Oman i ZEA |
Kolejny wspólny wyjazd z Martą i Tomkiem.
Tym razem szukaliśmy kraju w którym w styczniu panuje dobra pogoda, nie ma
malarii, a bilety lotnicze nie są drogie.
Jedną z niewielu możliwości był Oman. Po krótkim
zastanowieniu wybraliśmy ten kierunek. Postanowiliśmy połączyć
zwiedzanie Omanu z wizytą w Dubaju.
Kupiliśmy bilety w liniach KLM, a poprzez agencję
Aina Travel załatwiliśmy wizę do ZEA ( z wizą
mieliśmy potem pewne problemy, trudno powiedzieć ile w tym
winy biura podróży ).
Oman okazał się bardzo miłym krajem, z niewielką ilością
turystów. Emiraty, a zwłaszcza Dubaj, to
znowu olśniewające bogactwo i przepych.
Cały
wyjazd okazał się bardzo udany, przebiegł bez większych problemów, jak
zwykle było żal , gdy trzeba było już wracać do domu.
Zapraszamy do przeczytania relacji z naszego wyjazdu.
 

galeria zdjęć z wyjazdu
|
|
09.01.2011 Na lotnisko zawozi nas Mirek.
W czasie odprawy pani chce od nas wizy tranzytowej do Dubaju (
od Marty i Tomka nie chciała, bo się odprawili online ), ale w
końcu daje nam spokój, mówiąc, że najwyżej wrócimy. Lot do Amsterdamu
jest OK, dają nawet smaczne kanapki. Na miejscu okazuje się, że lot do
Dubaju jest opóźniony 2h. Siedzimy w knajpce, pijemy piwo i jemy frytki.
Idziemy do odprawy. Na miejscu mamy być o 8:20. Lot OK, nie działa system
rozrywkowy, trochę wolnych miejsc w klasie ekonomicznej. Dolatujemy
o 8:50 ( czekamy na miejsce przy rękawie )
10.01.2011 Na miejscu już na nas czeka pan,
który nas odprowadza do samolotu do Muskatu.
Okazuje się, że ten także jest
opóźniony z powodu mgły w Dubaju. Czekamy na wejście do samolotu, a
potem w samolocie na zgodę na start. W rezultacie samolot zamiast o 8:30
startuje o godzinie 11:40. Pilot ( Anglik ) żartuje, że szybciej by było
samochodem. Lot OK, dużo wolnych miejsc. Po przylocie wypłacamy pieniądze,
kupujemy wizę ( 20 OMR ), odbieramy bagaże ( prześwietlenie ) i idziemy do
taksówki. Najpierw jedziemy do agencji Discovery Travels wykupić
nasze vouchery na nocleg w Ras-Al-Jinz ( żółwie ), a potem do hotelu
Naseem w dzielnicy Mutrah, gdzie bierzemy dwie dwójki.
Odpoczywamy trochę, myjemy się,
a potem idziemy na miasto. Siadamy w knajpce niedaleko Mutrah Souq ,
jemy kanapki i piejmy kawę. Potem idziemy
korniszem do starego
Muskatu. Po drodze widoki trochę surrealistyczne, jak ze space-opery -
różne dziwne budowle ( np. ogromne kadzidło ), zielone trawniki,
fontanny itp. Dochodzimy do
starego Muskatu i do pałacu Sułtana. Pałac jest bajkowy,
kolorowy ( trochę jak z Gwiezdnych Wojen ),
przed pałacem kolumnada (
bardziej w stylu arabskim ) i deptak - nieustannie czyszczony. Idziemy
deptakiem, ale spotkany taksówkarz mówi nam, że dalej nie ma nic
ciekawego. Zawracamy, obchodzimy pałac dookoła. Spotykamy zorganizowaną
wycieczkę. Zaczyna zmierzchać. Wracamy do hotelu. Po drodze, zmęczeni, chcemy
zatrzymać nawet jakąś taksówkę, ale jak na złość żadnej nie ma, chociaż
wcześniej trąbiły na nas. Idziemy na bazar Mutrah Souq. Sklepy z pamiątkami,
ubraniami itp. Kupuję tanie chińskie klapki ( zapomniałem z domu ) za 1 OMR,
a Marta lepsze "japonki"
za 4 OMR. Zachodzimy do Corniche Cafe, ale jest za
drogo. Idziemy więc do innej knajpki przed bazarem. Jemy szałarmę z kurczakiem, Marta zamawia sok z pomidorów, ale ma dziwny kolor i smak. Wracamy do
hotelu.
|
11.01.2011 Rano budzi nas muzein z pobliskiego meczetu wezwaniem na modlitwę, a potem hałasujące przed lekcjami dzieci z pobliskiej szkoły. O 8:30 idziemy na śniadanie - całkiem dobre. Potem
łapiemy taksówkę na lotnisko, gdzie idziemy do wypożyczalni Europcar.
