździe. Wypełniamy druczki w hotelu, dajemy nasz permit i
paszporty do skserowania. Myjemy się, odpoczywamy, śpimy. Pada deszcz.
Gdy trochę przestaje, wychodzimy na miasto. W bankomacie banku "Mandiri"
wypłacamy pieniądze. Szukamy sklepów z pamiątkami. Polecany w
przewodniku "Lonely Planet" sklep "Papua Glory"
jest zamknięty, a w innych nie ma zbyt interesujących rzeczy ( toporki
od 5 000 IDR za mały do 150 000 IDR za duży, ale sporo brzydsze od
tego, który kupiliśmy ). Wokół krąży kilku miejscowych
sprzedających strzały, naszyjniki itp. Gdy widza nasze zainteresowania
od razu się rzucają pokazywać nam, co mają do sprzedania. Nie jesteśmy
zainteresowani. Idziemy do kawiarni internetowej Papua.com.
Internet - 5 000 IDR pierwsze 20 minut, 1250 każde następne 5 minut, gorący
napój 5 000 IDR. Szybkość całkiem dobra. Sprawdzamy pocztę
itp. W sumie płacimy 17 500 IDR. Gdy wychodzimy po 18:00 jest już
ciemno. Idziemy do restauracji w naszym hotelu Ramah Makan Mas Budi.
Pijemy napój cytrynowy z lodem ( lemon
ice tea ) po 15 000 rupii i jemy makaron chiński z warzywami oraz
smażoną rybę - razem płacimy
140 000 rupii. Idziemy spać.
05.05.2008 Wstajemy około 7:20. Myjemy się i idziemy na śniadanie
( jajko, tosty, dżem brzoskwiniowy, kawa herbata ). Chcemy dojechać na
stację "autobusów" Jibama", gdzie będziemy mogli
złapać jakiś minibus jadący do Jiwika. Kierowca "becaka"
chce 5 000 IDR od osoby. Ja proponuje 7 000 za dwie osoby, ale on nie
chce. Łapiemy więc minibus A2, który jedzie do stacji Jibama
- 3 000 IDR od osoby. Na stacji szukamy minibusu do Jiwika.
Proponują nam wynajem - najpierw za 200 000 IDR, potem za 100 000 IDR,
wreszcie Ola negocjuje 70 000 IDR. Chcieliśmy poczekać na
zbiorowy, ale mało ludzi czekało, więc nie wyglądało to za dobrze i
zdecydowaliśmy się pojechać
wynajętym. Dość szybko kierowca dowozi nas do mumii. Za obejrzenie chcą
30 000 IDR od osoby, w końcu Ola negocjuje 50 000 IDR od nas
obojga. Wynoszą mumię i stawiają na pieńku. Jest czarna z koteką i
nakryciem głowy. Robimy parę zdjęć, oglądamy suweniry, ale jest
drogo. Idziemy. Dwie babcie z uciętymi palcami i starszy pan idą za
nami, coś próbują sprzedać, zaprowadzić do miejsca wydobycia soli.
Ola daje starszej pani na odczepnego chusteczkę. Ola wraca - łapie
busika za 10 000 IDR do Wameny, a potem do hotelu za 3 000 IDR. Ja
idę na przechadzkę po wsi. Robię zdjęcie nagiemu panu, kopiącemu
ziemię. Gdy mnie dojrzał ( bo przeszedłem przez drogę dla lepszego
zbliżenia ), chciał pieniędzy -1 000 rupii, 3 000 - wciąż było
mu za mało, dałem mu 5 000
IDR, ale nie był zbyt zadowolony. Wyglądałem
chyba dziwnie spacerując po wiosce, bo dopytywali się mnie, czy wszystko
dobrze różni ludzie, w tym chyba policjant. Dzieciaki proponowały
poprowadzenie do miejsca wydobycia soli, ale było już późno. Czekałem
na minibusa, machałem, ale się nie zatrzymywały.
Dopiero jadący do Jiwiki zabrał mnie , zakręcił za
mostem i pojechaliśmy do Wameny. Siedziałem z przodu, potem
dosiadła się kobieta z dzieckiem zawiniętym w koc. ( myślałem, ze to
jakiś pakunek i dziwiłem się, że gdzieś go nie rzuciła , tylko mi
tak pcha na kolana, a tam było dziecko ). Za przejazd do stacji Jibama
zapłaciłem 6 000 IDR. Autobusik podwozi mnie pod sam hotel za 3 000 IDR.
Idę jeszcze na miasto. Oglądam suweniry w sklepie Papua Glory.
Potem wracam do hotelu i razem idziemy do tego sklepu. Pan właśnie
maluje koteki
flamastrem, pani coś wyszywa. Są nakładki z piór kazuara za 100 000
IDR i takie z rajskim ptakiem za 500 000 IDR, różne ozdoby, rzeźby
z Asmat. W końcu kupujemy małą tarczę za 125 000 IDR (
utargowane ze 150 000 IDR ), pan proponuje nam też stara tarczę za 500
000 IDR. Idziemy na przechadzkę po mieście. Widzimy fajną z wyglądu
piekarnię i kafejkę. Widzimy tęczę, nawet robię zdjęcia, ale nie
wiem, czy wyjdą. Wracamy do hotelu. Po drodze spotykamy
przewodnika spotkanego wcześniej przed trekingiem. Mówi, ze on
wiedział, że Martinus nie jest najlepszy. Idziemy na kolację Ola
je omleta z warzywami za 30 000 IDR, a ja jem kurczaka smażonego w sosie
słodko kwaśnym za 60 000 IDR. Jeszcze piję dwie cole po 10 000 IDR i
razem płacimy 130 000 IDR. Umawiam się na śniadanie na 7:00. Mam kłopoty
żołądkowe, biorę loperamid i nifuroksazyd.
06.05.2008 Wstajemy i jemy śniadanie. Idę
na lotnisko jeszcze raz potwierdzić bilet lotnicze do Jayapury.
Pani w okienku niezbyt dobrze mówi po angielsku, chce mi coś zmieniać w
biletach, ale w końcu udaje mi się je potwierdzić i wracam do hotelu.
Łapiemy na ulicy minibusa do dworca autobusowego Jibama
( 3000 IDR od osoby), a tam szukamy busa do miejscowości Aikima.
Busy są, ale mało chętnych pasażerów w tym kierunku. Znowu więc
wynajmujemy busa u tego samego człowieka co wczoraj, za 50 000 IDR.
Podwozi nas do Aikima do kolejnej mumii, ale nie chcemy jej oglądać,
tylko pytamy o drogę do Suroby. Jeden facet pokazuje nam kierunek, a
potem pyta czy chcemy przewodnika. Zgadzamy się za 20 000 IDR
– prowadzi nas młody chłopak, nie zna angielskiego, ale jakoś
dogadujemy się z nim na migi. Droga prowadzi przez podmokłe tereny,
mostki nad rzeczkami itp. Dochodzimy do wioski Suroba, robię tam
zdjęcie jednej pani – daję jej 5000 IDR, jest zadowolona.
Przewodnika prosimy o doprowadzenie nas do następnej wioski – Dugum.
Cena wzrasta do 30 000 IDR. Znowu wędrujemy przez mostki z
drewnianych pali i poletka uprawne. Dochodzimy do głównej drogi, idziemy
nią kawałek, a potem zbaczamy i wędrując lekko wznoszącą się ścieżką
dochodzimy do Dugum. W wiosce nie ma żywego ducha. Robimy kilka
zdjęć i płacimy przewodnikowi, który odprowadza nas do głównej
drogi. Tutaj żegnamy się z nim i idziemy w kierunku Moni.
Napotykamy sadzawkę z pięknymi różowymi kwiatami ( lilie wodne? ). Po
dłuższym czekaniu łapiemy busa do Wameny ( 10 000 IDR od
osoby). Jest bardzo zapchany, nie mogę podnieść głowy, bo obija mi się
o sufit, siedzę skulony. Po powrocie do Wameny ja postanawiam
pojechać jeszcze do Wesaput i przejść się do Pugimy.
Chodzimy po targowisku przy Jibamie – kupujemy wodę ( 20 000
IDR ) , pytamy o ceny różnych ozdób, ale są droższe niż te widziane
wczoraj w sklepie Papua Glory. Pytamy o bus do Wesaput,
ale go nie ma, proponują nam znowu wynajęcie za 50 000 IDR.
Wsiadamy więc do minibusa A2 do centrum Wameny. Ola
postanawia wracać do hotelu bo spaliła się – ma bąble na rękach.
Dojeżdżamy do poczty na postój busików ( A1, A2, A3 ). Ola idzie do
hotelu, a ja wsiadam do busa A3, którym dojeżdżam do Wesaput
( po przeciwnej stronie lotniska) pod most wiszący ( bilet 3 000 IDR).
Jest tam muzeum Palino Adat Museum,
ale zamknięte. Przechodzę
przez most wiszący i idę dalej do Pugimy. Droga jest płaska,
mijam jeziorka z kąpiącymi się dzieciakami, wzgórze i docieram do
wioski, są tu chaty i dość spory kościół. Wieje silny wiatr, pędzi
chmury, zanosi się na deszcz. Wracam
do Wesaput i wsiadam do minibusa, który wkrótce odjeżdża.
Wracam do hotelu, przed 17:00 idziemy na Internet do Papua .com. Tym razem
internet jest dość wolny – może dlatego, że jest sporo ludzi.
Kupujemy wodę w supermarkecie za 17 000 IDR, wracamy do hotelu. Płacimy
za pokój 720 000 IDR, za pranie 7 000 IDR. Pytamy się o taksówkę
na lotniska na następny dzień rano.
„Friend” recepcjonisty ( jego samochód stoi przed
hotelem ) chce 50 000 IDR. Dziękujemy – nie jedziemy. Idziemy
na kolację – jemy ryż z warzywami , pijemy „lemon ice”
i herbatę – razem płacimy 85 000 IDR. Wracamy do pokoju
hotelowego, upewniamy się, że będzie miał kto nas wypuścić, pakujemy
się. Idziemy spać. Chcemy
następnego dnia wyjść o 5:30. O 6:00 mamy początek check-in, o 6:30
odlot z Wameny do Jayapury samolotem Trigana
Air
07.05.2008.
