Oman i ZEA
Strona domowa W górę

Oman i ZEA

 Kolejny wspólny wyjazd z Martą i Tomkiem.
Tym razem szukaliśmy kraju w którym w styczniu panuje dobra pogoda, nie ma malarii, a bilety lotnicze nie są drogie.
Jedną z niewielu możliwości był Oman. Po krótkim zastanowieniu wybraliśmy ten kierunek. Postanowiliśmy połączyć zwiedzanie Omanu z wizytą w Dubaju. Kupiliśmy bilety w liniach KLM, a poprzez agencję Aina Travel załatwiliśmy wizę do ZEA ( z wizą mieliśmy potem pewne problemy, trudno powiedzieć ile w tym winy biura podróży ).
Oman okazał się bardzo miłym krajem, z niewielką ilością turystów. Emiraty, a zwłaszcza Dubaj, to znowu olśniewające bogactwo i przepych.
Cały wyjazd okazał się bardzo udany, przebiegł bez większych problemów, jak zwykle było żal , gdy trzeba było już wracać do domu.

Zapraszamy do przeczytania relacji z naszego wyjazdu.

OmanZEA

Oman , ZEA ( Dubaj ) - styczeń 2011Oman , ZEA ( Dubaj ) - styczeń 2011

galeria zdjęć z wyjazdu

09.01.2011 Na lotnisko zawozi nas Mirek. W czasie odprawy pani chce od nas wizy tranzytowej do Dubaju ( od Marty i Tomka nie chciała, bo się odprawili online ), ale w końcu daje nam spokój, mówiąc, że najwyżej wrócimy. Lot do Amsterdamu jest OK, dają nawet smaczne kanapki. Na miejscu okazuje się, że lot do Dubaju jest opóźniony 2h. Siedzimy w knajpce, pijemy piwo i jemy frytki. Idziemy do odprawy. Na miejscu mamy być o 8:20. Lot OK, nie działa system rozrywkowy, trochę wolnych miejsc w klasie ekonomicznej. Dolatujemy o 8:50 ( czekamy na miejsce przy rękawie )
10.01.2011 Na miejscu już na nas czeka pan, który nas odprowadza do samolotu do Muskatu. Okazuje się, że ten także jest opóźniony z powodu mgły w Dubaju. Czekamy na wejście do samolotu, a potem w samolocie na zgodę na start. W rezultacie samolot zamiast o 8:30 startuje o godzinie 11:40. Pilot ( Anglik ) żartuje, że szybciej by było samochodem. Lot OK, dużo wolnych miejsc. Po przylocie wypłacamy pieniądze, kupujemy wizę ( 20 OMR ), odbieramy bagaże ( prześwietlenie ) i idziemy do taksówki. Najpierw jedziemy do agencji Discovery Travels wykupić nasze vouchery na nocleg w Ras-Al-Jinz ( żółwie ), a potem do hotelu Naseem w dzielnicy Mutrah, gdzie bierzemy dwie dwójki. Odpoczywamy trochę, myjemy się, a potem idziemy na miasto. Siadamy w knajpce niedaleko Mutrah Souq , jemy kanapki i piejmy kawę. Potem idziemy Oman - Muskat - Cornichekorniszem do starego Muskatu. Po drodze widoki trochę surrealistyczne, jak ze space-opery - różne dziwne budowle ( np. ogromne kadzidło ), zielone trawniki, fontanny itp. Dochodzimy do starego Muskatu i do pałacu Sułtana. Pałac jest bajkowy, kolorowy ( trochę jak z Gwiezdnych Wojen ), Oman - Muskat - pałac sułtanaprzed pałacem kolumnada ( bardziej w stylu arabskim ) i deptak - nieustannie czyszczony. Idziemy deptakiem, ale spotkany taksówkarz mówi nam, że dalej nie ma nic ciekawego. Zawracamy, obchodzimy pałac dookoła. Spotykamy zorganizowaną wycieczkę. Zaczyna zmierzchać. Wracamy do hotelu. Po drodze, zmęczeni, chcemy zatrzymać nawet jakąś taksówkę, ale jak na złość żadnej nie ma, chociaż wcześniej trąbiły na nas. Idziemy na bazar Mutrah Souq. Sklepy z pamiątkami, ubraniami itp. Kupuję tanie chińskie klapki ( zapomniałem z domu ) za 1 OMR, a Marta lepsze "japonki" za 4 OMR. Zachodzimy do Corniche Cafe, ale jest za drogo. Idziemy więc do innej knajpki przed bazarem. Jemy szałarmę z kurczakiem, Marta zamawia sok z pomidorów, ale ma dziwny kolor i smak. Wracamy do hotelu.

11.01.2011 Rano budzi nas muzein z pobliskiego meczetu wezwaniem na modlitwę, a potem hałasujące przed lekcjami dzieci z pobliskiej szkoły. O 8:30 idziemy na śniadanie - całkiem dobre. Potem łapiemy taksówkę na lotnisko, gdzie idziemy do wypożyczalni Europcar. Bierzemy samochód - okazuje się to Mazda 3. Wyruszamy. Ja prowadzę, Tomek nawiguje. Trochę błądzimy, aby wyjechać na drogę do Sur. Wjeżdżamy na autostradę. Jedziemy dość sprawnie. Chcemy zajechać do Wadi Shab. Jednak, gdy zjeżdżamy zgodnie ze znakiem okazuje się, że droga jest zamknięta i trzeba jechać przez miejscowość Tiwi. Droga jest kiepska, w dużej części nie utwardzona, przejeżdżamy groblą przez rzekę. Raz szorujemy spodem o Oman - Wadi Tiwikamienie, raz za szybko przejeżdżam przez próg ( są tutaj bardzo wysokie ). Mijamy wejście do Wadi Tiwi i po przejechaniu przez miejscowość Tiwi jedziemy do wejścia do  Wadi Shab. Przepływamy łódką przez rzekę i idziemy wzdłuż wadi. Droga jest przygotowana - fragmenty są nawet wybetonowane. Mijamy chorego nietoperza i martwą kozę. Na końcu są baseny, gdzie się można kąpać. Marta się kąpie, my nie wzięliśmy kostiumów. Wracamy tą samą drogą, a płytszą tym razem rzekę ( odpływ ? ) przechodzimy wpław. Planujemy jak dojechać do obozu Al Naseem Camp, gdzie śpimy. Wracamy samochodem do autostrady, a potem jedziemy do Sur ( są przygotowane już bramki do pobierania opłat ) i stamtąd pomniejszymy drogami docieramy do obozu . Tam już na nas czekają. Chatki są z trzciny, ale w środku jest dywan,  trzy łóżka i prąd. Są w miarę czyste prysznice ( część z ciepłą wodą ) i ubikacje. Po krótkim odpoczynku idziemy na kolację. Jedzenia jest dużo i jest naprawdę dobre - grillowana ryba, kurczak, kebab, ryż, smażone ziemniaki, dal, pepsi. Po jedzeniu siedzimy chwilę przy ognisku, a potem jedziemy za panem z naszego obozu do ośrodka w Ras-Al-Jinz. Tam zostajemy przydzieleniu do grupy drugiej. Pan z obozu w międzyczasie opowiada nam, co jest jeszcze do zobaczenia w Omanie. Wchodzimy. Idziemy 15 minut na plażę. Długo czekamy, pan nam opowiada o zwyczajach żółwi, jak składają jaja ( kopią jeden dół głęboko tylnymi łapami, a drugi długi przednimi, potem zasypują ),  o wylęganiu się młodych żółwi ( wylęgają się warstwami, kolejne warstwy pomagają tym poniżej podsypując im piasek ). Wreszcie udaje się na zobaczyć cel naszego przyjazdu - młoOman - Ras Al Hadd - wielbłądde żółwiki ( asystujemy jednemu w drodze do oceanu ),  dużego żółwia zakopującego jaja i żółwia składającego jaja ( oglądamy go małymi grupami, po 4 osoby ). Nie można robić zdjęć ( grożą zabraniem aparatu ), świecić latarkami, głośno rozmawiać, trzeba wyłączyć komórki itp. Wracamy do budynku ośrodka, a potem do naszego obozu. Nie idziemy na oglądanie poranne żółwi.
12.01.2011 Wstaję o 7:15, . Myjemy się i pakujemy. Jemy śniadanie - jajecznica, chleb, ciapaty, kawa, herbata. Po śniadaniu jedziemy na plażę, gdzie poprzedniego dnia oglądaliśmy żółwie. Widać ogromne doły wykopane przez nie oraz ślady wchodzenia i wychodzenia z morza. Kąpiemy się trochę.

Oman - Wadi Bani KhalidJedziemy, najpierw do Sur, a potem drogą na Muskat, z której zjeżdżamy do Wadi Bani Khalid. Aby wjechać do wadi trzeba przejechać dość stromy odcinek. Parkujemy samochód przy naturalnych basenach. Można tam się kąpać, ale trzeba być "odpowiednio ubranym", tzn. na kostiumie kąpielowym mieć T-shirt. Idziemy w stronę jaskini. Dwa razy trzeba przejść przez strumień, poza tym ścieżka łatwa, w niektórych miejscach wybetonowana. Podchodzą do nas dwaj młodzi "przewodnicy", który pomagają nam w jaskini ( mają min. latarki ). Nasi "przewodnicy" mają teraz wakacje przed pójściem do college. Dajemy im 5 OMR "napiwku". Przy wyjściu z wadi spotykamy dwójkę straszych Polaków, którzy jeżdżą po Omanie samochodem z namiotem i są bardzo zadowoleni. Jedziemy do Centrum Turystycznego, skąd jest ładny widok na wadi i palmy ( ale ze zdjęć  nici z uwagi kiepskie światło ) i wracamy do głównej drogi. 