Bierzemy samochód - okazuje się to Mazda 3. Wyruszamy. Ja prowadzę, Tomek nawiguje.
Trochę błądzimy, aby wyjechać na drogę do Sur.
Wjeżdżamy na autostradę. Jedziemy dość sprawnie. Chcemy zajechać do
Wadi Shab. Jednak, gdy zjeżdżamy zgodnie ze znakiem okazuje się, że
droga jest zamknięta i trzeba jechać przez miejscowość Tiwi.
Droga jest kiepska, w dużej części nie utwardzona, przejeżdżamy groblą przez rzekę. Raz szorujemy spodem o
kamienie, raz za szybko
przejeżdżam przez próg ( są tutaj bardzo wysokie ). Mijamy wejście do
Wadi Tiwi i po przejechaniu przez miejscowość Tiwi jedziemy
do wejścia do Wadi Shab. Przepływamy łódką przez rzekę i idziemy
wzdłuż wadi. Droga jest przygotowana - fragmenty
są nawet wybetonowane. Mijamy chorego nietoperza i
martwą kozę. Na końcu są baseny, gdzie się można kąpać. Marta
się kąpie, my nie wzięliśmy
kostiumów. Wracamy tą samą drogą, a płytszą tym razem rzekę ( odpływ ? )
przechodzimy wpław. Planujemy jak dojechać do obozu Al Naseem Camp, gdzie śpimy. Wracamy samochodem do
autostrady, a potem jedziemy do Sur ( są przygotowane już bramki
do pobierania opłat ) i stamtąd pomniejszymy drogami docieramy do obozu . Tam już na nas czekają.
Chatki są z trzciny, ale w środku jest dywan, trzy łóżka i prąd. Są w
miarę czyste prysznice ( część z ciepłą wodą ) i ubikacje. Po krótkim
odpoczynku idziemy na kolację. Jedzenia jest dużo i jest naprawdę dobre
- grillowana ryba, kurczak, kebab, ryż, smażone ziemniaki, dal, pepsi. Po
jedzeniu siedzimy chwilę przy ognisku, a potem jedziemy za panem z
naszego obozu do ośrodka w Ras-Al-Jinz. Tam zostajemy
przydzieleniu do grupy drugiej. Pan z obozu w międzyczasie opowiada nam,
co jest jeszcze do zobaczenia w Omanie. Wchodzimy. Idziemy 15
minut na plażę. Długo czekamy, pan nam opowiada o zwyczajach żółwi, jak
składają jaja ( kopią jeden dół głęboko tylnymi łapami, a drugi długi
przednimi, potem zasypują ), o wylęganiu się młodych żółwi ( wylęgają
się warstwami, kolejne warstwy pomagają tym poniżej podsypując im
piasek ). Wreszcie udaje się na zobaczyć cel naszego przyjazdu - mło de żółwiki ( asystujemy
jednemu w drodze do oceanu ), dużego żółwia zakopującego jaja i żółwia
składającego jaja ( oglądamy go małymi grupami, po 4 osoby ). Nie można
robić zdjęć ( grożą
zabraniem aparatu ), świecić latarkami, głośno rozmawiać, trzeba
wyłączyć komórki itp. Wracamy do budynku ośrodka, a potem do naszego
obozu. Nie idziemy na oglądanie poranne żółwi.
12.01.2011 Wstaję o
7:15, . Myjemy się
i pakujemy. Jemy śniadanie - jajecznica, chleb, ciapaty, kawa, herbata.