Wstajemy o 4:45. Około 5:30 wychodzimy. Docieramy na lotnisko około
5:45. Na teren dworca lotniczego wchodzimy bez prześwietlania bagaży,
choć maszyna do prześwietlania stoi.
Widzimy fajną tabliczkę z zakazem plucia betelem ( choć na początku
myślałem, że to zakaz chodzenia nago / półnago, tak to wyglądało ).
Płacimy dwa razy po 10 000 IDR opłaty lotniskowej. Przylot samolotu
z Jayapury się opóźnia.
Wylatujemy o 7:20 – ciekawe, czy mieliśmy opóźnienie, czy to tak
miało być. Pasażerów dość mało, nie ma zajętych wszystkich miejsc
– oprócz nas tylko jest pewna biła kobieta z mężczyzną, a
reszta to miejscowi. Dają jedzonko ( ciekawe, czy pakowane poprzedniego
dnia w Mas Budi, co widzieliśmy ) – pączek, ciastko, woda Danone
ze słomką. Lot mija bez przeszkód. |
Odbieramy bagaż w
Jayapura, musimy oddać panu
kwitki na bagaż. Szukamy taksówki, te spod lotniska chcą 50 000
IDR za podwiezienie do hotelu Ratna
( gdzie przed wylotem zrobiliśmy rezerwację pokoju ). Ale na postoju pod
lotniskiem znajdujemy minibusa, który ans wiezie za 15 000 IDR. W
hotelu proponują nam pokój deluxe za 340 000 IDR, ale my
rezerwowaliśmy standardowy za 280 000 IDR i taki chcemy.
Sprzątają nasz pokój – my możemy zjeść śniadanie.
Korzystam z tej możliwości, Ola
pije tylko herbatę. Pytamy się o pranie – cennik podobno jest w
pokoju. Jest rzeczywiście, ale pranie drogie. Idziemy szukać tańszej
pralni. Pierwsza jest naprzeciwko hotelu
- Alfa. Ale jest drogo ( drożej niż w hotelu ), bo to ”dry
clearing”. Znajdujemy jeszcze dwie – to samo. W innym oddziale
Alfa mówią nam, że pranie chemiczne i wodne jest tak samo drogie.
Postanawiamy wrócić do hotelu, część
rzeczy oddać do prania, część wyprać samemu. Ponieważ doszliśmy
już do centrum handlowego – robimy zakupy
( papier toaletowy, woda, ciasteczka, lód, puszka zimnej coli
razem 40 000 IDR ). Chcę wypłacić z bankomatu 5 000 000
IDR, ale okazuje się, że ten, który akceptuje karty Mastercard
wypłaca tylko 500 000 IDR- wypłacam dwa razy po 500 000 IDR,
ale każda wypłata to oddzielna prowizja. Potem próbujemy jeszcze w Papua Bank, ale tenże, choć pomieszczenie z bankomatem jest
klimatyzowane , nie akceptuje kart innych banków.
Jeszcze w aptece kupujemy plaster w rolce i wyjałowiona gazę do
opatrzenia mojej nogi ( 23 000 IDR ). Dochodzimy do hotelu.
Dokonujemy selekcji rzeczy, część oddajmy do prania, resztę ( głównie
majtki, skarpetki, bluzki, chustkę Oli
) pierzemy sami ( Ola pierze, a ja wyciskam ). Po praniu odpoczywamy, a około 12:00
postanawiamy jechać do Depapre.
Łapiemy minibus do terminala taksówek ( dwa razy po 2 000 IDR )a
stamtąd minibus do Depapre (
10 000 IDR ). Na terminalu pewien pijany miejscowy głośno coś opowiada
( ale nas nie zaczepia ), inni ludzie są jednak mili i nam pomagają.
Przejazd do Depapre trwa około godziny. Chodzimy po wsi. Podjeżdżają policjanci po
cywilnemu na motorze i mówią nam, że powinniśmy się zarejestrować.
Prosimy ich o ID, a potem pokazujemy nasz Surat
Jalat. Chwilę rozmawiamy, gdzie byliśmy itp. i sobie jadą. Chodzimy jeszcze,
robimy zdjęcia. Trochę czekamy na powrotny minibus, a potem wracamy.
Zaczyna padać, po chwili wręcz leje, ale zanim dojeżdżamy do Sentani, to przestaje. W Sentani
przesiadamy się do innego minibusu i za dwa razy po 2 000 IDR dojeżdżamy
pod hotel. Siedzimy trochę w hotelu. oglądamy telewizję. około
18:00 wychodzimy na kolację do
Ramah Makan Mickey.
Za warzywa z ryżem, kurczak z ryżem dwie cole i colę dietetyczna płacimy
razem 65 000 IDR. Potem szukamy internetu, według przewodnika Lonely Planet powinien być
koło restauracji., ale nie możemy znaleźć.
Odwiedzamy jeszcze supermarket i wracamy do hotelu. Dowiadujemy się,
że internet jest przy drodze
na lotnisko, a cafe koło restauracji nazywa się cafe o nazwie UFO Internet. Odbieramy
pranie. Koszt - 135 000 IDR, powiększony o 10% w stosunku do naszych
wyliczeń. Ponieważ jednak pranie jest mokre ( niedosuszone ) zwracam je
do recepcji.
08.05.2008
Rano okazuje się, że mocno pada. Śpimy tak mocno, że mija nam pora
serwowania śniadania. Odbieramy ponownie nasze pranie. Ale jest nadal
wilgotne. Robimy awanturę . Mają je wysuszyć. Trochę przestaje padać.
Idziemy na miasto. Kupujemy na
śniadanie bułeczki w supermarkecie - 8 000 IDR, całkiem dobre, tylko mało.
Szukamy Internetu. W położonym obok restauracji Rumah
Mkana Mickey cafe UFO
Internet
nie ma dostępu do sieci, bo linia telefoniczna jest podobno
zepsuta. Znajdujemy położony koło portu lotniczego ( jak nam
powiedzieli w hotelu ) Duta
Computers. Intenet działa -
8 000 IDR za godzinę, połączenie całkiem szybkie. Płacimy
6 000 IDR. Idziemy jeszcze na lotnisko, aby potwierdzić
bilety do Denpasar. Spotykamy faceta, który był w Anggerak,
spotkaliśmy go wracając z naszego trekingu w okolicach Wameny – mówi
że wziął przewodnika na ostatnie 2 dni, było ciężko, dużo błota.
Ponieważ ciągle pada ( kropi, a czasami leje ) postanawiamy zobaczyć Muzeum
Loka Budaya. łapiemy minibus
i za 8 000 IDR dojeżdżamy do Uniwersystetu
Cenderwasih, na którego
terenie znajduje się muzeum. Wstęp kosztuje 5 000 IDR od osoby ( a nie
swobodna donacja jak podaje przewodnik Lonely Planet ) plus 10 000
IDR za robienie zdjęć ( nie robiliśmy )
i 25 000 IDR za kręcenie filmu ( nie kręciliśmy ). Muzeum jest
nawet ciekawe, fajne rzeźby z Asmat,
tarcze, włócznie, "zbroje", ubrania dla "diabła".
Chyba wszystko pochodzi z donacji fundacji Rockefellera z lat 1973 -
1975. Jest tez trochę ceramiki
chińskiej, holenderskiej i kolonialnej. Kupujemy plecionki z rysunkami,
wykonane oryginalną techniką ( są po 25 000 IDR, za trzy płacimy 60
000 IDR ). Postanawiamy jechać na plażę Hamadi,
gdzie było lądowanie wojsk generała Mc
Arthura w czasie II Wojny Światowej.
Jedziemy do Entrop ( 6 000 IDR za dwie
osoby), a stamtąd do Hamadi ( znowu 6 000 IDR za
dwie osoby ). Idziemy na plażę. Z trudem znajdujemy zardzewiałe resztki
amfibii i czołgu. Zaczyna mocno padać. Wracając błądzimy po uliczkach
wokół plaży. Jakaś kobieta z mijanego przez nas domku pyta dokąd
idziemy, a potem wysyła dzieci aby pokazały nam drogę. Dzieci
wyprowadzają nas na główną drogę i łapią busa do Entrop. Ten
przejazd jest droższy ( 10 000 IDR )
- chyba kierowca potraktował to jako kurs
taksówką. Potem z Entrop do Abepury (6 000 IDR
za 2 osoby) i z Abepury do Sentani (8 000 IDR za 2
osoby). Wracamy do hotelu, przynoszą nam wreszcie wysuszone pranie.
Ponieważ znowu zaczyna lać, tego wieczoru wychodzimy już tylko do
Rumah Makan Mickey, aby
coś zjeść ( warzywa w sosie słodko-kwaśnym, filet z kurczaka z ryżem,
2 soki i cola – płacimy
85 000 IDR). W recepcji hotelu płacimy za pokój za 2 noce i pranie
692 000 IDR, dowiadujemy się, że taksówka jutro rano na lotnisko będzie
za darmo.
09.05.2008
Wstajemy
o 5:45, na śniadaniu okazuje się, że tym samym lotem do Denpasar
podróżują też Słoweńcy. Zapominam oddać klucz do pokoju w recepcji
– przekazuje go kierowcy taksówki, która podwozi nas na lotnisko.
Czekamy długo do odprawy, bo jakiś pan nadaje mnóstwo pakunków i do każdego
są wypełniane kwitki. Lot jest opóźniony – startujemy dopiero
ok. 11:10. W Timice mamy też godzinny postój. Przez okienko widzę jak pani z
drabinki dokręca jakąś śrubkę w skrzydle. Lot z Timiki do Denpasar trwa 3
godziny 10 minut – lądujemy o 16:10, czyli o 15:10 czasu
miejscowego.
|
Po odebraniu bagażu
idziemy do biura Merpati zapytać
o lot na jutro – po długim tłumaczeniu odsyłają nas z numerami
vouchera do kas biletowych. Kupujemy bilety, ale okazuje się, że lot
jest wcześniej niż mówili w biurze – o 10:00. Zamawiamy taksówkę
w oficjalnym kantorku na lotnisku –
płacimy 45 000 IDR za
dojazd do Kuty do hotelu Berlian Inn. W Berlian Inn
są miejsca – płacimy 130 000 IDR za pokój z łazienką, bez
klimatyzacji. Przebieramy się i idziemy na plażę – Kuta
Beach. Łazimy wzdłuż brzegu, obserwujemy surferów, maleńkie kraby
uciekające stadami i grupy chłopaków grające w piłkę. Jesteśmy na
plaży aż do zmierzchu. Szukamy bankomatu
– tylko jeden w pobliżu wypłaca jednorazowo maksymalnie 1 500 000
IDR. Potem idziemy do dużego domu towarowego Matahari.