Oman - Nizwa - fortJedziemy do Nizwy. Jedna z dróg ( której nie ma na mapie, ale jest w nawigacji ) wiedzie przez kamienistą pustynię. Raz jeden z samochodów o mało nas nie zahaczył. Dojeżdżamy do Nizwy i znajdujemy miejsca w hotelu Majan Guesthouse - ładna, duża dwójka. Jedziemy na obiadokolację do jednej z knajpek z przewodnika ( Al-Zuhly Restaurnt ). Niedaleko znajdujemy pralnię, która jest tańsza niż pranie w hotelu. Odwozimy do hotelu Martę i Tomka i szukamy internetu. W miejscu wskazanym przez recepcjonistę z hotelu jestOman - Nizwa - fort zamknięty, ale gdy się dopytujemy w pobliskiej knajpce jeden z panów podaje nam inną lokalizację, nawet chce jechać z nami. Nie chcemy go fatygować, więc sami - według jego wskazówek znajdujemy kafejkę internetową . Korzystamy z sieci - połączenie w miarę OK, choć nie super. Można nawet podłączyć własnego laptopa.
13.01.2011
Schodzimy na śniadanie, które jest całkiem OK - jajecznica, tosty, sok pomarańczowy, kawa i herbata. Następnie jedziemy do centrum. Parkujemy niedaleko fortu i idziemy go zwiedzać. Po krótkim szukaniu i pytaniu znajdujemy wejście do środka. Całkiem ciekawe wnętrza, choć nie za bogate. Po wyjściu Oman - Nizwa - sukidziemy na suk. Oglądamy sklepy z rękodziełem, garnkami. Kupujemy kawę omańską z kardamonem. Potem pojechaliśmy do miejscowości Bahla. Droga fajna. Na miejscu ogromny fort - Dziedzictwo Kultury UNESCO, cały czas w odbudowie - nie można go zwiedzać wewnątrz. Obchodzimy go z zewnątrz. Przy forcie widzimy zgubiony modlitewnik z malutkim Koranem i różańcem. Następnie jedziemy do zamkuOman - Bahla - fort w Jabrin. Tutaj budowla wyrasta niejako z pustkowia i można go zwiedzać w środku. Oglądamy różne sale. Fajny jest wewnętrzny dziedziniec z drewnianymi balkonami. Z wieży rozpościera się rozległy widok. W środku jest grób Imama, który zbudował ten fort i przeniósł tam stolicę z Nizwy. Po zwiedzaniu fortu jedziemy do wioski Misfat - jednej z nielicznych górskich wiosek w Omanie dostępnych samochodem bez napędu na cztery koła. Wjazd do wioski to serpentyny bardzo Oman - wioska Misfatostro pnące się pod górę. Stajemy tuż przed wioską i idziemy ją zwiedzać. Trochę chodzimy po samej miejscowości, a następnie idziemy szlakiem, który prowadzi nas do systemu nawadniania alfaj. Wracamy tą samą drogą . Kupujemy coś do picia w sklepiku i wracamy do Nizwy. Po krótkimOman - wioska Misfat - dzban odpoczynku w naszym hotelu jedziemy coś zjeść - tym razem do restauracji polecanej przez recepcjonistę w hotelu. Restauracja jest droższa niż poprzednia, ale wybór dań znacznie większy, więcej warzyw, a soki lepsze ( dania są podobnej wielkości i jakości ). Jedziemy odebrać pranie, kupujemy wodę i colę na następny dzień. Wracając szukamy bankomatu ( przed południem chcieliśmy wypłacić pieniądze przy forcie, ale się nie udało - moją kartę odrzucił od razu, a na Oli był timeout ) i znajdujemy - wypłacam 150 OMR. Potem jedziemy na internet, ale jest zamknięty. Wracamy do hotelu. Oddają mi spodnie wyprane w hotelu - niestety nie dosuszone ( a zawinięte w folię ) - muszę je dosuszać.
Oman - Nizwa - fort14.01.2011 Wstaję około 7:00, ubieram się i jadę sam na suk. Parkuję samochód na placu. Robię zdjęcia fortu w porannym słońcu, a potem oglądam suk zwierzęcy. Właściciele kóz chodzą w kółku, prezentując swoje zwierzęta potncjalnym nabywcom. Obok rozstawieni są chcący sprzedać cielaki i bydło. Duża intensywność handlu. Są mężczyźni z karabinami i kobiety z maskami na twarzy. Ciężko wyjechać parkingu - korek. Wracam do hotelu. Schodzimy na śniadanie. Opowiadam Oli, Marcie i Tomkowi, co widziałem na suku. Postanawiamy po śniadaniu pojechać tam razem . Tak też robimy. Jakoś parkujemy. Oman - Nizwa - targSuk się powoli Oman - Nizwa - targkończy. Widzimy zwierzęta chore, krowę z ułamanym rogiem. Obserwujemy ładowanie na ciężarówkę cielaka - niezdarne i bez powodzenia, męczarnia dla  zwierzęcia. Po wyjściu z suku jedziemy do jaskini Hoota Cave, znajdującej się niedaleko miejscowości Al-Hamra, gdzie byliśmy już poprzedniego dnia. Udaje nam się dostać do ostatniej grupy zwiedzającej przed przerwą w godzinach 12:00 - 14:00. Pociąg dowożący do jaskini jest zepsuty. Idziemy pieszo. W środku zwiedzanie z przewodnikiem - opowieść o stalaktytach, stalagmitach i półokrągłych dziurach wytworzonych przez wodę. W jaskini żyje nietoperz o długim ogonie ( widzimy go ), pająk ( nie widzimy ), a w jeziorkach - ślepa ryba ( widzimy w jednym z jeziorek ). Jaskinia nie jest bardzo ładna, ale ogromna.

Po wyjściu z jaskini jedziemy do Seeb, miasta na wybrzeżu niedaleko Muskatu i Międzynarodowego Portu Lotniczego w Muskacie. Jedziemy tam poprzez Nizwę, a potem autostradą. W Seeb trochę błądzimy szukając suku ( zajeżdżamy min. do supermarketu o nazwie suk ). W końcu parkujemy niedaleko promenady nadmorskiej ( Corniche ) i idziemy coś zjeść. Restauracje właśnie się otwierają po piątkowym poranku, wybieramy jedną z nich. Po jedzeniu idziemy na plażę. Rozdzielamy się, robię trochę zdjęć. Robię zdjęcie dwóm ładnym dziewczynkom, ich ojciec daje nam dwa jabłka i dwa banany - grzecznie dziękujemy i chowamy na później. Idziemy do miasta - pytamy się o suk. Ale na ulicach sami Hindusi i Pakistańczycy. Jeden, przerażony pokazał nam błędny kierunek, inny nie umiał po angielsku, jeszcze inny nakierował nas na Seeb Mall. Ola korzysta tam z toalety, ja dowiaduję się, że suk jest po drugiej stronie ulicy. Idziemy tam - oglądamy sklepy z ubraniami ( tradycyjne czapki omańskie - 10 - 12 OMR ) i żywnością ( między innymi dziwne warzywo o nasionach wystających ze środka dużego "źdźbła" i intensywnym zapachu ). Potem wracamy do samochodu i jedziemy na lotnisko. Oddajemy samochód ( musimy czekać na panią z obsługi, która gdzieś sobie poszła ) i jedziemy taksówką do hotelu Naseem. Bierzemy pokoje w tej samej cenie, co poprzednio ( nie ma zniżki dla stałych gości :- ) ). Chcemy zamówić na następny dzień śniadanie przed 8:00 ( mamy daleką drogę na Jebel Shams ), ale się nie da, więc rezygnujemy. Po umyciu się oddajemy rzeczy do prania ( pralnia jest niedaleko hotelu ) i idziemy na przechadzkę główną promenadą nadmorską ( Cornichem ), ale w drugą stronę. Oglądamy też złoty suk.

15.01.2011 Jednak udało się zacząć śniadanie przed 8:00, więc je jemy. Potem jedziemy na lotnisko taksówką. O 8:45 idziemy do stanowiska Europcar odebrać zamówiony wcześniej samochód z napędem na cztery koła. Wpierw czekamy na załatwienie formalności. Gdy się nam udaje zamiast samochodu z napędem na cztery koła dostajemy zwykły, duży samochód. Musimy czekać, aż nam podstawią właściwy - Suzuki Vitarę. Jedziemy najpierw autostradą za Nizwę ( aż do jej końca w okolicach Jabrin ), potem w kierunku Al-Hamsa, by tam odbić w stronę Jabel Shams. W pewnym momencie Oman - Jebel Shamsdroga zaczyna piąć się ostrymi serpentynami w górę, potem z asfaltowej zmienia się w szutrową, wspina się jeszcze ostrzejszymi serpentynami, znowu pojawia się asfalt. Dojeżdżamy do punktu widokowego tuż za liczną wycieczką kilkunastu samochodów. Z punktu widokowego można podziwiać wąwóz Wadi Ghul, tworzący głęboki jar. Jest tam niewielki kramik miejscowych pań sprzedających różne pamiątki, w tym niewielkie dywaniki ( według Oli brzydkie ) oraz mnóstwo kóz, które przychodzą do nas żebrać o żarcie. Gdy dajemy im skórki od bananów ( zjedliśmy wczorajsze prezenty ), biją się o nie. Chodzimy trochę po krawędzi wąwozu oraz podjeżdżamy samochodem na inne punkty widokowe. Za nami podąża pani chcąca nam coś sprzedać oraz kozy. Wracamy tą samą stromą droga, którą przyjechaliśmy. Chcemy jeszcze odbić w boczną drogę prowadzącą chyba do stacji radarowej, ale rezygnujemy. Gdy już jesteśmy na dole, szukamy opuszczonej wioski Ghul, między innymi pytając się miejscowych ( nikt nic nie wie ). Wreszcie ją znajdujemy - trzeba zjechać w dół wadi. Oglądamy opuszczoną wioskę oraz podjeżdżamy trochę w głąb Wadi Ghul. Mijamy autobus szkolny oraz kilka samochodów z dziećmi wracającymi ze szkoły. Potem wracamy do Muskatu. Podróż przebiega bez problemów. Nie oddajemy samochodu na lotnisku - jedziemy nim do hotelu. Jest trochę trudno zaparkować, ale się udaje w końcu na wysepce na parkingu. Po krótkim odpoczynku idziemy coś zjeść do knajpki przy suku, w której dotąd nie byliśmy. Marta dopytuje się o Muscat Festival - kiedy będzie itp., ale nikt nic nie wie. Potem ja idę na internet, inni wracają do hotelu.