Po śniadaniu jedziemy na plażę, gdzie poprzedniego dnia oglądaliśmy
żółwie. Widać ogromne doły wykopane przez nie oraz ślady wchodzenia i wychodzenia z morza. Kąpiemy
się trochę.
|
Jedziemy,
najpierw do Sur, a potem
drogą na Muskat, z której zjeżdżamy do Wadi Bani Khalid.
Aby wjechać do wadi trzeba przejechać dość stromy odcinek. Parkujemy
samochód przy naturalnych basenach. Można tam się kąpać, ale trzeba być
"odpowiednio ubranym", tzn. na kostiumie kąpielowym mieć T-shirt.
Idziemy w stronę jaskini. Dwa razy trzeba przejść przez strumień, poza
tym ścieżka łatwa, w niektórych miejscach wybetonowana. Podchodzą do nas
dwaj młodzi "przewodnicy", który pomagają nam w jaskini ( mają min.
latarki ). Nasi "przewodnicy" mają teraz wakacje przed pójściem do
college. Dajemy im 5 OMR "napiwku". Przy wyjściu z wadi spotykamy dwójkę
straszych Polaków, którzy jeżdżą po Omanie samochodem z namiotem i są
bardzo zadowoleni. Jedziemy do Centrum Turystycznego, skąd jest ładny
widok na wadi i palmy ( ale ze zdjęć nici z uwagi kiepskie światło
) i wracamy do głównej drogi.
|
Jedziemy do Nizwy. Jedna z dróg (
której nie ma na mapie, ale jest w nawigacji ) wiedzie przez kamienistą
pustynię. Raz jeden z samochodów o mało nas nie zahaczył. Dojeżdżamy do
Nizwy i znajdujemy miejsca w hotelu Majan Guesthouse -
ładna, duża dwójka. Jedziemy na obiadokolację do jednej z knajpek z
przewodnika ( Al-Zuhly Restaurnt ). Niedaleko znajdujemy pralnię,
która jest tańsza niż pranie w hotelu. Odwozimy do hotelu Martę i Tomka i szukamy
internetu. W miejscu wskazanym przez recepcjonistę z hotelu jest
zamknięty, ale gdy się dopytujemy w pobliskiej knajpce jeden z panów
podaje nam inną lokalizację, nawet chce jechać z nami. Nie chcemy go
fatygować, więc sami - według jego wskazówek znajdujemy kafejkę
internetową . Korzystamy z sieci - połączenie w miarę OK, choć nie
super. Można nawet podłączyć własnego laptopa.
13.01.2011 Schodzimy na śniadanie, które jest całkiem OK - jajecznica, tosty, sok pomarańczowy, kawa i
herbata. Następnie jedziemy do centrum. Parkujemy niedaleko fortu i
idziemy go zwiedzać. Po krótkim szukaniu i pytaniu znajdujemy wejście do
środka. Całkiem ciekawe wnętrza, choć nie za
bogate. Po wyjściu
idziemy na suk. Oglądamy sklepy z rękodziełem,
garnkami. Kupujemy kawę
omańską z kardamonem. Potem pojechaliśmy do miejscowości
Bahla. Droga fajna. Na miejscu ogromny fort - Dziedzictwo Kultury
UNESCO, cały czas w odbudowie - nie można
go zwiedzać wewnątrz. Obchodzimy go z zewnątrz. Przy forcie widzimy
zgubiony modlitewnik z malutkim Koranem i różańcem. Następnie jedziemy
do zamku w Jabrin. Tutaj budowla wyrasta niejako z
pustkowia i można go zwiedzać w środku. Oglądamy różne sale. Fajny jest
wewnętrzny dziedziniec z drewnianymi balkonami. Z wieży rozpościera się rozległy widok.
W środku jest grób Imama, który zbudował ten fort i przeniósł tam
stolicę z Nizwy. Po zwiedzaniu fortu jedziemy do wioski Misfat
- jednej z nielicznych górskich wiosek w Omanie dostępnych
samochodem bez napędu na cztery koła. Wjazd do wioski to serpentyny
bardzo
ostro pnące się pod górę. Stajemy tuż przed wioską i idziemy ją
zwiedzać. Trochę chodzimy po samej miejscowości, a następnie idziemy
szlakiem, który prowadzi nas do systemu nawadniania alfaj.