Ola kupuje perfumy Kenzo L’eau – są trochę tańsze niż w
Polsce. W supermarkecie kupujemy Arak Bali w ozdobnej butelce – na
prezent – za 72 000 IDR i 2 żele pod prysznic za 115 000
IDR. Korzystamy z Internetu w kafejce w pobliżu , dość szybki. Idziemy
coś zjeść. Najpierw szukamy Kori Restaurant & Bar, ale jest tam drogo. W Aromas
Cafe są tylko śniadania i dania wegetariańskie, a w Mama’s
solidne niemieckie dania, które nie podobają się Oli.
Ostatecznie jemy w Nero Bali
Restaurant – ryba piła z ziemniakami, stek z kurczaka w sosie
pieprzowym 3 małe piwa, lody i szarlotka kosztują nas razem 255 000
IDR. Dostajemy kupon na „Complimentary Frozen Coctail on
Dinner” do wykorzystania przy następnej wizycie. Objedzeni wracamy
powoli do hotelu.
10.05.2008
Wstajemy
przed 7:00, jemy śniadanie i jedziemy taksówką na lotnisko (50 000
IDR ). Pamiątki w sklepach na lotnisku drogie – np. arak , taki sam
jak kupiliśmy wczoraj w supermarkecie za 72 000 IDR tutaj kosztuje
130 000. Do Labuanbajo
oczywiście lecą tym samym lotem znajomi Słoweńcy.
Nasz samolot jest lekko opóźniony. Lot jest OK., dają ciastko z
nadzieniem i na słodko oraz wodę do popicia. |
Po doleceniu do Labuanbajo
odbieramy bagaże ( ostajemy kwit bagażowy panu od bagaży na lotnisku,
który zdziera też banderole z plecaków ). Po wyjściu z lotniska
podchodzi do nas kilka osób proponujących podwiezienie do hotelu za 5 000
IDR od osoby ( czyli 10 000 IDR ). Wybieramy jedną z nich. Chcemy
jechać do hotelu Gardena, ale
kierowca namawia nas do sprawdzenia hotelu Chez
Felix. Tam mają tyko jedno wolne miejsce – pokój z łazienką
bez prysznica, tylko z mandi (
rezerwuar z wodą ). Resztę miejsc zajęła grupa – jak się po
chwili okazało – Słoweńcy – przyjechali zaraz po nas. My
jedziemy do hotelu Gardena.
Wchodzimy pod górę. Obsługa jest powolna, dostajemy pokój w drewnianym
bungalowie za 100 000 IDR - łazienka z prysznicem z zimną woda i mandi
( rezerwuar z wodą ). Boli mnie gardło – biorę scorbolamid i coś
do ssania. Potem zaczynamy dogadywać sprawę naszej wycieczki po Flores.
Staje na cenie 500 000 IDR za łódź na Rincę
( to średnia łódź, duża 700 000 IDR ) i 500 000 IDR / dzień
za wynajęcie samochodu ( 2
200 000 IDR za cztery dni do Maumere
i powrót kierowcy ). Dajemy mu 1 000 000 rupii – 500 000
IDR za łódź i 500 000 IDR zaliczki na samochód.
Ma przyjechać o 15:30, abyśmy kupili bilety na samolot z Mamumere
do Denpasar. Idziemy do kafejki internetowej ( reklamowanej w naszym
hotelu ) i do supermarketu – obie instytucje znajdują się w
niewielkim centrum handlowym kawałek drogi od naszego hotelu. Dostęp do
Internetu kosztuje bodajże 8 00 IDR za godzinę , a szybkość jest całkiem
przyzwoita. W supermarkecie kupujemy wodę, ciasteczka i papier toaletowy
za 35 000 IDR. Po powrocie do hotelu Gardena
już zastajemy naszego przewodnika z samochodem, czekającego na nas.
Zanosimy nasze zakupy i jedziemy z nim. Myśleliśmy, że do biura Merpati,
ale okazuje się , że do agencji turystycznej. Pani z agencji dzwoni do
oddziału w Maumere. Bilety mają
kosztować nas 1 300 000 IDR od osoby, czyli 2 600 000
IDR, ale dzisiaj biuro Merpati
jest już zamknięte i nie wiadomo, czy są miejsca – będzie
wiadomo następnego dnia. Wpłacamy pani
2 600 000 IDR i ona jutro poinformuje naszego
przewodnika, czy są miejsca. Trochę
się boimy o nasze pieniądze, ale za bardzo nie mamy wyboru.
Wpłacamy, wracamy do hotelu, odpoczywamy. Źle się czuję, biorę
lekarstwa. Schodzimy przed 18:00 na kolacje. Ja zamawiam hot-pot z filetu
z kurczaka ( 30 000 IDR ), a Ola warzywa i pieczone ziemniaki (
okazują się grubiej pokrojonymi ziemniakami, przypominającymi frytki ),
do tego herbata z cytryną i cola. Obsługa jest bardzo powolna. Okazuje
się, że nie można zamówić śniadania na 6:30, bo zaczynają o 7:00 (
o 7:00 mamy wyjeżdżać na Rincę ) Obserwujemy trzy koty z hotelu i restauracji.
Jedne przychodzi do naszego stolika, dajemy mu kawałki mięsa.
Kwotę za kolacje doliczą nam do rachunku.
Nasz przewodnik ma jutro czekać na nas o 7:00 w restauracji.
Idziemy spać. Jest trochę głośno . Obok gra muzyka, a w drewnianych
domkach wszystko słychać.
11.05.2008 Wstajemy około
6:15. Około 7:00 jesteśmy na dole w restauracji.
Nasz przewodnik już na nas czeka. Pijemy jeszcze kawę i herbatę
i oddajemy rzeczy do prania. Idziemy do portu, nasz przewodnik odprowadza
nas do łodzi. Łodzią dowodzi kapitan, który ma młodszego pomocnika.
Łódź ma dwa silniki, tak jak nam obiecywał pan przewodnik. Wypływamy
na wyspę Rinca. Podróż trwa około 2h . Z przystani na wyspie Rinca
idziemy do kwater Parku Narodowego.
Po drodze widzimy dwie małe jaszczurki ( warany
)W siedzibie parku płacimy za wstęp , opłatę konserwacyjna i opłatę
za „rangersa”
– przewodnika, bo wybraliśmy dłuższą trasę 4 km ( podobno około
2h marszu ). Z nami idzie pewien Belg. Widzimy dwa duże warany
przy budynkach parku, potem jeszcze jednego dużego i jednegomniejszego (
samica ), zielonego węża, bawoły wodne.
Całość zajmuje nam około dwóch godzin. Wracamy do siedziby
parku, trochę siedzimy w cafe ( ale nie ma zimnych napojów, bo lodówka
się zepsuła ), wracamy na przystań i płyniemy z powrotem do Labuanbajo.
Po drodze dostajemy jedzenie – ryż makaron, warzywa,
smażone rybki ( cztery ). Zjadamy
tylko część, wypijamy herbatę. Po ponad 2h docieramy do portu i
przybijamy do przystani. Jakiś samochód chce nas podwieźć do hotelu,
potem okaże się, ze to nasz kierowca na cztery dni po Flores.
Wracamy do hotelu, odpoczywamy, idziemy do supermarketu – dwie wody
i dwie paczuszki ciastek to wydatek około 8 000 IDR. Po powrocie z
supermarketu czekamy na przewodnika, miał przyjść, aby uzgodnić trasę.
Czekamy na niego do 18:00. Wysyłam do niego SMSa,
ale nie odpowiada na niego. Podobno urodziło mu się dziecko - tak
twierdza miejscowi. Gdy nie przychodzi jedziemy motorkami do agencji,
gdzie zamawialiśmy bilety ( z czekaniem płacimy 20 000 IDR ). Ktoś
ściąga właścicielkę agencji, która potwierdza, że nasz e bilety są
OK. Udaje mi się dodzwonić
do naszego przewodnika. Ma przyjść
do hotelu Gardena za dziesięć
minut. Wracamy do hotelu.
Zamawiamy kolacje. Wreszcie nasz przewodnik się zjawia.
Jest lekko pijany. Przyprowadza kierowcę samochodu. Oglądamy
pojazd - jest OK. Ustalamy trasę - do Bajawy, potem wioski, Kalimutu,
Moni, Maumere, gdzie w agencji odbierzemy ( mam nadzieję )
bilety. Jemy kolację - ja rybę smażoną
( grilowanych nie ma - 20 000 IDR ), Ola naleśnika i sałatkę owocową .
Puszka Heinekena kosztuje 15 000 IDR, duży Bintang w
butelce kosztuje 18 000 IDR. Odbieramy nasze pranie.
Za pokój, pranie i jedzenie zapłacimy o 7:00 następnego dnia, bo
już jest z a późno.
12.05.2008
Zgodnie z planem wstajemy o 6:155, a o7:5 schodzimy do restauracji naszego
hotelu Gardena. zamawiamy
na śniadanie, Ola kawę, ja herbatę oraz naleśniki z bananem.
czekamy i czekamy na nasze zamówienie. Przychodzi nasz przewodnik Adrian
z kierowcą. Ola wypłaca mu 1 000 000 IDR zaliczki na poczet jazdy
samochodem. Ja idę dowiedzieć się o rachunek za pobyt. Wreszcie jest -
razem 420 000 IDR. schodzimy na dół do samochodu i ruszamy.
Zgadzamy się podwieźć wujka Adriana do wioski, 2 h od Labuanbajo.
Wysadzamy Adriana i zabieramy jego wujka .
|
Jedziemy przez góry.
Droga kiepska, dużo dziur, fragmentów zniszczonej jezdni.