16.01.2011 Rano trochę czekamy śniadanie, ale w końcu się udaje. Pakujemy się do samochodu i jedziemy na lotnisko. Tam Oman - Salaleh - plaża - połówwszyscy się wypakowują na odlotach, a ja jadę oddać samochód na przylotach. Lekkie problemy z płatnością kartą, ale w końcu się udaje. Przechodzimy do terminala - prześwietlanie bagażu, odprawa, prześwietlanie przy wejściu na terminal. W terminalu jest internet ( trzeba dostać kod na telefon, za darmo ). Pijemy kawę w Costa Cafe. Lot do Salaleh przebiega dobrze, dają jedzonko ( jagnięcina lub danie wegetariańskie ). Marta i Tomek mają za sąsiada Holendra mieszkającego w Omanie - opowiada im trochę, Po wylądowaniu bierzemy taksówkęOman - Salaleh - plaża do hotelu Al-Hanaa . Cena taksówki strasznie wysoka - 5 OMR, a jedziemy niedaleko. Pokoje w hotelu są OK. Po krótkim odpoczynku idziemy do miasta, dowiedzieć się czegoś o wycieczce do Empty Quarter. Ale jest 14:00 - wszystko pozamykane do 16:00. Idziemy więc w kierunku pałacu sułtana, a potem na plażę ( część plaży zamknięta, bo jest przy pałacu sułtana ). Obserwujemy wędkarzy łowiących ryby na żyłkę z haczykami na które są wbite wygrzebane z piasku małe kraby. Potem idziemy do knajpki przy plaży , gdzie jemy co nieco - paluszki z kurczaka i ryby ora zpijemy limki i pepsi. Oman - Salaleh - plażaPrzechadzamy się plażą, robimy zdjęcia, a potem idziemy w stronę centrum. Mijamy suk, gdzie m.in. sprzedają perfumy, kadzidło i gliniane pojemniki do jego palenia. Rozpytujemy się o wycieczki do Empty Quarter. Ceny są od 100 do 250 OMR za różne wycieczki ( z nocowaniem lub bez, tam gdzie proponują 250 OMR mają własny obóz w "środku" pustyni ). Rozdzielamy się z Martą i Tomkiem . Oddajemy rzeczy do prania. Idziemy na internet, a potem coś zjeść - nie zostajemy w knajpce z indyjskim jedzeniem, jemy w innej szałarmę, pepsi, dietetyczną colę, frytki. Robimy zakupy w supermarkecie Lulu. Wracamy do hotelu.
17.01.2011. Mamy dzwonić do recepcji po śniadanie ( od 8:15, bo na 8:00 przychodzi pani, która je robi ), ale wpierw jest zajęte, a potem nikt nie odbiera. Ola schodzi do recepcji i dowiaduje się, że pamiętają, że my chcemy śniadanie jak najwcześniej i że je robią. Wreszcie przynoszą śniadanie - jajka sadzone ( ale ze ściętym żółtkiem ), tosty , kawę itp. Po śniadaniu bierzemy taksówkę na lotnisko. Pan w taksówce pokazuje nam wideo z obrazami z młodości sułtana. Na lotnisku bierzemy samochód Nissan Tidy - stary model z szybami na korbkę i odtwarzaczem kaset magnetofonowych. Jedziemy w okolice "dworca autobusowego", aby zobaczyć oferty linii autobusowych na podróż do Muskatu. Dworzec to w rzeczywistości biura różnych linii w oddzielnych budynkach. Bilety kosztują od 6,5 do 7,5 OMR, a ostatni autobus odjeżdża o 19:00. W końcu decydujemy się na autobus prywatnej linii odjeżdżający o 18:30 za 6,5 OMR. Jedziemy do Beach Villas. Po drodze kupujemy na jednym ze straganów banany. Beach Villas to hotel przy plaży. Marta i Tomek chcą się tam przenieść . My nie, bo dla nas jest za drogo ( po zniżce 25 OMR + 10% podatku za noc ). Dopytujemy się też o wycieczki na pustynię - mają po 120 OMR całodniową. Potem jeszcze podjeżdżamy do pobliskiego Crowne Plaza Resort, gdzie wydaje mi się, że jest biuro też sprzedające takie wycieczki. Pani z recepcji nic nie wie, ale przypadkiem znajdujemy biuro , które ma wycieczki dzienne, na zachód słońca i z noclegiem po odpowiednio 125,135 i 140 OMR. Decydujemy się na wycieczkę na zachód słońca. Oman - okolice Salaleh - Khor RouriPłacimy. Wreszcie możemy jechać coś zobaczyć. Wpierw jedziemy do Khor Rouri. To ruiny dawnego miasta portowego. Ruiny są nawet nieźle zachowane, ale nie jest ich za dużo. Za muzeum można jednak podjechać na plażę, która jest bardzo ładna. Jest tam sporo całkiem dużych krabów, ładny piasek. Ola i Marta pływają, a ja idę nad pobliskie jeziorko, gdzie oglądam ptaki i pasące się wielbłądy. Widok jest naprawdę bardzo ładny. Wielbłądy nie za bardzo maja respekt w stosunku do ludzi, muszę im schodzić z drogi. Następny punkt naszej podróży do to Wadi Dharbat. Zjazd do wadi jest stromy. Podobno wadi wygląda pięknie w czasie kareef ( monsunu ), ale teraz to wyschnięte miejsce z pasącymi się kozami, wielbłądami i krowami. Ola próbuje się pytać miejscowego pana o podobno żyjące tu Hyraxy ( góralki ), w odpowiedzi dostaje wyznanie "I love you". Jedziemy do Mirabat. To niewielka miejscowość, do której droga wiedzie przez góry. Na miejscu chwilkę sie kręcimy, coś wypijamy, Marta i Tomek jedzą kanapki z zapieczonym w cieście chlebem tostowym. Ruszamy dalej - chcemy zobaczyć podobno ładną drogę nadmorską. Niestety dojazd nad morze prowadzi krętą drogą przez góry, podróż trwa długo i gdy robi sie późno przejeżdżamy tylko fragment drogi nad morzem - niebrzydki, ale też nie nadzwyczajny. Może dalsza droga by była iOman - okolice Salaleh - droga do Hasik piękniejsza, ale nie mamy czasu tego sprawdzić. Ola i Marta chcą się wykapać, ja samodzielnie podjeżdżam kawałek dalej ( bez rewelacji ). Gdy wracam okazuje się, że dziewczyny się nie kąpały z powodu kamieni. Zawracamy do Salalah. Na miejsce docieramy już po zmroku. Jedziemy do knajpki Layali al-Basha nad morzem. Jem kurczaka. Potem wracamy do hotelu. Idziemy jeszcze obejrzeć świecące światełkami centrum handlowe, ale okazuje się sklepem z oświetleniem i wyposażeniem domu. Odbieramy rzeczy z pralni, idziemy też do sklepu po drodze.
18.01.2011 Wstajemy rano, śniadanie jak zwykle dostajemy do pokoju. Wyruszamy około godziny 9:00. Najpierw jedziemy odwieźć Martę i Tomka do hotelu Beach Villas, bo się tam przenoszą. Następnie chcemy zajechać do Bird Sanctuary, ale choć przejeżdżamy niedaleko miejsca, gdzie powinno być na mapie, nie możemy znaleźć wejścia do niego. Jedziemy więc stronę granicy z Jemenem. Na początku jedziemy autostradą, a potem skręcamy w mniejsza drogę. Dojeżdżamy do Mughsail. Oman - okolice Salaleh - MughsailZjeżdżamy w boczną drogę, która prowadzi do kafejki oraz tzw. "blowholes", przez które wytryskuje woda przy wzburzonym morzu ( w trakcie monsunu ) Jednak obecnie morze jest spokojnie i tej atrakcji nie możemy zaobserwować. Za to widok na pobliską zatokę oraz klify jest przepiękny. Widzimy także skaczące w morzu delfiny. W kafejce siedzimy chwilę pijąc soki ( takie sobie )i jedziemy dalej drogą w kierunku granicy. Widzimy dwa policyjne patrole ( dotąd zbytnio policji nie widywaliśmy, to zapewne efekt bliskości granicy ). Dojeżdżamy do skrętu na Fizayah. Droga jest tu jednak nie utwardzona i kręta, więc zostawiamy samochód i trochę schodzimy w dół, szukając drzew "kadzidłowca". Nie znajdujemy ich jednak ( a przynajmniej tak nam się wydaje ). W dole widzimy plażę i ciekawe formacje skalne, ale jest to za daleko, aby tam dojść. Wracamy do Mughsail. Po krótkim odpoczynku w kafejce idziemy na plażę. Niestety niedaleko od brzegu jest rafa i można się pokaleczyć. Poza tym przyjeżdżają jacyś Pakistańczycy i dwóch z nich się kąpie w swoich ubraniach. Idziemy jeszcze Oman - okolice Salaleh - Mughsailkawałek dalej, ale jest tam podobnie. Wracamy do kafejki - robię zdjęcia w lepszym świetle. Wracamy do Salaleh. Marta zauważa skaczące delfiny - stajemy przy plaży i schodzimy na nią, ale delfiny już odpływają. Jedziemy do miasta. Znowu szukamy Bird Sanctuary, ale się nam nie udaje. Jedziemy na suk. Kupujemy trochę perfum z kadzidła i innych, ja kupuję laski do poganiania wielbłądów. Oglądam też czapeczki, ale żadnej nie kupuję. Na suku są bardzo dobre świeżo wyciskane soki. Tomek idzie do fryzjera - nie tylko go obciął, ale mył mu twarz, masował głowę, barwi, twarz i ramiona, natarł brwi i włosy olejkiem. Odwozimy Martę i Tomka do ich hotelu, tankujemy i odstawiamy samochód na lotnisko do Europcar. Pan wylicza kwotę do zapłaty, przeliczając Euro na riale, ale ja się upieram na cenie w OMR i odjęciu dwóch dodatkowych kierowców, których nie braliśmy. Pan się mnie pyta, ile proponuję i się zgadza na moją cenę. Potem źle wpisuje kwotę do obciążenia karty ( zamiast kwoty wpisuje datę ważności karty ) i musi tą sumę odjąć od ogólnej kwoty - płacę dwa razy. Po załatwieniu spraw w wypożyczalni bierzemy taksówkę do restauracji Bin Ateeq. Zawiadujący taksówkami wpierw chce za kurs 7 OMR, a potem zmniejsza do 5 OMR. Jedziemy. Restauracja fajna - pojedyncze pokoje z dywanami i poduszkami ( trzeba ściągnąć buty ). Ja zamawiam suszonego rekina z cebulą, Ola smażonego King Fisha. Dania dostajemy podejrzanie szybko. O ile mój rekin w zalewie z cebulą jest OK, to ryba Oli jest ewidentnie kilkukrotnie odsmażana. Po jedzeniu idziemy do centrum handlowego - kupujemy min. daktyle, wodę i ciasteczka na wyjazd następnego dnia. Wracamy do hotelu i idziemy spać.
19.01.2011. Śniadanie przynoszą nam, jak w poprzednie dni o 8:15, a my jeszcze śpimy. Potem odnosimy rzeczy do prania - dwie kolejne pralnie zamknięte, lądujemy w końcu w tej samej, co poprzednio. Pan w pralni zdenerwowany, bo chyba są Oman - Salaleh - Al Baleed - Muzeum Ziemi Żywicy Olibanowej - drzewo kadzidłowcajacyś niezadowoleni klienci. Łapiemy taksówkę do muzeum w Al-Baleed. Kupujemy bilet i wchodzimy do środka. W muzeum są ekspozycje dotyczące statków używanych w Omanie ( modele statków, replika rufy jednego z typów statków ), historii Omanu - ciekawe, nowoczesne. Potem oglądamy ruiny dawnego portu, twierdzy i meczetu ( niewiele zostało ), ostatecznie zniszczonych przez trzęsienie ziemi.. Chodzimy jeszcze trochę alejkami po terenie muzeum, robimy zdjęcia ptaków. Wracamy taksówką do hotelu. Przegrywam zdjęcia, idę na internet, szykujemy się do wycieczki. Pan miał przyjechać o 13:30, a przed 14:00 nadal go nie ma. Dzwonię do biura. Gdy się wreszcie dodzwaniam - zaraz podjeżdża i kierowca, który wcześniej zabrał Martę i Tomka. Wpierw jedziemy do Wadi Dowka, gdzie oglądamy drzewa "kadzidłowca"- zarówno uprawiane, jak i rosnące dziko. Następnie udajemy się do Thumrayt, gdzie mamy krótki postój na stacji benzynowej i jedziemy drogą na Muskat. W pewnym momencie skręcamy w boczną drogę, a asfalt wkrótce się kończy. Dojeżdżamy do Ubar. Są tu ruiny przypisywane słynnemu zaginionemu miastu Ubar, ale tak naprawdę nie ma dowodów, że są to ruiny tej "arabskiej Atlantydy". Same ruiny nie są zbyt imponujące. Po krótkim oglądaniu jedziemy dalej. Samo miasteczko ma asfaltowe drogi i dość ładne domy wybudowane przez rząd dla Beduinów. Na krańcu miasteczka jest stacja benzynowa i punkt naprawy opon. Dalej teoretycznie jest droga, ale tak kiepskiej jakości, że nasz kierowca woli jechać przez pustynię. Jest to kamieniste pustkowie.Oman - okolice Salaleh - pustynia Rub Al Khali Docieramy do obozu dla turystów, który jest jednak obecnie opuszczony. Przed obozem leżą resztki wielbłąda - podobno został tu tak zostawiony, aby jego skóra się "wyprawiła". Na wzgórku przy obozie stoi metalowa rama łóżka. Kierowca spuszcza powietrze z opon. Jedziemy przez piaszczystą przestrzeń porośniętą roślinami, których podobno nawet wielbłądy nie chcą jeść. Następnie nasz kierowca z rozpędu podjeżdża w górę wydmy i zakopuje się w piasku. Dalej musimy już iść. Czasami nie jest to proste - piasek obsuwa się nam spod nóg. Wszędzie wokół wydmy - "Morze Piasku". Robimy zdjęcia. Ola zjeżdża na alumacie - nawet się udaje na twardym podłożu. Nadchodzi zachód słońca. Nasz kierowca idzie się pomodlić. Robimy ostatnie zdjęcia i schodzimy do samochodu. Schodzę boso. Miejscami piasek już zdążył ostygnąć i jest chłodny. Jest całkiem przyjemnie. Wsiadamy do samochodu i wracamy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Po drodze nasz kierowca, zapytany przez Martę o Bird Sanctuary w Salaleh ( którego nie mogliśmy samodzielnie znaleźć ) zaczyna nas namawiać do zwiedzania następnego dnia razem z nim. Jednak ktoś do niego dzwoni i daje mu zajęcie na następny dzień - wycieczkę z turystami na zachód ( on jest freelancerem, pracował przez pewien czas w firmie poszukującej ropy na pustyni, kierował przez radio kierowcami jeżdżącymi po pustyni, ukończył turystykę ). Dojeżdżamy do Thumrayt, Nasz kierowca dopompowuje powietrze. Wracamy do Salaleh. W górach mgła - podobno w czasie monsunu ( khareef ) codziennie tam dochodzi do wypadków z powodu mgły i śliskiej jezdni. Ładny widok z góry na oświetlone miasto, ale nie chcemy robić zdjęć. Dojeżdżamy do naszego hotelu. Jeszcze idziemy coś zjeść do tureckiej restauracji. Ceny są tam wysokie, ale porcje duże. Zapominamy przewodnika w restauracji, ale kelnerka nas goni i oddaje.
20.01.2011. Śpimy długo. Gdy pan przychodzi ze śniadaniem o 8:20, budzi nas. Wychodzimy odebrać pranie. Niestety okazuje się nie do końca gotowe. Pan musi wyprasować nasze rzeczy ( i tak są wilgotne ), a po spodnie wcześniej pojechać rowerem do innego "punktu". Czekamy z 20 minut na ukończenie przez niego pracy .Potem łapiemy taksówkę na suk ( pan dokładnie nie wie, jak jechać, a może mu się myli suk z perfumami z sukiem spożywczym ). Kupujemy tam małe zestawy do palenia kadzidła, kadzidło ( podobno dobre ) - z rabatem za 4 OMR. Kupuję jeszcze czapeczki ( robione maszynowo ), i jeszcze jedną laskę do poganiania wielbłądów. Postanawiam pójść w ślady Tomka i się ostrzyc. Zabieg jest przeprowadzony w wydzielonym pomieszczeniu. Jestem strzyżony, podgolony brzytwą ( odkażaną poprzez podpalenie wody kolońskiej ), mam twarz smarowaną pachnącym kremem, masowaną, mam kąpiel w parze ( ze specjalnego urządzenia ). Fryzjer myje mi twarz i głowę oraz naciera twarz kremem i wciera żel we włosy. Robi się późno. Po zakończeniu wizyty u fryzjera łapiemy z pewnym trudem taksówkę do hotelu ( nie wszystkie taksówki jeździły z powodu sjesty ), tam się myjemy i pakujemy. Wymeldowujemy się i zostawiamy bagaże w recepcji hotelu. Idziemy na internet, co prawda jest już zamknięty, ale pozwalają nam na skorzystać przez pół godziny Umawiamy się z Martą i Tomkiem w naszym hotelu o 16:00. Idziemy do restauracji tureckiej, a potem bierzemy taksówkę do firmy transportowej Capital, skąd odjeżdża nasz autobus do Muskatu. Okazuje się, że możemy pojechać wcześniejszym autobusem, nie o 18:30, a o 18:00. Tak też robimy. Dość długa procedura ładowania zarówno bagażu ( na przykład worków z kukurydzą ), jak i pasażerów ( kilkakrotnie ich liczenie ). Sporo kobiet z dziećmi. Mamy dwóch kierowców o słusznej tuszy. Podróż zaczęliśmy, jak zwykle w "takich" krajach, na stacji benzynowej. Przy podjeździe w górach coś się psuje w autobusie, staje , a nawet się obsuwa ( przy krzykach pasażerów ). Na szczęście chyba nic poważnego, bo po krótkiej interwencji kierowców ruszamy. Na początku podróży z głośników płyną głośne modlitwy ( chyba  - brzmi to jak recytacja Koranu ). Pierwszy postój mamy w Thumrayt.  Zostaje puszczony film. Najpierw jakieś futurystyczne amerykańskie łubu-dubu. Ale chyba za dużo w nim scen przemocy i seksu ( a w autobusie jest sporo dzieci ). Po interwencji jednego pasażerów projekcja zostaje przerwana. Zamiast tego oglądamy film hinduski - też łubu-dubu z elementami erotycznymi, ale chyba łatwiejsze do przełknięcia dla pasażerów. Akcji filmu nie pamiętam, bo zasnąłem. Po drodze mięliśmy dwa postoje - jeden w Adam. Postoje teoretycznie trwają 10-25 minut - w praktyce znacznie dłużej. Przed wschodem słońca znowu z głośników zaczynają płynąć modlitwy, ale na tyle cicho, że nie przeszkadzają w śnie.