Trochę przysypiam. Zjeżdżamy na równinę. Wujek Adriana
wysiada w swojej wiosce, dziękując nam. Trochę płaskiego terenu i
znowu zaczynają się góry. Ola
źle się czuje, ma nudności, ja trochę mniejsze. Zatrzymujemy się, aby
robić zdjęcia pól ryżowych, krajobrazu. Dojeżdżamy do Rutengu,
przejeżdżamy go i jedziemy do wioski, aby zobaczyć "spider rice
fields" - pola ryżowe, które oglądane
z góry tworzą wzór pajęczyny. Za wstęp do wioski płacimy po 5
000 IDR, czyli 10 000 IDR. Wpisujemy się do książki pamiątkowej,
dajemy pieniądze dziewczynce, która ma je oddać pani zbierającej pieniądze.
Prawie nic nie mówią, pokazują punkty widokowe. Potem jedziemy do Rutengu,
Zatrzymujemy się przy restauracji "Merlin". Nasz
kierowca jedzie do znajomego, mamy się spotkać za godzinę. My pijemy
tylko herbatę ( 3 000 IDR ),
trochę chodzę po mieście. , zaglądam do Agape Cafe, ale tam
jest chyba nawet drożej. , robię przechadzkę główną ulica, obok
supermarketu. Ruszamy dalej. Jedziemy głównie górskimi, krętymi
drogami. Oboje nie czujemy się najlepiej. Na chwile postój przy
destylarni araku z płynu z palm kokosowych ( podobnie, jak widzieliśmy
to w Indiach ). Nasz
przewodnik chce kupić trochę araku ( podobno dla przyjaciela ), ale
chwilowo w wytwórni nic nie mają. Ruszamy
dalej. Nasz kierowca kupuje benzynę przy drodze, bo na stacjach nie ma
benzyny ( podobno rząd ma od przyszłego miesiącapodnieść ceny benzyny
). Docieramy do Bajawa. Jedziemy do hotelu Korina, pewnie
kierowca ma tam bezpłatny nocleg. Kupujemy wodę w sklepiku prawie
naprzeciwko hotelu, w sklepiku obok hotelu Edelweis
- 5 000 IDR. Idziemy do restauracji rekomendowanej przez naszego
kierowcę ( zapewne dostał darmowe jedzenie tam,
wg niego w Camelia Resturant
jedzenie jest stare i odgrzewane ). Jemy hot-pota z kurczaka w
sosie słodko - kwaśnym z frytkami ( ja ), kurczaka w sosie słodko-kwaśnym
z ryżem ( Ola ) i pijemy dwie herbaty za 59 000 IDR. Słyszymy
rozmowy innych podróżników o trudnościach z rezerwacją lotów z Maumere.
Zgadujemy się z pewnym człowiekiem z hotelu na oprowadzenie nas po
wioskach za 100 000 IDR (
zszedł z 200 000 IDR ).
13.05.2008 O 9:00 mam wyjechać. Bierzemy naszego przewodnika.
Prosimy jeszcze kierowcę o telefon do Maumere i potwierdzenie, czy
wszystko jest w porządku z naszymi biletami. Wczoraj przy kolacji turyści
i przewodnik opowiadali o problemach z biletami. Kierowca dzwoni i okazuje
się, że jest jakiś problem, że
ten kto aktualnie jest w biurze nic nie wie, o naszych biletach. Zatem
dzwonimy znowu do Adriana i do
tej kobiety z agencji w Labuanbajo. ( Yasmin ), u której płaciliśmy.
Podobno wszystko z naszymi biletami jest OK. Mam nadzieję, że tak jest ,
zobaczymy w Maumere. Wszystko
zajęło nam około pół godziny. Około 9:30 wyruszamy. Wpierw jedziemy
do wioski Bela - niewielkiej, częściowo tradycyjnej, częściowo
z nowymi domami. Potem jedziemy i idziemy do wioski Luba. Wioska
nie jest duża. Nasz przewodnik opowiada nam o miejscowych tradycjach. Każdy
mieszkaniec należy do klanu, każdy klan ma swoje budowle – damską
( rodzaj miniaturowego domku ) i męska ( rodzaj parasola, czy tez grzyba
na słupie ). W wiosce stoją
też monolity ( kamienie ) upamiętniające przodków. Na dachach domów
znajdują się albo miniaturowe domki ( żeńskie ), albo figurki człowieka
( męskie). Oznaczają one domy męskie i żeńskie. Mężczyźni
wprowadzają się do kobiet, gdy się żenią. Gdy rodzina ma samych synów,
ci mogą wziąć żonę z innego ludu, gdzie jest tradycja patriarchalna i
ta przeprowadza się do męża. Wioska ma kamienne tarasy dla ochrony
przed spływającą wodą deszczową, dachy są kryte trzciną. Na terenie
wioski są groby ( jest też cmentarz poza nią ), w tym jednej osoby, która
żyła 105 lat. Po obejrzeniu tej wioski idziemy do wioski Bena.
Wioska jest dużo większa od wioski Luba, pięknie położona. Było
tam dość pusto, w większości chat wystawione tkaniny do sprzedania
– ikat. Kupujemy jedną większą tkaninę za 125 000 IDR (
po stargowaniu ze 150 000 IDR ) oraz jeden mniejszy szal za 60 000 IDR (
stargowane z 65 000 IDR ). Na końcu wioski jest ( podobno zbudowany
niedawno ) punkt widokowy, skąd rozpościera się widok na dolinę ( idącą
aż do morza chyba – według przewodnika Lonely Planet 2 h drogi ) i na wioskę. Robię jeszcze zdjęcie i
wracamy do samochodu i do hotelu w Bajawie. Po drodze jeszcze
tankujemy, bo podobno we wschodniej części wyspy ( koło Labuanbajo
) są kłopoty z benzyną i musielibyśmy ją kupować po drodze –
benzyna kosztuje około 4500 IDR / l. Wracamy do hotelu, płacimy
przewodnikowi 100 000 IDR. Ma nam dać namiary na siebie, jakby się ktoś
pytał. Przewodnik mówi, że możemy jechać do gorących źródeł. Ola
chce zostać i odpocząć. Ja
chciałbym pojechać, ale kierowca
gdzieś pojechał samochodem. Odpoczywam. W końcu widzę samochód, ale
nie mogę namierzyć kierowcy. Odpoczywam. Robi się za późno, żeby
jechać do źródeł. Idziemy z Olą na przechadzkę po Bajawie
- widzimy ogromny kościół ( chyba katolicki ), salę spotkań
obok, więzienie ( wygląda na trochę opuszczone ). Postanawiamy wypłacić
pieniądze. Odwiedzamy trzy bankomaty ( chyba wszystkie w mieście ).
Pierwszy nie obsługuje mojej karty ( chyba żadnej poza miejscowymi ),
drugi wypłaca tylko do 500 000 IDR, dopiero z trzeciego wypłacam 1 200
000 IDR. Potem kupujemy wodę koło hotelu – dwie butelki po 5 000
IDR, odnosimy je do hotelu i idziemy na kolację znowu do Doris Inn.
Wracamy do hotelu. Odbieram pranie i płacę za nie 30 000 IDR. W największej
sali w hotelu figurka Matki Boskiej i Pana Jezusa, zapalona
świeca. Wracamy do pokoju. Zaczynają się modlitwy, chyba na nie
przyszli różni ludzie. Myjemy
się, trochę się pakujemy i idziemy spać.
14.05.2008
Około 8:00 wyruszamy. Jedziemy do wioski Wogo. Jest to wioska
tradycyjna, większa niż Bena. Tez ma kamienne tarasy, ale
znacznie mniej wyraźne. Trochę chodzimy po wiosce. Zostajemy zaproszeni
do domu przez pewna kobietę. Dom jest bardzo skromny. Zaprasza nas do
kuchni. Leży tam zabity ptak z uciętą głową. Pani opowiada nam, że właśnie
zmarła jej siostra, ona przygotowuje obiad
dla rodziny ( zabita kaczka ). Nasza rozmówczyni pracowała dwa
lata w Singapurze przed trzema laty. Po kuchni kręci się dziecko
jej oraz dziecko jej siostry. Jedno z dzieci bawi się głową kaczki.
Zostajemy poczęstowani przez panią kawą z jej własnego ogrodu. Jest całkiem
dobra. Z nami siedzą jeszcze
mąż siostry, a potem dochodzi druga siostra, pracująca w Dżakarcie.
Musimy wracać do samochodu. Jedziemy Droga kiepska, miejscami bardzo.
Przed Ende zatrzymujemy się przy plaży niebieskich kamieni.
Ludzie zbierają kamienie do kubełków i worków. Zaczynamy zbierać
kamienie. Dzieciaki przynoszą kamienie dla Oli. Chcemy im dać
koraliki i spinki, ale się nie udaje. Mamy pełne ręce kamieni, kierowca
daje nam czarną torebkę na nie. Jedziemy do Ende. Tam mamy postój
na lunch w dość drogiej knajpce. Nasz kierowca cos je, my tylko pijemy
colę. Idziemy jeszcze do apteki, kupić tabletki do ssania od bólu gardła.
Pan w aptece proponuje nam rodzaj cukierków, a potem tabletki po 3 000
IDR za 4 opakowania. Kupujemy 16 sztuk za 12 000 IDR. Wyruszamy dalej.
Droga pnie się pod górę, czasami jest w remoncie, wtedy właściwie w
ogóle jej nie ma. Wjeżdżamy w chmuro-mgłę. Trochę kropi.
|
Dojeżdżamy do Moni.
Przejeżdżamy obok ośrodka rządowego ( według naszego kierowcy
kiepskiej jakości ). Szukamy hotelu z ciepłą woda. Jedziemy do Flores
Sore Hotel ( zbudowany przez Chińczyków ). Tam nie mają ciepłej
wody, ale proponują podgrzewanie wody na żądanie. Jednak chcą 225 000
IDR za pokój / dzień. Jedziemy do Bintang Restaurant, gdzie maja
pokoje za 85 000 IDR. Mi się nie podobają prysznice. Idziemy do Wortugana
– tam też za 85 000 IDR maja pokój, który mi się wydaje OK. (
potem się okaże, że Oli się niezbyt podobał – był zbyt
brudny, tylko nic nie powiedziała, abym się nie obraził ). Wpisujemy się
do księgi gości. – byli tu Polacy w maju. Idziemy do Bintang
Restaurant. Ładne widoki, znajduje kogoś z obsługi. Wybór w menu
nie jest za duży. Bierzemy spaghetti z sosem z pomidorów, sałatkę z
pomidorów, Ola piwo, a ja herbatę z cytryną – „lemon
tea”. Kolacja kosztuje nas 72 000 IDR.
Wracamy do hotelu. Z panem kierowcą umawiamy się na 5:00 na
wyjazd na Kelimutu. Pan kierowca informuje nas, że będą dzisiaj
modlitwy w naszym hotelu, podobnie , jak to było w Bajawie. I
rzeczywiście ludzi schodzą się, śpiewają pieśni religijne ( np. Ave
Maryja ). Nastawiam budzik na 4:30 i idziemy spać.
15.05.2008
Budzik dzwoni o 4:30. Wstajemy, przygotowujemy się i wychodzimy na drogę.
Jest ciemno. Biorę latarkę. Kierowca przyjeżdża po kilku minutach.
Jedziemy na wulkan Kelimutu. Na
niebie chmury. Wjeżdżamy w chmuro-mgłę. Przejeżdżamy przez strumień
przelewający się przez drogę. Dojeżdżamy do granicy parku narodowego.
Drogę przegradza szlaban. Musze zapłacić 20 000 IDR od osoby za wstęp
do parku i 6 000 IDR za samochód. Jedziemy aż do parkingu, tam
zostawiamy samochód i wychodzimy. Kierowca
odprowadza na s trochę, a później pokazuje dalsza drogę i wraca do
samochodu. Mijamy czarne jezioro ( zajdziemy tam przy powrocie ) i idziemy
na punkt widokowy. Powoli słońce
wyłania się zza chmur. Widać jeziora – jedno zielone, drugie brązowe,
trzecie czarne. Chmury powoli opadają. Czekamy, aż słońce częściowo
oświetli jeziora. Jest trochę turystów, którzy przyjechali wcześniej.
Jesteśmy na punkcie widokowym od 6:00 do 7:15. Zachodzimy nad czarne
jezioro. Wracamy na parking. Ptaki śpiewają. Jest piękna pogoda.
Kierowca już na nas czeka. Wracamy do hotelu. Jemy śniadanie –
naleśnik z bananem, kawałki banan, owoc z miąższem smakującym , jak
porzeczka i wyglądającym, jak mazia ( Ola to określiła „żabi
skrzek” ) i owoc będący w smaku skrzyżowaniem pomarańczy i
cytryny. Po śniadaniu dopakowujemy się i ładujemy się do samochodu.
Jedziemy prosto do Maumere, bez zatrzymywania się, zwiedzania.
Jazda częściowo przez góry, częściowo nad brzegiem morza. Oboje sporo
śpimy. |
Dojeżdżamy do
miasta. Wpierw jedziemy do agencji PT Floressa, gdzie czekają już
na nas bilety na następny dzień do Denpasar. Pani w agencji już
nas widząc mówi „Labuanbajo”
Jedziemy szukać hotelu. Dziwaczna rzeźba przy wjeździe do miasta
– jakiś bojownik z toporkiem. Wpierw jedziemy do hotelu Gardene
– pokoje małe, ale tanie ( dwójka z wiatraczkiem 80 00 IDR, a z
klimatyzacją 10 000 IDR, ale brak pokoi z klimatyzacja, są tylko z
wiatraczkiem ). Jedziemy do pobliskiego hotelu Maiwali
- tam maja pokoje z klimatyzacja od 150 000 IDR do 300 000 IDR za super
deluxe. Bierzemy pokój za 210 000 IDR. Dajemy panu kierowcy 700 000
IDR jako resztę należności za wynajem samochodu i 100 000 IDR napiwku.
Meldujemy się i zamawiamy taksówkę na następny dzień na lotnisko za
50 000 IDR ( choć najpierw mówili 20 000 IDR, według naszego kierowcy
to normalna cena ). Myjemy się i odpoczywamy. Po 15 chcemy wyjść na
miasto. W pokoju nie ma wody, ale w pani z recepcji odkręca coś na słupie
i mówi, że już będzie woda. W mieście szukamy Internetu. Powinien być
niedaleko naszego hotelu. Wypytujemy się. W końcu znajdujemy „Comtel”
( mapka w przewodniku „Lonely Planet” ma błędy ).
Maja tam internet za 12 000 IDR za godzinę, minimum pół godzimy. Pytamy
się o supermarket. Miły pan ( właściciel ) tłumaczy nam, że w Maumere
nie ma supermarketu, ale zaznacza na mapie piekarnię. Idziemy do tej
piekarni, ale jest zamknięta. Kupujemy wodę i ciasteczka w sklepiku
– 7 500 IDR. Potem szukamy jeszcze sklepu z pamiątkami Toko
Harapan Jaya, prawie naprzeciwko hotelu Wini
Rai II - trochę nam to zajmuje i
sklepik okazuje się zamknięty, Obok jest stragan z tkaninami, ale nic
nie kupujemy. Idziemy coś zjeść. Nie możemy znaleźć
Cafe Borobodur. Przechodzimy pod mostem nad wyschniętą
rzeką. Mijamy statuę Pana Jezusa
na skwerze – kilka osób odpoczywa tam lub modli się. Idziemy na
teren portu - początkowo
chcieli od nas pieniądze, ale w końcu wpuszczają nas bez płacenia.
Zachodzimy do restauracji Rumah
Makan Bunaken. Tylko jedna kelnerka mówi trochę po angielsku.
Zamawiam rybę grillowaną, którą wskazuję w zamrażarce ( średnia 40 000
IDR, większe po 60 000) – podobno świeże. Ola
zamawia kurczaka. Dość długo czekamy na jedzenie – wypijamy całe
piwo. Moja ryba jest ok, tylko bez żadnych przypraw. Za jedzenie płacimy
92 500 IDR. Wracamy do hotelu, jest ciemno , nie ma prawie żadnych
latarni. W chodnikach mnóstwo dziur, na szczęście w żadną nie
wpadamy. Mimo ciemności wołają do nas „Hey
Mister” . W hotelu płacimy za noc i 50 000 IDR za
jutrzejszą taksówkę na lotnisko. Pan w recepcji kojarzy Polskę z osobą
księdza Cieplaka z Riung.
16.05.2008
Wstajemy
o 4.45, jemy śniadanie. Recepcjonista szuka nam innej taksówki, bo zamówiony
taksówkarz zaspał. Znajduje człowieka z terenowym samochodem w sąsiednim
domu. Na lotnisku jak zwykle zaczynają wpuszczać z opóźnieniem, płacimy
6000 IDR opłaty lotniskowej. Około 7.50 wpuszczają nas do samolotu
– najpierw pasażerów, którzy przylecieli z Kupang,
potem tych z Maumere. Zajmujemy
miejsca, trwają przygotowania do startu. Nagle każą opuścić samolot.
Okazuje się, że są „problemy techniczne”. Próbują
zreperować samolot, ale okazuje się, że awaria jest poważna. Brakuje
części, która ma przylecieć samolotem z Kupang.
Siedzimy na lotnisku kilka godzin – dają jedzenie z samolotu a
potem dowożą z miasta obiad w liściach bananowca – ryż z mięsem
i sosem. Lotnisko jest
zaniedbane – zapuszczone toalety bez wody. Na pięterku jest sala z
barkiem i karaoke. Olę
zaczepia pochodząca z Sumby
nauczycielka angielskiego – leci z mężem na pogrzeb krewnego. Po
angielsku mówi słabo... W końcu o 14.00 przylatuje samolot z częścią,
a o 15.00 odlatujemy my. Lądujemy na Sumbie
– dużo pasażerów wysiada. |
Dolatujemy do Denpasar.
Na lotnisku pytamy o ceny biletów do Jogyakarty
i do Surabaya. Najtańszy jest
Lion Air. Wybieramy lot tą linia do Jogyakarty
– 309 000 IDR od osoby. Odpuszczamy sobie Surabaya i wulkan Bromo.
Znowu bierzemy taksówkę do hotelu Berlian
Inn z kantorka na lotnisku ( 45 000 IDR ) – jakiś facet
natarczywie proponował nam transport, ale chciał 60 000 IDR. W
hotelu nie ma już tańszych pokoi z wiatraczkiem, więc bierzemy jedyne
dostępne z klimatyzacją i ciepłą wodą – po 225 000 IDR. Na
pytanie o „discount” pan schodzi do 200 000 IDR. Pokój jest ładny,
duży i czysty. Myjemy się i idziemy na miasto. Ola
trochę chodzi po sklepach z ciuchami ale nic nie kupuje. Ja chcę kupić
dodatkową kartę pamięci, ale nie znajdujemy w pobliżu żadnego sklepu
z takimi akcesoriami. Idziemy jeść do Havana Club – w środku
zdjęcia Audrey Hepburn i Che Guevary, drewniane stoły i ławy, dużo
ludzi. Ja biorę stek, a Ola sałatkę
z kurczakiem ( porcje są duże), do tego jeden duży i jeden mały
Carlsberg – płacimy 169 000 IDR. W drodze powrotnej kupujemy
jeszcze wodę, colę, ciasteczka.
17.05.2008
Wstajemy o 5.45. O 6.30 czeka na nas „taksówka” zamówiona w
hotelu – stare Suzuki, plecaki upychamy na tylnym siedzeniu. Płacimy
za dowiezienie na lotnisko 50 000 IDR. Na lotnisku jemy śniadanie w Starbucks – 2 kawy i 2 ciastka – 100 000 IDR. Ważymy
bagaż ( mój 21,5 kg, Oli - 15 kg ) i odprawiamy się.
Chwilę siedzimy w poczekalni, pijemy kawę i po chwili już musimy
iść do odprawy. Lot przebiega bez problemów. |
W Jogyakarcie odbieramy bagaże i postanawiamy kupić od razu
bilety lotnicze do Dżakarty. Po sprawdzeniu najtańszy bilet ma Lion
Air - około 430 000 IDR. Kupujemy je. Potem bierzemy taksówkę z
kantorku do hotelu "Ministry of Cofee". Jazda trwa około pół godziny. Na miejscu
okazuje się, że nie ma miejsc - wszystko zajęte / zarezerwowane kilka
dni naprzód. Idziemy szukać pokoju - w hotelu naprzeciwko jest pokój za
120 000 IDR, choć nie jakiś super, ale może być. Sprawdzamy inne
hotele, ale albo nie mają wolnych miejsc, albo są droższe, choć wcale
nie lepsze od tego pierwszego ( np. 180 000 IDR za dwójkę ). W końcu
postanawiamy zrobić rezerwację w hotelu Kirana
( 270 000 IDR ) na ostatnie dwa dni, a pierwsze dwa dni zostać w tym
pierwszym hotelu. Wracamy do
niego, rejestrujemy się, oddajemy rzeczy do prania. Potem idziemy zwiedzać
Kraton, czyli dawny pałac sułtana.