21.01.2011. Nad ranem docieramy do rozwidlenia autostrady w okolicach Seeb. Zaczyna kropić. Potem jedziemy jeszcze przez jakiś czas, aby dojechać do biura firmy autobusowej w Ruwi. Zaczyna dość mocno padać, woda płynie położonymi niżej ulicami ( będącymi w istocie zabudowanym wadi ). Ja z Olą idziemy szukać taksówki. Jest piątek rano, więc nie jest to proste ( w biurze firmy autobusowej powiedzieli nam, że nie mogą zadzwonić i wezwać taksówki, trzeba je łapać na ulicy ). Znajdujemy taksówkę i jedziemy do hotelu Naseem. Pan jest na tyle miły, że z okazji piątku chwaląc Allacha wydaje nam resztę z 1 OMR i płacimy 800 Baisa . Bierzemy pokój w hotelu i idziemy spać. Wstajemy o 10:00 i idziemy na śniadanie. Po śniadaniu, choć nadal pada, postanawiamy pojechać taksówką na snorklowanie do Bandar Jissah do Oman Dive Center.  Na miejscu okazuje się, że popołudniowe snorklowanie jest o 14:00, ale ze względu na stan morza nie wiadomo, czy się odbędzie. Za korzystanie z ośrodka ( plażowanie itp ) też trzeba zapłacić. Siedzimy w nieczynnej knajpce przy plaży. Marta i Ola się kąpały. Większość obsługi ośrodka to białasy. Ponieważ znowu zaczyna padać rezygnujemy ze snorklowania. Okazuje się, że ośrodek też nie organizuje popołudniowego wyjazdu. Pani z ośrodka jest na tyle miła, że nam podstemplowuje karty wejściowe i nie musimy płacić ze wstęp. Sprowadzają nam taksówkę i wracamy do hotelu. Po powrocie do hotelu i krótkim odpoczynku idziemy coś zjeść - całkiem fajna knajpka na corniche. Potem chodzimy po suku. Marta i Ola szukają wyrobów ze srebra. Kupują wyroby w dwóch sklepach. W jednym spora grupa jakiś ludzi w garniturach z różnych krajów arabskich. Nasi znajomi wracają do hotelu, my jeszcze szukamy chałwy i past do zębów. Idziemy na Internet. Dość wolno działa ( z powodu dużej ilości użytkowników ? ). Wracamy do hotelu i razem z Martą i Tomkiem idziemy na kolację do Fishers Grill - niewielkiej restauracji niedaleko portu. Wybieramy tam rybę do grillowania - duża. Czekamy dość długo - kupujemy sobie w pobliskim Cofee Shopie herbatę i pepsi. Ale było warto czekać. Ryba ugrilowana z warzywami jest przepyszna, bez ości. Dodatkowo warzywa, ryż, chlebek. Następnego dnia o 10:30 mamy lot do Khasab na półwyspie Mussandam.

22.01.2011. Około 8:00 oddajemy klucze do hotelu i bierzemy taksówkę na lotnisko. Taksówkarz w końcu godzi się na 5 OMR. Oman - Musandam - Khasab - fortNa lotnisku wszystko przebiega standardowo, może trochę wolniej, bo jest np. otwarte tylko jedno stanowisko do prześwietlania bagażu. Pijemy kawę w Costa Cofee, korzystamy z internetu na lotnisku. Schodzimy do bramki numer 1. Gdy już siedzimy  ogłaszają, że lot jest opóźniony z powodu złej pogody w Khasab. Musimy wyjść z bramki ( bo tam będą odprawiać inny lot ). Chodzimy po lotnisku, po sklepach wolnocłowych ( alkohol można kupić tylko w przypadku lotów międzynarodowych ), korzystamy z intenetu. Nikt nic nie wie, w informacji mówią, że nasz lot właśnie odlatuje, żeby się pośpieszyć, na tablicy świetlnej jest wyświetlone, że odleciał itp. Wreszcie  słyszymy komunikat, żeby iść do bramki numer 5. Idziemy, wsiadamy do autobusu. Oprócz nas jest jeszcze tylko czwórka białych. Zawożą nas do samolotu, a tam już pełno - wszyscy Hindusi chyba czekali cały czas przy bramce. Startujemy. Lot do Khasab przebiega dobrze, dają nawet kanapkę. Trochę huśta samolotem, ale nie za bardzo. Sporo chmur, ale pilot mówi, że widoczność poprawiła się na tyle, że można bezpiecznie lądować. Lądujemy w bazie wojskowej. Gdy czekamy na bagaże dzwoni do mnie pan z firmy turystycznej Al Taif Tours, w której zarezerwowaliśmy kwaterę. Spotykamy się z nim i jedziemy do naszej kwatery. Jest to dom przerobiony na wynajem. Mamy dwa pokoje + dwie łazienki, kuchnię i mały salonik z telewizorem. W kuchni jest kuchenka mikrofalowa i toster, ale brak naczyń i sztućców, co czyni ją praktycznie bezużyteczną. Sam dom znajduje się na peryferiach miastach, w pobliżu znajduje się meczet, sklep ogólnospożywczy i pralnia. Po rozgoszczeniu się pan z agencji podwozi nas do centrum Khasab. Wcześniej umawiamy sie na następny dzień na całodniowe pływanie statkiem, a na poniedziałek na wyjazd samochodem 4WD w góry. Idziemy do restauracji na szybki posiłek. Mają tam ciekawe drinki - złożone z różnych soków, ale nie zmieszanych, tylko ułożonych warstwami. Idziemy do zamku w Khasab. Jest on odnowiony, na dziedzińcu jest wystawa tradycyjnych łodzi używanych w regionie, a w środku różne prezentacje z miejscowego życia, z których najciekawsza jest rekonstrukcja dawnej apteki. Można też oglądać rekonstrukcję tutejszych domów letnich ( gdzie przenoszono się na lato ) oraz spichlerzy ( gdzie trzymano zapasy przy domach letnich, ze skomplikowanym zamknięciem i małym wejściem przez które nie można było wynieść dzbanów z zapasami ). Teoretycznie zamek powinien być otwarty do 16:00, ale już przy wejściu pan sprzedający bilety informuje nas, że zamykają o 15:30. Po zwiedzeniu zamku idziemy szukać starego suku. Okazuje się, że jest on za hotelem Lake Hotel. Trochę po nim chodzimy, ale wszystko dopiero się powoli otwiera. Wstępujemy do knajpki, gdzie pijemy soki. Wracamy do hotelu. Droga okazuje się dłuższa niż myśleliśmy. Nie do końca wiemy, czy dobrze idziemy. Ale pamiętamy, że nasz hotel jest niedaleko meczetu, a zaczynają się wieczorne modlitwy. Góry odbijają odgłosy modlitwy, jednak udaje nam się odnaleźć nasz hotel. Oddajemy rzeczy do prania. Nie chce nam się iść do centrum miasta do knajpek, więc zakupujemy w sklepiku produkty na kolację ( tuńczyka, chleb pitę, ciastka ). Wieczorem oglądam jeszcze telewizję ( głównie arabskie kanały, w tym takie pokazujące stale modlitwy ) i idę spać.
23.01.2011
. Niebo jest znacznie jaśniejsze, prawie nie ma chmur. Pan przyjeżdża po nas i zabiera do restauracji na śniadanie.Oman - Musandam - fiord ( khor ) - delfin Następnie jedziemy do portu. Wsiadamy na łódź. Dopływamy do fiordów i wpływamy w nie. Wpływamy do zatoczki, gdzie są delfiny. Obserwujemy delfiny, robimy im zdjęcia. Pan przyciąga delfiny szybko płynąc łodzią. One czasami przyłączają się do zabawy i płyną za nią. Parę razy wyskakują. Bardzo fajnie to wygląda. Płyniemy do wyspy, gdzie przycumowujemy i można snorklować. Ja nie snorkluję - Marta, Tomek i Ola tak. Ale maski nie są za bardo dobre ( wlewa się przez nie woda ), a rafa nie jest bardzo ciekawa, więc po dość krótkim czasie zniechęcają się. Pan karmi ryby - wrzuca im banana, więc i ja mam okazję poobserwować różne kolorowe małe i duże ryby. Potem pan przygotowuje nam lunch - kurczak, ryż, sos do ryżu, chleb, warzywa, napoje, woda - naprawdę OK. Po jedzeniu płyniemy na następne miejsce, gdzie można snorklowac, ale tym razem nikt nie ma ochoty. Podobnie z kilku innych łodzi zacumowanych w tym samym miejscu snorkluje chyba tylko jeden Arab. Pan w czasie przerwy je posiłek. Zaczynamy wracać. Zatrzymujemy się w dwóch miejscach, aby oglądać delfiny. Bawią Oman - Musandam - fiord ( khor ) - łódźsię one mniej chętnie niż rano, ale trochę ich widzimy. Tym razem delfiny usiłuje wypatrzyć czasami aż do czterech łodzi, zarówno z miejscowymi, jak i z turystami. Wracamy do portu. Widzimy sporo wypływających szybkich łodzi ( speedboatów ), prawdopodobnie to przemytnicy różnych dóbr do Iranu. W porcie czeka na nas już pan z agencji i zabiera do siedziby firmy, abyśmy zapłacili za usługi. Zamawiamy jeszcze wycieczkę samochodem 4WD na na następny dzień i ponieważ nie mamy tyle Oman - Musandam - Khasab - portpieniędzy uzgadniamy, że zapłacimy w tym momencie 50% a resztę następnego dnia. Jedziemy do hotelu, trochę się odświeżamy i idziemy do miasta. Jemy w restauracji Diamond Plate, my kurczaka Tikka - dość dobry, ale bardzo mała porcja ( Marta i Tomek ze swojej ryby chilli byli bardzo zadowoleni ). Następnie idziemy na zakupy do sklepiku ( na jutrzejsze śniadanie oraz ciastka i lody ). Wypłacamy pieniądze z bankomatu ( znowu Muscat Bank, bo Oman International Bank nie akceptował karty mBanku ), a ja zamieniam 15 OMR na 142 AED. Miałem jeszcze wstąpić na stary suk zakupić tutejszą "ciupagę" ( rodzaj siekierki na kiju, używana zamiast kija do poganiania wielbłądów ), ale rezygnuję. Wracamy do hotelu. Odbieramy pranie. Okazuje się, że pranie Marty i Tomka pan piorący trochę poprzypalał, ma mu zrobić awanturę z tego powodu.
24.01.2011 Na śniadanie jemy tosty przygotowane w tosterze ( dostępny w kuchni ) oraz ser żółty zakupiony poprzedniego dnia. O 9:20 przyjeżdża po nas pan i zabiera na wycieczkę. Wpierw jedziemy do Jebel Harim ( Góra Kobiet ). Żwirowa droga pnie się zakrętami w górę, aby dotrzeć do stacji telekomunikacyjnej. Po drodze są bardzo ładne widoki na górskie doliny oraz wadi. Mamy kilka postojów, kierowca częstuje nas zimnymi napojami z lodówki w bagażniku. W pewnym momencie wyjeżdżamy na płaskowyż i dojeżdżamy w okolice stacji telekomunikacyjnej. Jest bardzo zimno, wieje porywisty wiatr. Wszyscy, oprócz mnie, siedzą w samochodzie. Ja robię parę zdjęć i wracamy z powrotem. Zjeżdżamy w dół i jedziemy do Khor an-Oman - Musandam - Khor an - NajdNajd, czyli widoku na fiord ( khor ) z góry. Wjazd jest obok poligonu wojskowego ( ostrzeżenia o terenie ważnym dla sekretów państwa ). Widoki z góry są wspaniałe. Zjeżdżamy na dół i i jeszcze jedziemy zobaczyć dawny spichlerz ( taki sam, jak replika, którą widzieliśmy już w zamku ). Wchodzimy nawet do środka ( są dzbany na żywność ), ale tam śmierdzi, więc szybko uciekamy. Wracamy do Khasab. Uzgadniamy z panem, że do Dubaju pojedziemy o 1:30. Pakujemy się i pan zawozi nas do restauracji. Jemy zupki, chleb, wypijamy kawę. Przyjeżdża kierowca Toyotą Yaris ( wielkości Corolli ), pakujemy się do samochodu i jedziemy do Dubaju. Droga wiedzie u podnóża gór, mamy ładne widoki. Mijamy między innym ciekawie położony hotel Golden Tulip. Dojeżdżamy do granicy. Po stronie omańskiej wszystko załatwia Ola ( bo tak siedziała ), my nawet nie wychodzimy z samochodu.
 