Dość długo zajmuje nam dojście na miejsce - droga jest dłuższa niż
na mapie z przewodnika, ulice w pobliżu pałacu kręte. Dwoje ludzi
bezinteresownie pomaga nam dojść. Kupujemy bilety - po 3 000 IDR od
osoby i 1 000 IDR za zgodę na fotografowanie. Przewodnik ( w cenie biletu
) opowiada nam o historii pałacu itd. Pan przewodnik namawia nas do
pojechania do "rządowego"
centrum batiku ( J
). Po zrobieniu zdjęć postanawiamy podjechać jednak do tego centrum
batiku - chcemy kupić jakieś prezenty - jedziemy becakiem ( cena miała
być 3 000 IDR, ale w końcu daliśmy 6 000
IDR, bo panu było ciężko z
nami obojgiem ) . Ola
wybiera i kupuje dwa malowidła po 150 000 IDR ( razem 300 000 IDR ).
Potem idziemy do domu handlowego Matahari
- chcę kupić kartę pamięci do mojego aparatu - mają nie firmowe za
200 000 IDR. W końcu kupuje w
innym centrum handlowym Kingstona
za 210 000 IDR. ( trochę
wolny, ale lepszy niż żaden ). Wydajemy na to resztę pieniędzy.
Wybieramy w jednym bankomacie 2 000 000 IDR w banknotach po 100 000 rupii
i w drugim 1 250 000 IDR w
banknotach po 50 000 rupii. Bierzemy becaka
za 10 000 IDR do Taman Sari (
"Zamek Wodny" ). Tam
zaczyna nas oprowadzać pewien mężczyzna. Opowiada o historii zamku,
pokazuje nam odrestaurowane fragmenty. Potem ciągnie nas do galerii
batiku ( nic nie kupujemy, chociaż małe rysunki na batiku są fajne ) i
do sklepu z sarongami i pocztówkami swojej matki. Pokazuje nam,
gdzie stał jego dom, na który zawaliła się część zamku podczas trzęsienia
ziemi. Na miejscu dawnych zabudowań mieszkają służący sułtana (
tradycyjnie żyją z innych prac, pracę dla sułtana traktują jako
przywilej, np. dziadek, ojciec i starszy brat naszego przewodnika to czyściciele
toalet i innych pomieszczeń za 2 500 IDR miesięcznie ). Na tym terenie
żyją za darmo. Obecny sułtan chce ich przesiedlić za miasto , a tutaj
odbudować dawne budowle i zarabiać na tym pieniądze. Podobno Jogyakarta
to specjalny teren, gdzie rządzi sułtan. Oglądamy ruiny zamku.
Odprowadza nas do głównej ulicy i chce zapłaty - coś mówi o 40 000
IDR, dajemy mu 30 000 IDR. Wracamy becakiem
do hotelu ( 10 000 IDR ). Idziemy coś zjeść. W French
Grill Restaurant
nie ma nikogo, więc idziemy do Via
Via.
Ola
je sałatkę, ja stek, do tego pijemy ice tea, lemon juice i duże piwo Carlsberga
- razem płacimy 110 000 IDR. Po kolacji idziemy kupić wycieczki na następne
dni. Początkowo chcemy jechać na Duang
Plateau.
Ale okazuje się, ze podróż w jedną stronę to 3,5 h, a zwiedzanie to
1,5 h, więc rezygnujemy. Zamawiamy tylko wizytę popołudniową w Prambanan
i potem przedstawienie fragmentów z eposu Ramayana
- w sumie za 530 000 IDR z biletami wstępu do Prambanan
i na balet. Postanawiamy nie oglądać zachodu słońca i zostać dłużej
w Prambanan.
Potem jeszcze kupujemy wodę (
dwie po 4 000 IDR ) i idziemy na przechadzkę . Szukamy drugiej ulicy, równoległej
do naszej ( nasza ulica to JL
Prawirotaman I
). Ale nie znajdujemy - to chyba mała uliczka.
18.05.2008.
Ola
wstaje wcześnie, ja śpię dłużej.
Po 8:00 przynoszą śniadanie - tosty, masło, dżem, jajko ( trochę
niedogotowane ), kawę i herbatę do wyboru. Po śniadaniu wyruszamy.
Bierzemy becaka
za 10 000 IDR do Alun-alun
Selatan,
czyli pałacu południowego, położonego na południe od Kratonu
( pałacu sułtana ). Odbywa się tam koncert muzyki rockowej - sporo
ludzi, fatalne nagłośnienie, taka sobie muzyka - śpiewają piosenki
Beatlesów. Szukamy wejścia do drugiej części Muzeum,
o którym nam mówił przewodnik w Kratonie.
Zachodzimy do Taman-sari,
spotykamy naszego przewodnika z poprzedniego dnia. Mówi nam, ze tu nie ma
żadnego przejścia do pałacu, że tamten przewodnik nas okłamał.
Idziemy więc na ptasi rynek - sprzedaż ptaków i innych zwierząt
domowych, jedzenia dla nich - mrówek, robaków. Widok dość przygnębiający.
Odwiedzamy sklep z batikiem, ale nic nie kupujemy. Idziemy do Kratonu.
Dochodzimy do miejsca, gdzie jest mnóstwo ludzi, w tym zwiedzających.
Okazuje się, ze to właśnie wejście do muzeum, którego tak szukaliśmy.
Podobno odbywają się tam czasami różne przedstawienia, ale ponieważ
jest niedziela, to dzisiaj nic się nie dzieje. Płacimy za wstęp. Chcą
też 1 000 IDR za możliwość robienia zdjęć, ale pokazujemy bilet z Kratonu
z poprzedniego dnia i mówimy, że nam powiedzieli, że on jest też obowiązuje
tutaj. Jest to muzeum poświęcone sułtanom Jogyakarty,
głównie ukochanemu sułtanowi, ojcu obecnego sułtana - zdjęcia, pamiątki.
Są także instrumenty muzyczne oraz sporo batiku ( i rzeczy związanych
z jego wytwarzaniem ). Niestety większość informacji jest tylko po
indonezyjsku, po angielsku jest tylko napis "Tu nie można wchodzić
i siadać". Potem przechodzimy przez jakieś nieużywane podwórko
i przez ulicę do części, gdzie jest sala medytacji sułtana. Chcą tam
od nas znowu pieniędzy za bilet, ale Ola
się oburza, że nam wcześniej powiedzieli w pałacu, ze nie trzeba więcej
płacić i nic nie wiedzieliśmy o opłacie - idziemy stamtąd. Bierzemy becaka
za 10 000 IDR i jedziemy do hotelu. Myjemy się, trochę odpoczywamy.
Przed 14:00 przyjeżdża minibus, aby zabrać nas na wycieczkę do Prambanan.
Zabieramy jeszcze dziewczynę z innego hotelu oraz dwie Japonki
z luksusowego hotelu Mercury.
Dojeżdżamy do Prambanan.
Wchodzimy - osobne wejście dla cudzoziemców ( ale płacimy za wstęp 10
$ ). Umawiamy się z kierowcą dopiero po przedstawieniu. Zwiedzamy zarówno
główną świątynię, jak i mniejsze świątynie, gdzie jest o wiele
mniej ludzi. Świątynia została uszkodzona przez trzęsienie ziemi w
2006 roku, jest rekonstruowana, więc do wnętrza większości świątyń
nie ma wstępu - są rusztowania. Około 17:00 świątynia zaczyna się
zamykać - również zamykają restaurację. Wychodzimy. Chcemy kupić wodę
- sprzedawcy obnośni chcą 4 000 IDR za butelkę. W sklepiku prawie
naprzeciwko świątyni kupujemy ( ciepłą co prawda ) za 2 500 IDR ( jak
w supermarkecie ). Mijamy jakąś kurczakarnię,
podobna do KFC,
ale idziemy do restauracji w hotelu Poeri
Devata Hotel,
z widokiem na świątynię , niedaleko miejsca, gdzie odbędzie się
przedstawienie baletowe . Ceny jedzenia całkiem OK., Ola
je
jakieś japońskie danie, a ja stek z kurczaka - razem płacimy około 130
000 IDR ( wynajmują też domki po 350 000 IDR plus 21% podatku ). Potem
idziemy na przedstawienie. Czytamy zasady odwołania przedstawienia (
zwracają 80% jak deszcz spadnie przed przedstawieniem, a gdy jest grana
cała historia przenoszą do zamkniętego teatru, 50% w przypadku
przerwania w środku przedstawienia, nic deszcz spadnie pod koniec
przedstawienia ). Czekamy w restauracja - piję colę, Ola
ogląda jakieś rękodzieło ( nieciekawe, zakurzone i drogie ). Zajmujemy
miejsca a amfiteatrze. Nasze są betonowe i numerowane, ale całkiem
dobre. Oglądamy przedstawienie. Różny poziom tańca - od dobrych
tancerzy po dzieciaki, bardziej się bawiące, niż tańczące. Na najtańszych
miejscach chyba rodziny dzieciaków, bo często klaszczą. Ogólnie nie
za
dużo ludzi. Zdjęcia są
takie sobie - ciemno. Po przedstawieniu można robić zdjęcia z głównymi
aktorami. Wychodzimy. Kierowca już czeka. My odwozimy
do hotelu Mercure,
a potem jedziemy pod nasz hotel. Pytamy się o dojazd Borobudur.
Pani proponuje becakiem
do stacji autobusowej i potem autobusem. Idziemy się myć. W łazience
widzę dużego karalucha - nic nie mówię Oli,
żeby się nie denerwowała.
19.05.2009.
Po śniadaniu pakujemy się i przenosimy do hotelu Kirana.
Nasze pokoje nie są jeszcze gotowe, więc zostawiamy duże plecaki w
szafie, a sami wyruszamy . Pan recepcjonista nam tłumaczy, żeby jechać
autobusem na dworzec autobusowy ( terminal ),a stamtąd autobusem do Borobodur.