Po stronie Emiratów pojawia się jednak problem - według urzędnika na granicy, to że jako zawód mamy wpisane "Biznesmen" "Biznesmenka" powoduje, że nasz "Entry Permit" choć ma napisane "Turystyczny" staje się służbowy ( ZEA - Dubaj - pokaz sztucznych ognibiznesowy ) i jako taki jest ważny tylko na lotniskach. Denerwujemy się. Jednak urzędnik na granicy pyta się swojego managera. Udaje się - możemy wjechać. Dalej wszystko przebiega już gładko, nie musimy wysiadać w punkcie kontroli granicznej, a celnicy ograniczają się do otwarcia bagażnika naszego samochodu. Jedziemy w stronę Dubaju. Mijamy cementownię i inne zakłady na terenie emiratu Ras al-Khaimah. Droga z zwykłej zamienia się w wielopasmową autostradę. Dojeżdżamy do miasta. Gdy się zbliża godzina 18:00 nasz kierowca zjeżdża do meczetu na modlitwę. Potem zamiast wiezie nas nowy kierowca. Szukamy hotelu. Wpierw zajeżdżamy do innego o podobnej nazwie ( Jormand Suites Hotel Apartments ), ale wreszcie trafiamy do naszego ( Jormand Hotel Apartments ). GPS Tomka miał rację. Nasza rezerwacja okazuje się ważna i wszystko jest w porządku. Pokoje są w miarę OK ( choć nasz trochę pachnie stęchlizną ), ale ręczniki są brudne. Prosimy o wymianę ( mają to zrobić w czasie naszej nieobecności ). Idziemy na miasto. Wpierw coś zjeść - do pobliskiej knajpki libańskiej ( jedzenie jest całkiem smaczne ). Potem idziemy w stronę starej części Dubaju i Creek ( czyli zatoki morskiej przecinającej miasto ). Ładnie podświetlone stare budynki i odrestaurowane perskie wieże wiatrów. Palmy otoczone wężami ze światełkami. Sporo statków wycieczkowych, gdzie można zjeść kolację, także oświetlonych. Na nadbrzeżu pokaz sztucznych ogni i wesołe miasteczko. Rozdzielamy się z Martą i Tomkiem. Chodzimy trochę po starym mieście, potem wracamy do hotelu, robiąc zakupy w supermarkecie. Po powrocie do hotelu okazuje się, że nie wymienili nam ręczników ( a Marcie i Tomkowi tak - spotykam ich w windzie ). Kilka razy przynoszą nam ręczniki, ale wszystkie są brudne. W końcu chyba przynoszą dwa duże nowe, a mały w miarę czysty. Robimy pranie ( mamy pralkę w aneksie kuchennym ).
25.01.2011 Wyjmujemy i wieszamy pranie na sznurku w pokoju. Umawiamy się z Martą i Tomkiem o 15:30 przy wejściu do Burj Khalifa. My jedziemy do meczetu Jumeirah, gdzie o 10:00 jest zwiedzanie z przewodnikiem. Idziemy do metra. PytamyZEA - Dubaj - wieżowce się ludzi na ulicy, ale nie wiedzą, jak dojść do stacji metra. Wreszcie ją znajdujemy. Duży bałagan informacyjny. W informacji raz sprzedają bilety raz każą iść do automatu. Nie ma biletów całodobowych. Pociągi, jak na godziny szczytu nie jeżdżą zbyt często, w pociągu duży tłok, muszę dopychać ludzi, aby wsiąść. Wysiadamy na stacji World Trade Center. Ponieważ jest już późno łapiemy taksówkę. Ale utykamy w korku i dojeżdżamy na miejsce za późno - oprowadzanie już się rozpoczęło. Spróbujemy znowu w czwartek. Idziemy do Starbucks Coffee na kawę. Jest internet bezprzewodowy, ale płatny. Kafejki internetowej, która tam była według przewodnika już nie ma. Po kawie wyciągam z bankomatu 100 AED. Następnie idziemy na plażę. Plaża ładna, jest zakaz fotografowania ( łamany przez wielu ), są ratownicy, ścieżka rowerowa i do biegania z tartanu. Według Oli woda jest dość chłodna, ale da się wytrzymać ( zanurza nogi ). Postawiamy iść do stacji metra. Po drodze znajdujemy kafejkę internetową i korzystamy tam z internetu. Trzeba korzystać przez Proxy, więc nie wszystko da się zrobić. Pan ogląda polski film, bo taki ściągnął z sieci. Nawet chce nam nagrać. Postanawiamy dojść do Burj Khalifa na piechotę. Niestety okazuje się, że drogą, która wybraliśmy nie za bardzo da się przejść - jest tam budowa. Musimy się wracać do stacji metra "Financial Center", aby przejść na drugą stronę ulicy. Postanawiamy nie jechać metrem tę jedną stację, tylko dojść na piechotę. Burj Khalifa robi wrażenie. Idziemy do The Dubai Mall, gdzie jest wjazd na taras widokowy. Odbieramy bilety zakupione ZEA - Dubaj - Burj Khalifaprzez internet. Jemy bułkę w Subway. Idziemy oglądać centrum handlowe, min. akwarium ( fajne ), czy wodospad ( taki sobie ). Wśród sklepów jest podobno i polski Inglot. Spotykamy się z Martą i Tomkiem. Musimy zostawić nasze plecaki w przechowalni, bo są za duże i nie mieszczą się w windzie. Wszędzie duże zadęcie. Winda pokonuje ponad 100 pięter w minutę. Widoki z odkrytego tarasu są bardzo fajne ( wieżę widać podobno z 65 km ), choć dużo z tego co widać to pustynia. Widać, jak ogromny cień rzuca wieża. Spotykamy tam Polkę żyjącą w Dubaju. Zjeżdżamy i idziemy oglądać fontanny - jednak jeszcze nie działają. Dowiadujemy się, że przedstawienie jest od 18:00 do 22:00 ( a w święta do 23:00 ) co pół godziny.Marta i Tomek wracają do hotelu. My obchodzimy budowle stylizowane na arabski fort, aby dojść do ładnego zielonego trawnika. Czekam na pokaz o 18:00, Ola idzie do Subwaya na kawę. Po 18:00 po wieczornych modlitwach rozpoczyna się przedstawienie z fontannami ZEA - Dubaj - Dubai FountainChoć trwa tylko kilka minut jest naprawdę wspaniałe. Wracam do Dubai Mall. Idziemy obejrzeć akwarium. Wpierw idziemy do podmorskiego tunelu - możemy podziwiać rekiny, płaszczki, rybę-młot, inne ogromne ryby, oraz mniejsze kolorowe, także rafę i ukwiały ( sztuczne ? ). Sporo zwiedzających, w tym Rosjan. Można nawet nurkować w tym akwarium. Jest naprawdę bardzo fajne. Potem wjeżdżamy na drugie piętro, aby zwiedzić podwodne zoo. Sporo ciekawych zwierząt - ryby, krokodyle, żaby, pająki, różne wodne stworzenia ( są nawet dwa rodzaje pingwinów ), ale wiele akwariów jest za małe i zwierzęta są często przestraszone tyloma zwiedzającymi. Oglądamy ponownie pokaz - tym razem wspólnie. Postanawiamy dojechać do stacji metra autobusem. Ale okazuje się, że nie można kupić biletu u kierowcy, tylko trzeba mieć załadowaną kartę miejską. Musimy więc wziąć taksówkę z centrum handlowego do stacji metra. Musimy zapłacić 10 AED, bo to minimalna opłata za transport. Wracamy metrem w okolice naszego hotelu ( stacja Khalid bin al-Waleed ). Okazuje się, że za bilety płacimy tylko 2,5 AED, bo mamy już odpowiedni kartonik - miła pani z Biura Biletowego  tak nam podpowiedziała ( a inne wcześniej nie mogły ? ). Jemy w restauracji "Light House". Dania są trochę mniejsze niż poprzedniego dnia, ale dobre. W hotelu nasza karta do drzwi nie działa, musimy prosić o jej ponowne zakodowanie. Nie dali też papieru toaletowego. Prosimy o niego przez telefon i wysyłają kogoś z papierem.