Wychodzimy na ulicę poprzeczna do ulicy na której jest nasz hotel. Łapiemy
autobus numer 15,
którym dojeżdżamy na dworzec autobusowy ( 2 000 IDR od osoby - chyba
wszystkie autobusy w Jogyakarcie
tyle kosztują ). na dworcu przeprowadzają nas i pokazują autobus, do którego
mamy wsiąść, aby dojechać do Borobodur.
Autobus kosztuje 15 000 IDR od osoby. Wpierw jedziemy na stację (
terminal ) Jombor
w Jogyakarcie,
a potem do Borobodur,
z jednym dłuższym przystankiem po drodze. Z dworca autobusowego bez
problemu trafiamy do świątyni. Osobne wejście dla cudzoziemców i
osobne bilety – 11$, czyli 99 000 IDR. Bierzemy też
przewodnika za 50 000 IDR. Opowiada nam o świątyni, pokazuje
reliefy, stupy, otwartą stupę ( po wybuchu bomby w 1985 roku ). Ponieważ
następnego dnia jest dzień urodzin Buddy ( święto ), to trwają
modlitwy mnichów, a część świątyni jest niedostępna dla zwiedzających.
Po około godzinie żegnamy się z panem przewodnikiem. Trochę chodzimy
sami. Potem upewniamy, że będziemy mogli ponownie wejść do świątyni
na ten sam bilet i wychodzimy. Szukamy miejsca do zjedzenia obiadu. Mapka
w przewodniku Lonely Planet jest nie według skali ( jak sami piszą
) i ciężko poznać odległości. Zaglądamy do Borobudur Restaurant,
restauracji miejscowej , nie wymienionej w przewodniku, a kończymy w
restauracji Pondok Tinggal Hotel.
Potem wracamy. Po sprawdzeniu daty na biletach ( można ich używać
tylko tego samego dnia ) zostajemy wpuszczeni ponownie do świątyni.
Idziemy do muzeum – oglądamy fragmenty, które odpadły podczas trzęsienia
ziemi, statuę niedokończonego Buddy ze świątyni oraz
instrumenty muzyczne – akurat są malowane ( odbywają się tam
chyba występy muzyczne ). Idziemy znowu do świątyni. Więcej zwiedzających,
większa część świątyni odgrodzona dla modlitw i też mnisi są
odgrodzeni od zwiedzających. Wiele osób chce sobie robić zdjęcia z Olą.
Około 15:30 nadchodzi chmura, postanawiamy wracać. Idziemy na dworzec
autobusowy. Wsiadamy do autobusu. Pan kierowca jedzie dopompować
powietrze, płacimy 15 000 IDR od osoby. Jedzie dość szybko, zwłaszcza,
gdy wjeżdżamy na dwupasmową drogę. Po drodze jednak autobus się psuje
– chyba problem z oponą ( zeszło powietrze – przebita lub
zepsuta ). Wsadzają nas do drugiego autobusu, jadącego do tego samego
dworca autobusowego ( terminala ). Gdy się dopytujemy w nowym autobusie,
czy dobrze jedziemy, pewni młodzi ludzie mówią nam, że nam pomogą
dotrzeć do naszej ulicy Prawirotaman. Na dworcu autobusowym (
terminalu ) pan prowadzi na do autobusu numer 15, którym za dwa razy po 2 000
IDR dojeżdżamy do naszej ulicy. Idziemy jeszcze do mini marketu, który Ola
zauważa z autobusu – kupujemy wodę i ciasteczka. Wracamy do hotelu
Kirana. Nasze bagaże są
już przeniesione do naszego pokoju nr 9.
Myjemy się. Dostajemy popołudniową przekąską - kawę lub
herbatę do wyboru ( wybieramy herbatę ) i smacznego banana z czekoladową
posypką. Potem idziemy cos zjeść – znowu do Via Via .
Pijemy piwo typu „Alle” z Bali ( całkiem
smaczne ) za 22 000 IDR lub 25 000 IDR zależnie od rodzaju.
Potem idziemy na Internet 6 000 IDR/godzinę
- obok biura „Kresna Tourist Services”, gdzie
kupowaliśmy wycieczkę do Prambanan.
Jemy jeszcze lody i wracamy do hotelu.
20.05.2009 Wstajemy o 7:00, o 7:30 jemy śniadanie ( całkiem OK.
-jajko, tosty, masło, dżem, żółty ser, sałatka owocowa, kawa z
mlekiem (!) ). Dziś chcemy jechać do Kaliuran. Pan w recepcji
doradza nam jechanie na ten sam dworzec autobusowy, co poprzedniego dnia i
stamtąd autobusem. To wiemy i tak robimy. Wydaje się nam, że z powodu
święta ruch jest mniejszy i autobusy jeżdżą rzadziej.
Przyjeżdża autobus nr 15 i jedziemy nim na dworzec
autobusowy. Idziemy na stanowisko skąd odjeżdżają autobusy do Kaliurang.
Czekamy chwilę. Jakiś pan mówi nam, że lepiej jest podjechać
autobusem miejskim nr 7 do innego terminala i stamtąd
do Kaliurang.
Idziemy na stanowisko 7. Jednak nie znamy nazwy tamtego terminala –
w końcu domyślamy się, że chodzi o wymieniony w przewodniku terminal Terban.
Okazuje się jednak, że jeżdżą tam nie autobusy nr 7 lecz 4. Wsiadamy
w 4 – jedziemy przez spory kawałek miasta (bilety 2 x po 2000 IDR).
W końcu kierowca wysadza nas i pokazuje, że na tej drodze mamy łapać
autobusy do Kaliurang. W pobliskim sklepie dowiadujemy się jeszcze
w którym kierunku mamy łapać te autobusy. Nie czekamy długo –
wsiadamy, płacimy 8000 IDR od osoby. Duża część drogi to przedmieścia
Jogyakarty,
trochę
pól ryżowych, potem droga stopniowo zaczyna piąć się pod górę i
dojeżdżamy do „parku leśnego” w
Kaliurang
– cała podróż zajęła nam 2 godziny. Wstęp do parku kosztuje
500 IDR, są tam liczne małpy dokarmiane przez ludzi. Idziemy do punktu
widokowego na wulkan Genung Merapi. Niestety niewiele widać , bo są chmury. Wspinamy się na
platformę widokową oblepioną turystami. Młodzież piszczy gdy
ciekawskie małpy wskakują na platformę. Wracamy inną ścieżką na dół.
Jakaś miła pani ( z Jogyakarty –
jak mówi) kupuje nam po troszku miejscowych słodyczy na spróbowanie. Mówi,
że sama przyjeżdża tu po nie specjalnie z Jogyakarty.
Próbujemy słodyczy – jedne są to kulki ulepione z jakiejś słodkiej
masy ryżowej , inne to rodzaj smażonych pierożków lub placuszków.
Jedne są dobre, inne mają słodkawy mdły smak – są niezjadliwe (
musieliśmy je potem dyskretnie wyrzucić ). Łapiemy powrotnego busa za
16 000 IDR, ale ten jedzie bardzo powoli – jakieś 30 km/h
– kompletny rzęch. Ola
próbuje przesiąść się do innego, ale nas nie zabiera ( nie chce ).
W końcu docieramy do Terban i tam wsiadamy w autobus nr 4 i dojeżdżamy do ulicy Malioboro.
Trwają przygotowania do parady z okazji Święta
Urodzin Buddy. Chodzimy po sklepach. Kupujemy różne szale i narzuty na
prezenty, małą maskę na prezent za 16 000 IDR i większą dla mnie
za 52 000 IDR, dwie koszule dla mnie – jedną za 70 000
IDR, drugą za 188 IDR. Potem wracamy becakiem
do hotelu i odpoczywamy. Wieczorem idziemy coś zjeść do Via Via. Zamawiamy soki
(dobre) i rybę w sosie słodko-kwaśnym (niedobra, twarda). Pijemy piwo
Carlsberg (znowu zostawiam na stolę etykietę, eh, a tak ładnie się
odkleiła) i jemy lody z owocami podane w ananasie. Płacimy razem 117 000
IDR. Wracamy do hotelu, ja wstępuję jeszcze na Internet.
21.05.2008
Ola wstała wcześniej, poszła
do sklepu i kupiła wodę. Pakujemy prezenty w gazety, które dał nam
wczoraj recepcjonista. Po śniadaniu wychodzimy i idziemy na przedłużenie
naszej ulicy Prawirotaman
– Tirtodiparan. Ale w
sklepach z pamiątkami ceny są kilka razy wyższe niż na Malioboro. Wobec tego bierzemy becaka
i jedziemy na Malioboro. Ola
kupuje jeszcze jakieś ciuszki, a ja miniaturkę roweru z Kratonu
za 65 000 IDR po negocjacji. Idziemy zjeść do McDonald’s. Potem wracamy ulicą Malioboro. Przed siedzibą gubernatora jest demonstracja, policja z
tarczami i pałkami, rozciągnięty drut kolczasty. Potem w telewizji
widzieliśmy, że były tam zamieszki. Idziemy na pocztę, gdzie jest
kafejka internetowa – chcę nagrać płytę. Robię kopię moich
dysków, ale niestety płyty nie da się nagrać – coś jest nie tak
z nagrywarką w komputerze. Za to Internet jest szybki – płacimy
7000 IDR + 8000 IDR za 2 cole. Spod poczty łapiemy becaka do hotelu za 10 000 IDR. Zamawiamy taksówkę na
lotnisko (45 000 IDR). Nasz samolot ma 30-minutowe opóźnienie.
|
W
Dżakarcie lądujemy ok. 20.00.
Chcemy jeszcze potwierdzić nasze loty z Emirates
- okazuje się że ich biuro jest na terminalu międzynarodowym, na
który podjeżdżamy bezpłatnym autobusem – pomaga nam pan z obsługi.
Po potwierdzeniu lotów jedziemy taksówką do hotelu Ibis
Arcadia. Tam już mamy wykupiony pokój – jak się okazuje
– ze śniadaniem. Idziemy coś zjeść. Znajdujemy fajną restaurację
niedaleko hotelu – ja biorę stek, Ola
kurczaka. Pijemy soki, piwo – razem 130 000 IDR.
22.05.2008
Wstajemy dopiero po 9.00. Jemy śniadanie – oprócz nas jest grupa
białej młodzieży. Pakujemy się i ok. 11.00 wychodzimy na miasto.