26.01.2011 Wyruszamy około 7:30. Z powodu problemów, jakie mieliśmy poprzedniego dnia, decydujemy się skorzystać z metra. Okazuje się, że nie można na karcie na której były zakodowane przejazdy na jedną strefę zakodować przejazdów międzystrefowych. Jedziemy na terminal 3 . Wypożyczamy samochód. Okazuje sie, za oddanie na lotnisku jest dodatkowa opłata. Postanawiamy oddać samochód w hotelu Four Points znajdującym się niedaleko naszego - biuro Dollar jest tam czynne do 18:00. Jedziemy w stronę Al-Ain. Po kilku dziwnych zjazdach z autostrady jesteśmy na właściwej drodze. ZEA - Abu Dhabi - Al Ain - targ wielbłądówPonieważ mieliśmy w baku bardzo mało paliwa ( 1/8 baku ) zatrzymujemy się zatankować, przy okazji kupując coś do jedzenia. Dostajemy nawet los na wygranie samochodu. Droga do Al-Ain jest w remoncie, sporo objazdów. W samym mieście jest za to mnóstwo rond. Dojeżdżamy do centrum handlowego, gdzie dopytujemy się, jak dojechać do targu wielbłądów. Targ okazuje się targiem różnych żywych zwierząt - kóz, bydła. Jest też dość rozległy fragment, gdzie handluje się wielbłądami. Targ jest dość nowoczesny - zwierzęta są w ogrodzeniach, oddzielnie młode, samice, samce itp. Jest platforma do ładowania zakupionych zwierząt na samochód. Chodzimy i oglądamy. Jeden z właścicieli chętnie pozuje nam ze swoim zwierzakiem. Jeden z wielbłądów nie chce wejść na samochód - siada. Trwa walka z nim min. bicie kijkiem. My tymczasem opuszczamy targ i jedziemy na górę Jebel Hafeet. Leży ona poza miastem .Droga na samą górę jest kręta i stroma, ale wzdłuż całej długości są latarnie. Co ciekawe na samym szczycie został wybudowany ogromny parking, gdzie ( sądząc po śladach ) kierowcy ćwiczą sweZEA - Abu Dhabi - Al Ain - fort Al Jahili umiejętności kręcenia kółek i "palenia gumy". Widoki są dość ciekawe ( kontrast pomiędzy bielą miasta i czerwienią pustyni ), ale znaczne zamglenie uniemożliwia zrobienie sensownych zdjęć. Wracamy znowu do Al-Ain. Jedziemy do fortu Al-Jahili. Dawna letnia rezydencja władców, z systemem rur z zimną wodą wbudowanych w w mur podczas restauracji fortu ( w celu chłodzenia go ). W forcie ciekawa jest boczna wieża o dziwnym kształcie oraz wystawa zdjęć Sir Wilfreda Thesigera, który jako pierwszy Europejczyk przejechał dwa razy Empty Quarter. Jedziemy do oazy. Zostawiamy samochód przed wejściem, choć właściwie można wjechać dalej ( wjazd tylko dla właścicieli gruntów i turystów ). Drogi wewnątrz oazy są wyłożone kostką, a każde poletko jest ogrodzone murem z furtką. Widzimy system nawadniania. Rosną tutaj głównie palmy daktylowe. Chyba jest już po zbiorach, bo nie ma owoców, a do wielu palm są przystawione drabiny. Jest bardzo miło, śpiewają ptaszki itp. Po spacerze po ZEA - Abu Dhabi - Al Ain - oazaoazie zaczynamy powrót do Dubaju. W pewnym momencie GPS prowadzi nas drogą, która wiedzie przez przejście graniczne do Omanu i to tylko dla obywateli krajów GCC ( Rada Współpracy Zatoki Perskiej ). Udaje nam się zawrócić . Dalsza droga powrotna przebiega bez problemów. Po drodze widzimy trochę wydm oraz ludzi jeżdżących na wielbłądach. Przy wjeździe do Dubaju widać ładną panoramę wieżowców ( w tym  Burj Khalifa ) . Dojeżdżamy do hotelu Four Points, gdzie oddajemy bez przeszkód samochód ( zdążyliśmy 15 minut przed 18:00 ). Idziemy zjeść do restauracji libańskiej ( tym razem jemy w ogródku na zewnątrz ). Po kolacji chodzimy jeszcze trochę po dzielnicy Bur Dubai. Kupuję perfumy Burberry ( oryginalne, czy podróbka ? ).

27.01.2011 Dobija się do naszego pokoju jakiś człowiek. Chyba jest "pod wpływem". Gdy już wychodzimy znowu przychodzi.. Sprowadzamy go do recepcji. Tomek i Marta postanawiają jechać z nami do meczetu Jumeirah. Łapiemy taksówkę. Niestety nasz taksówkarza okazuje się jakimś nieprzyjemnym chamem, niezadowolonym z tego, że musi zrobić taki krótki kurs. Już chcieliśmy wysiąść. Gdy już jesteśmy na miejscu popędza nas, abyśmy szybciej płacili. Idziemy jeszcze do Starbucks. Pijemy kawę i herbatę i jemy croissanta. Potem idziemy do meczetu. Niestety, wbrew temu, co jest napisane w przewodniku, wstęp jest płatny - 10 AED od osoby. Kobietom niemającym chust rozdają je. Przewodniczkami są dwie wolontariuszki - Brytyjki. Najpierw opowiadają jak się robi ablucję - myje się trzy razy ręce, twarz, włosy, brodę, stopy. Specjalne mycie w przypadku małej ilości wody lub jej braku ( piasek ). Potem zdejmujemy buty ( i skarpetki ) i wchodzimy do meczetu. Sam meczet jest dość młody, pochodzi z lat 70-tych. Panie opowiadają nam o pięciu filarach islamu, pokazują jak się modlą, co oznaczają poszczególne gesty przy modlitwie, o przekazywaniu "znaku pokoju". Potem odpowiadają na pytania, np. dlaczego noszą czarny strój ( bo ukrywa je przed innymi, bo taka jest tradycja ). Cała wypowiedź sprawia wrażenie dobrze wyuczonej prezentacji, łącznie z gestami. Panie ciągle podkreślają, że islam to religia pokoju, na wszystko mają wytłumaczenie, mniej lub bardziej sensowne. Po odwiedzeniu meczetu bierzemy taksówkę do do przystani wodnej Bur Dubai. Przepływamy na drugą stronę Creek. Chodzimy po złotym suku. Widzimy między innymi, największy złoty ZEA - Dubaj - suk tekstylnypierścień na świecie ( wygląda, jak pierścień dla olbrzyma ). Oglądamy sklepy ze złotą biżuterią, zarówno tradycyjną, jak i nowoczesną ( włoską ). Idziemy coś zjeść do restauracji na suku. Chcą nas oszukać - bardzo zawyżają sumy do zapłaty. Jeszcze doliczają 10% do rachunku za obsługę, chociaż nie było tego w karcie. Nie dajemy się i nie płacimy zawyżonego rachunku, tylko tyle, ile powinniśmy. Rozdzielamy się z Martą i Tomkiem. Zwiedzamy jeszcze suk z perfumami ( mój wczorajszy zakup, to chyba jednak podróbka ). Przepływamy na stronę Bur Dubai. Idziemy do muzeum Dubaju, urządzonym w starym forcie, będącym kiedyś siedzibą władców Dubaju. Muzeum składa się z dwóch części. W forcie jest replika starego "domu" z liści palmowych z częścią letnią i zimową oraz letnim łóżkiem i wieżą wiatrów z jutowych worków.Pod ziemią jest odtworzony wygląd życia w dawnym mieście - sklepy z manekinami i prezentacjami wideo, szkoły, domy, poławiacze pereł. Jest także replika namiotu Beduinów i wykopalisk archeologicznych, a także liczne przedmioty znalezione w wykopaliskach. Po obejrzeniu muzeum idziemy na corniche w stronę domu szejka Al-Maktoum ( pradziadka obecnego władcy Dubaju ). Według przewodnika powinny tu ładować się tradycyjne statki pływające do Iranu. Ale ich nie ma, więc postanawiam popłynąć na druga stronę Creek, aby je zobaczyć. Do muzeum wrócimy później. Ola idzie do supermarketu i do kawiarni. Ja przepływam na drugą stronę. Jest tam całe nabrzeże, gdzie tradycyjne drewniane statki są ładowane dobrem wszelakim. Robię trochę zdjęć ( jest boczne światło ) i przepływam z powrotem, aby wrócić do Oli. Idziemy do domu szejka. Dom jest całkiem ciekawy, w środku jest wystawa zdjęć z przeszłości Dubaju ( różnej jakości, niektóre są kiepsko zrobione, niektóre odbitki są też spłowiałe ) i dokumentów ( takich sobie, w rodzaju deklaracji powstania Zjednoczonych Emiratów Arabskich ). Budynek ( zwłaszcza wieże wiatrów ) są ciekawie podświetlone. Przed budynkiem trwają próby zespołu tradycyjnego tańca. Robię kilka zdjęć. Idziemy w stronę metra, aby pojechać do The Dubai Mall. Ale męczymy się i bierzemy taksówkę. Oglądamy pokazy fontann i jemy kolację - Ola w hinduskiej knajpce, ja w Burger Kingu ( dziwne frytki ).Potem ja jeszcze chcę robić zdjęcia. Ola sama wraca do hotelu. Ja robię jeszcze zdjęcia kolejnego pokazu fontann, alei z podświetlonymi palmami i Burj Khalifa ( takie sobie ). Na podjeździe widzę luksusowe samochody - Ferrari, Lamborghini itp. z niskimi numerami na tablicach rejestracyjnych ( trzycyfrowymi, choć w Dubaju zwykle są czterocyfrowe ). Zdążam chyba na ostatnie metro o 22:00. Chcę skrócić drogę do hotelu i trochę błądzę.
28.01.2011 O 9:30 przychodzą Marta i Tomek. Ustalmy, że spotkamy się o 14:00 przy stacji metra ( o tej godzinie według przewodnika zaczyna jeździć metro w piątki ). Wyruszamy przed 12:00. Jemy śniadanie w Subway. Za płacenie kartą pobierają tam prowizję, więc płacę gotówką. Małe sklepy i usługi są pozamykane. Część dużych centrów handlowych ( nie wszystkie sklepy w nich ) jest pootwierana. Idziemy na corniche. Zaczyna się powoli rozstawiać wesołe miasteczko. Docieramy aż za Ambasadę Brytyjską. Zaczynają się gromadzić chmury. Idziemy w stronę stacji metra. Wchodzimy do napotkanego po drodze supermarketu ( gdzie kupujemy lody, colę i masę z orzechów ). Gdy jesteśmy w środku zaczyna bardzo mocno wiać,. Wiatr niesie tumany piasku. Gdy idziemy w stronę stacji metra, widoczność bardzo spada. Piasek dostaje się do oczu, mamy go we włosach i w torbie z zakupami. Poprzewracane zostają rowery przed sklepem i inne nie przymocowane elementy. Spotykamy się na stacji metra z  Marta i Tomek po 14:00. Ponieważ ( mimo, że pokazało się słońce ) wiatr nadal jest silny, umawiam się decyzję, co do dalszego postępowania, podejmiemy późnie,  zależnie od pogody. Idziemy do, położonego niedaleko stacji metra, centrum handlowego Burjah. Widzimy ciekawą wyprzedaż w sklepie Zara. Postanawiamy tu wrócić później - w piątek centrum jest otwarte do 24:00. Pogoda już się poprawiła. W czwórkę jedziemy do stacji Nakheel, najbliżej położonej palmy. Idziemy obok Uniwersytetu Amerykańskiego w Dubaju. Dalej jednak musimy się przedzierać przez budowę autostrady, aby dojść do stacji końcowej kolejki Monorail, jadącej na palmę, Są tam ogromne parkingi. Przejazd jest bardzo drogi - 15 AED w jedną stronę i 25 AED w dwie. Na dodatek automat akceptuje tylko dokładną kwotę w banknotach lub monetach ( nie akceptuje kard płatniczych ). Kupujemy bilety w jedną stronę. Dość długo musimy czekać na przyjazd kolejki. W środku jest bardzo wygodne, miękkie siedzenia. Wydawało nam się, że pociąg jest na poduszce magnetycznej, ale chyba nie, bo mocno hałasuje. Widzimy z góry jednakowe domy - każdy z kawałkiem plaży i dostępem do wody. Nadal trwa budowa różnych budowli, np. centrum handlowego. Pośrednie stacje kolejki nie działają, tylko ostatnia, gdzie jest bardzo drogie delfinarium ( kilkaset dirhamów za możliwość popływania z delfinami ). Wszędzie posmak luksusu i ostentacyjnego bogactwa. Przechodzimy się corniche przy zachodzącym słońcu. Wracamy w stronę ZEA - Dubai - Dubai Fountaindelfinarium. Łapiemy taksówkę do The Dubai Mall. Robię zdjęcia wieżowców przy zachodzie słońca. Oglądam jeszcze jeden pokaz fontann. Duże tłumy. Musimy wysyłać SMSy, aby się odnaleźć. Dołączam do reszty. Jemy w Indian Palace. Umawiamy się, że wyruszamy o 5:00 rano, Marta i Tomek mają zamówić taksówkę w hotelu. Są sprzeczne informacje na temat ceny taksówki na lotnisko - od 25 AED do 75 AED. Rozdzielamy się z Martą i Tomkiem. Idziemy na zakupy. Spodnie w Zarze okazują się za małe i nie ma wielkiego wyboru koszul. Idziemy kupić spodnie do sklepu Massimo Dutti. Ola szuka czegoś do siebie, ale nie znajduje. Usiłuję skorzystać z darmowego internetu, ale nie mogę się połączyć. Ola bierze moją kartę do bankomatu i chce wypłacić pieniądze, ale żaden bankomat nie chce wypłacić mniej niż 100 AED. Podświetlone fontanny działają na stałe. Ma być jakiś koncert. Idziemy robić zdjęcia wieżowców w nocy. Wychodzą takie sobie. Łapiemy pociąg metra tuż przed 22:00. Idziemy do centrum handlowego Burjah. Ola kupuje spodnie na wyprzedaży w sklepie Espirit. Wracamy do hotelu. Zachodzimy do supermarketu czynnego 24 h, niedaleko naszego hotelu, gdzie kupujemy wodę, colę i lody Häagen-Dazs.
29.01.2011 Wstajemy o 4:00 rano. O 5:00 wyruszamy - taksówka i Marta i Tomek już czekają. Podróż na Terminal 1 trwa około 20 minut i kosztuje nas w taryfie nocnej 22 AED. Na lotnisku kupuję w sklepie wolnocłowym perfumy Burberry ( tym razem chyba oryginalne ). W czasie lotu do Amsterdamu dostaję gorączki. Dopiero lekarstwo powoduje poprawę. W czasie lektury gazet okazuje się, że wczoraj w Dubaju byliśmy świadkami burza piaskowa, która narobiła sporo szkód zwłaszcza w innych miastach Emiratów. Lot do Warszawy jest lekko opóźniony, jednak przebiega bez przeszkód. To już koniec naszych wakacji. Mamy nadzieję jeszcze wrócić do Omanu i Zjednoczonych Emiratów Arabskich ( Dubaju ).