Bierzemy spod hotelu taksówkę do dzielnicy Kota.
Idziemy do Muzeum Miejskiego. Gdy
pan z personelu dowiaduje się, ze jesteśmy z Polski zachęca nas do zwiedzenia Muzeum Lalek, bo mają
tam też lalki z Polski podarowane Muzeum
przez ambasadora oraz premiera
Belkę podczas wizyty w Indonezji.
W Muzeum Miejskim oglądamy meble z okresu kolonialnego sprowadzone przez Holendrów.
Potem idziemy do kawiarni Batavia. Wnętrze w stylu lat 20-tych. Mnóstwo zdjęć
- aktorzy, artyści, politycy – nawet w toalecie. Mimo, że
jest drogo, fundujemy sobie po mrożonej kawie. Potem idziemy do Muzeum
Lalek – wstęp 2000 IDR od osoby. Od razu podchodzi do nas
jakiś pan z obsługi muzeum i zaczyna nas oprowadzać – pokazuje różne
lalki, głównie indonezyjskie. Mają także laki z Francji, Rosji,
Japonii i z Polski ( prezent ambasadora – ładne stare lalki ,
prezent Belki – okropne tandetne lalki z gumowymi twarzami, jak z
supermarketu). Potem usiłuje nas namówić na kupno lalek z teatru cieni.
Gdy nic nie kupujemy, pokazuje nam jeszcze grób pierwszego holenderskiego
gubernatora Batavii
( dawna nazwa Dżakarty ).
Potem chce pieniędzy za oprowadzanie – 50 000 IDR. Mówimy mu,
że nic z nim nie uzgadnialiśmy, więc on proponuje, że damy, ile
chcemy. Ale my mówimy, że nie umawialiśmy się na płatne oprowadzanie,
że w ogóle o tym nie mówił,
więc mu nie zapłacimy.
Chodzimy jeszcze po muzeum – oglądamy dokładniej wystawy ( nasz
„przewodnik”
strasznie gonił ). Potem idziemy przez Chicken
Bridge i jakieś slumsy do
starego portu ( wstęp 1500
IDR od osoby ). Fotografuję statki i robotników portowych. Potem
wracamy taksówką za 25 000 IDR do hotelu. Idziemy do pobliskiego
centrum handlowego, w którym wg przewodnika można nabyć wyroby rękodzielnicze.
Jednak jest tam za drogo. W supermarkecie kupujemy kawę dla siebie i na
prezent. Jemy obiad w knajpie w centrum handlowym – 60 000 IDR.
Wracamy do hotelu i chcemy odebrać plecaki z przechowalni - znowu chwilę
trwa poszukiwanie klucza. Jedziemy
taksówką na lotnisko ( 100 000 IDR). Musimy zapłacić po 100 000
IDR podatku lotniskowego. Znowu do samolotu wsiadamy strefami, ale my nie
dostajemy numerków i wsiadamy na samym końcu. Jedno
z naszych miejsc zajmuje Indonezyjka
nie mówiąca po angielsku – w ogóle chyba pierwszy raz leci
samolotem – mimo tłumaczeń obsługi wydaje się być zagubiona. Po
ok. 1,5 h lotu lądujemy w Singapurze i musimy wysiąść, a po 40 min. znowu wrócić do
bramki. Znowu 3 h lotu do Colombo
na Sri Lance, ale
tu zostajemy w samolocie. Potem jeszcze 3 h do Dubaju.
|
23.05.2008
Rano lądujemy w Dubaju przed czasem. W terminalu pytamy gdzie można odebrać wizy
– okazuje się, że mamy iść od razu do kontroli paszportowej, bo
mamy wizy elektroniczne sponsorowane przez Emirates.
Po przejściu przez formalności wizowe idziemy do
wypożyczalni samochodów
– zamówiliśmy auto przez Internet. Kluczyki już czekają.
Niestety nie można zamienić ani zmienić
samochodu do na lepszy model. Podpisuję kwit z obciążeniem karty
kredytowej na wypadek wypadku. Mam ubezpieczenie AC z kwotą własną 700
AED. Pan z wypożyczalni zawozi nas na parking, gdzie stoi nasz samochód.
Mówi nam jak dojechać do Hatty.
Zapisuje stan samochodu (uszkodzenia itd.) i informuje jakie są
ograniczenia prędkości – 80 km/h w mieście i 100-120 km/h poza
miastem – wg znaków. Wyruszamy. Jedziemy pustymi autostradami początkowo
wmieście, potem wśród wydm. W Hatta najpierw podjeżdżamy do Park
Hill – spalonego słońcem
wzgórza ze ścieżką prowadzącą na szczyt z małą wieżyczką.
Widzimy na terenie dwóch sprzątających – poza tym nikogo. Z góry
piękne widoki, ale miasteczko wygląda jak wymarłe. Schodzimy i jedziemy
do Heritage Village
– dopytujemy się po drodze jak się tam dostać. Na miejscu okazuje
się, że w piątki jest czynne dopiero od 14.30. Postanawiamy wracać do Dubaju,
ale najpierw podjeżdżamy do granicy z Omanem.
Gdy jesteśmy już przy granicy okazuje się , że nie można zawrócić
bez wjeżdżania na przejście graniczne. Robimy zdjęcia gór i wioski a
potem zawracamy przez przejście graniczne. Trąbi na nas policja, żeby
się zatrzymać, ale po krótkiej rozmowie i wyjaśnieniach puszczają
nas. Po drodze do Dubaju mijamy miejsce gdzie można wypożyczyć quady i pojeździć po wydmach ( 200-350 AED w zależności od
wielkości pojazdu ). Po dotarciu do Dubaju
kierujemy się w stronę hotelu Hyatt
Regency w pobliżu którego ma
się znajdować nasz hotel. Długo jeździmy uliczkami, aby znaleźć
miejsce do zaparkowania. W końcu parkujemy i ja
idę szukać hotelu. Ktoś mi go pokazuje. Podjeżdżamy pod hotel, szczęśliwie
jest gdzie zaparkować. Rozpakowujemy się w pokoju, a potem jedziemy oddać
samochód. Kierujemy się na Terminal 1 bo mamy napisane aby odstawić
auto na parking A1. W Terminalu 1 długo szukam informacji i w końcu
okazuje się , ze muszę jechać na Terminal 2 ok. 7 km dalej. Przed
oddaniem samochodu tankujemy (6,3 AED/galon) płacąc 30 AED. Płacę
10 AED za parking, razem z pracownikiem wypożyczalni sprawdzamy samochód
i możemy już wracać. Bierzemy taksówkę – kierowca ma kłopoty z
odnalezieniem naszego, pyta przez radio innych taksówkarzy. Za kurs płacimy
35 AED – za jazdę z lotniska jest dodatkowa opłata 20 AED. Myjemy
się i odpoczywamy w hotelu. Ok. 16.30 wychodzimy na miasto. Uliczkami
idziemy nad Creek. Przepływamy przez niego drewnianą łódką ( 1 AED ).
Chodzimy po suku z tkaninami (
część sklepów jest zamknięta, bo to piątek ). Potem bierzemy taksówkę
do Emirates Towers ( 15 AED ). Chcemy wjechać na górę aby obejrzeć
panoramę, ale nie wpuszczają nas bo taras widokowy należy do baru,
gdzie obowiązuje „dress code”,
a ja jestem w krótkich spodenkach. Idziemy więc na przechadzkę, oglądamy
wieżowce, wstępujemy do Starbuck’s na frapuccino,
a potem za 15 AED wracamy nad Creek.
Jest już późno, łódeczki przewożące pasażerów zniknęły, ale na
szczęście trafia się jeszcze jedna, która nas przewozi na drugą stronę
– tym razem płacimy 10 AED. Idziemy na Gold
Souk przez bazar z perfumami.
Mimo piątku wszystkie sklepy z biżuterią są otwarte. Oglądamy
wystawy, niektóre kapiące od złota. Wracamy w stronę naszego hotelu.
Zachodzimy do znajdującego się w pobliżu centrum handlowego ( przy
hotelu Hyatt Regency ). Jest tam
sztuczne lodowisko, ale nie ma żadnej knajpki. W końcu jemy w Pizza
Hut.
24.05.2008
Wstajemy rano. Boy hotelowy pomaga nam złapać taksówkę – dajemy
mu 5 AED
napiwku. Podróż na lotnisko kosztuje 21
AED – wg taryfy nocnej. Nadajemy obydwa bagaże
do Zurichu – nie
można nadać jednego do Zurichu
a drugiego do Warszawy tak jak chcieliśmy. Idziemy do sklepów wolnocłowych
– kupujemy perfumy ( jedne dla Oli,
dwie buteleczki na prezenty ) za prawie 500 zł. Oglądamy jeszcze
obiektywy – są Sigmy ale
ja wolałbym Tamrona, więc w
końcu nic nie kupuję. |
Lot
do Zurichu przebiega spokojnie.
Na miejscu z terminala jedziemy kolejką – za oknami pociągi
mamy reklamę Euro 2008 z Heidi i muczeniem krów, trwają
przygotowania do mistrzostw, remonty w toku. Odbieramy bagaże i idziemy
na stację kolejową. Kupujemy
bilety powrotne do Zurichu
za 24 CHF, a bagaże pakujemy do 2 szafek w przechowalni (
7 i 5 CHF za 24 h ) . Jedziemy pociągiem do Zurichu
– ok. 15 min., w biurze informacji turystycznej bierzemy plan miasta
i informator o atrakcjach. Zwiedzaliśmy już Zurich
wracając 3 lata temu z Afryki,
więc teraz łazimy sobie spokojnie po ulicach i uliczkach, wchodzimy do
kościoła z witrażami zaprojektowanymi przez Marca
Chagalla – Ola chce je jeszcze raz zobaczyć. Centrum miasta obchodzimy wolnym
krokiem w ok. 1h. Wracając, w sklepiku koło dworca kupujemy czekolady za
11 CHF. Pijemy kawę w McDonald’s.
Wracamy pociągiem na lotnisko, wyciągamy bagaże ze skrytek i idziemy do
odprawy. Wylatujemy z Zurichu
do Warszawy. Do Warszawy dolatujemy bez problemów, zgodnie z rozkładem. Nasz podróż
do Indonezji dobiegła końca.
Mamy nadzieję, że uda się nam tam jeszcze wrócić.
|
|