 

Napisz do mnie  :  mail<wytnijtoooo>@zoch.pl

Reklama
Mazury Mielno noclegi Łeba noclegi

Etykiety piwne z różnych krajów Rok 1999 - przez Rosję i Chiny do Bangkoku Rok 2000 - w krainie Inków Marzec 2001 - Berlin i Hanower Maj 2001 - w siedem dni dookoła Syrii Sierpień 2001 - krótka wizyta w Pradze Jesień 2001 - w kolebce ludzkości Sierpień 2002 - Lwów Jesień 2002 - śladami Stasia i Nel - Sudan Egipt Jordania Miasto nad Newą Wilno Jesień 2003 - znowu w Azji Birma Tajlandia Laos Turcja i Iran 2004 Ojców i Kraków Holandia 2004 Londyn 2004 Warmia i Mazury 2005 Afryka 2005 Zdjęcia Kalifornia - maj 2006 Zdjęcia Belgia - maj 2006 Zdjęcia Berlin - lipiec 2006 Zdjęcia Rzym, Watykan, Mediolan - sierpień 2006 galerie Jemen Stambuł południowe Indie luty 2007 Azja 2007 - Jemen, Stambuł, południowe Indie Zdjęcia Norwegia czerwiec / lipiec 2007 podróż do Norwegii czerwiec / lipiec 2007 Zdjęcia Barcelona listopad 2007 Zdjęcia Petersburg kwiecień 2008 Zdjęcia Indonezja , Dubaj , Zurich kwiecień / maj 2008 Zdjęcia Rzym - sierpień 2008 podróż 2008 Indonezja , Dubaj , Zurich kwiecień / maj 2008 podróż 2009 Gwatemala , Honduras , Belize luty / marzec 2009 Zdjęcia Portugalia - wrzesień / październik 2008 Etykiety piwne z różnych krajów Rok 1999 - przez Rosję i Chiny do Bangkoku Rok 2000 - w krainie Inków Marzec 2001 - Berlin i Hanower Maj 2001 - w siedem dni dookoła Syrii Sierpień 2001 - krótka wizyta w Pradze Jesień 2001 - w kolebce ludzkości Sierpień 2002 - Lwów Jesień 2002 - śladami Stasia i Nel - Sudan Egipt Jordania Miasto nad Newą Wilno Jesień 2003 - znowu w Azji Birma Tajlandia Laos Turcja i Iran 2004 Ojców i Kraków Holandia 2004 Londyn 2004 Warmia i Mazury 2005 Afryka 2005 Zdjęcia Kalifornia - maj 2006 Zdjęcia Belgia - maj 2006 Zdjęcia Berlin - lipiec 2006 Zdjęcia Rzym, Watykan, Mediolan - sierpień 2006 galerie Jemen Stambuł południowe Indie luty 2007 Azja 2007 - Jemen, Stambuł, południowe Indie Zdjęcia Norwegia czerwiec / lipiec 2007 podróż do Norwegii czerwiec / lipiec 2007 Zdjęcia Barcelona listopad 2007 Zdjęcia Petersburg kwiecień 2008 Zdjęcia Indonezja , Dubaj , Zurich kwiecień / maj 2008 Zdjęcia Rzym - sierpień 2008 podróż 2008 Indonezja , Dubaj , Zurich kwiecień / maj 2008 Zdjęcia Portugalia - wrzesień / październik 2008 Zdjęcia Gwatemala , Honduras i Belize - luty / marzec 2009 Zdjęcia Prowansja - czerwiec 2009 Zdjęcia Paryż - lipiec 2009 Zdjęcia Supraśl - październik 2009 Zdjęcia Orissa , Bangkok , Birma - luty / marzec 2010 Zdjecia Oman , ZEA ( Dubaj ) - styczeń 2011 podróż 2009 Gwatemala , Honduras , Belize luty / marzec 2009 podróż 2010 Orissa , Bangkok , Birma luty / marzec 2010 Zdjęcia Praga Biebrza Roztocze Pólnocne Włochy - Toskania - 2010 Zdjęcia Kraków - 2011 Zdjęcia Narew - 2011 Zdjęcia Poznań - 2011  podróż Oman , Zjednoczone Emiraty Arabskie styczeń 2011

Barcelona 2007 Belgia 2006 Berlin 2006 Gwatemala Honduras i Belize 2009 Indie 2007 Indonezja 2008 Jemen 2007 Norwegia 2007 Paryż 2009 Petersburg 2008 Portugalia 2008 Prowansja 2009  Rzym 2008 Stambuł 2007 Supraśl 2009 USA Kalifornia 2006 Włochy 2006  Orissa Bangkok i Birma 2010 Zdjecia Oman , ZEA ( Dubaj ) - styczeń 2011 Praga 2010 Biebrza 2010 Roztocze 2010 Północne Włochy i Toskania 2010 Kraków 2011 Narew 2011 Poznań 2011