Wracamy tą samą drogą . Kupujemy coś do picia w sklepiku i wracamy do
Nizwy. Po krótkim odpoczynku w naszym hotelu jedziemy coś zjeść - tym
razem do restauracji polecanej przez recepcjonistę w hotelu. Restauracja jest droższa
niż poprzednia, ale wybór dań znacznie większy, więcej warzyw, a soki
lepsze ( dania są podobnej wielkości i jakości ). Jedziemy odebrać pranie, kupujemy wodę i colę
na następny dzień. Wracając szukamy bankomatu ( przed południem chcieliśmy wypłacić pieniądze przy forcie, ale się nie udało - moją kartę
odrzucił od razu, a na Oli był timeout ) i znajdujemy - wypłacam
150 OMR. Potem jedziemy na internet, ale jest zamknięty. Wracamy do
hotelu. Oddają mi spodnie wyprane w hotelu - niestety nie dosuszone ( a
zawinięte w folię ) - muszę je dosuszać.
14.01.2011 Wstaję
około 7:00, ubieram się i jadę sam na suk. Parkuję samochód na placu.
Robię zdjęcia fortu w porannym słońcu, a potem oglądam suk zwierzęcy. Właściciele kóz
chodzą w kółku, prezentując swoje zwierzęta potncjalnym
nabywcom. Obok rozstawieni są chcący sprzedać cielaki i bydło. Duża
intensywność handlu. Są mężczyźni z karabinami i kobiety z maskami na
twarzy. Ciężko wyjechać parkingu
- korek. Wracam do hotelu. Schodzimy na śniadanie. Opowiadam
Oli, Marcie i Tomkowi, co widziałem na suku.
Postanawiamy po śniadaniu pojechać tam razem . Tak też robimy. Jakoś
parkujemy.
Suk się powoli
kończy. Widzimy zwierzęta chore, krowę z
ułamanym rogiem. Obserwujemy ładowanie na ciężarówkę cielaka - niezdarne i bez
powodzenia, męczarnia dla zwierzęcia. Po wyjściu z suku jedziemy do jaskini Hoota Cave,
znajdującej się niedaleko miejscowości Al-Hamra, gdzie byliśmy
już poprzedniego dnia. Udaje nam się dostać do ostatniej grupy
zwiedzającej przed przerwą w godzinach 12:00 - 14:00. Pociąg dowożący do
jaskini jest zepsuty. Idziemy pieszo. W środku zwiedzanie z przewodnikiem
- opowieść o stalaktytach, stalagmitach i półokrągłych dziurach
wytworzonych przez wodę. W jaskini żyje nietoperz o długim ogonie (
widzimy go ), pająk ( nie widzimy ), a w jeziorkach - ślepa ryba (
widzimy w jednym z jeziorek ). Jaskinia nie jest bardzo ładna, ale
ogromna. |
Po wyjściu z jaskini jedziemy do Seeb, miasta
na wybrzeżu niedaleko Muskatu i Międzynarodowego Portu
Lotniczego w Muskacie. Jedziemy tam poprzez Nizwę, a potem
autostradą. W Seeb trochę błądzimy szukając suku ( zajeżdżamy
min. do supermarketu o nazwie suk ). W końcu parkujemy niedaleko
promenady nadmorskiej ( Corniche ) i idziemy coś zjeść.
Restauracje właśnie się otwierają po piątkowym poranku, wybieramy jedną
z nich. Po jedzeniu idziemy na plażę. Rozdzielamy się, robię trochę
zdjęć. Robię zdjęcie dwóm ładnym dziewczynkom, ich ojciec daje nam dwa
jabłka i dwa banany - grzecznie dziękujemy i chowamy na później. Idziemy do miasta - pytamy się o
suk. Ale na ulicach sami Hindusi i Pakistańczycy. Jeden, przerażony
pokazał nam błędny kierunek, inny nie umiał po angielsku, jeszcze inny
nakierował nas na Seeb Mall. Ola korzysta tam z toalety, ja
dowiaduję się, że suk jest po drugiej stronie ulicy. Idziemy tam -
oglądamy sklepy z ubraniami ( tradycyjne czapki omańskie - 10 - 12 OMR )
i żywnością ( między innymi dziwne warzywo o nasionach wystających ze środka dużego "źdźbła" i intensywnym zapachu ). Potem wracamy do samochodu i jedziemy na
lotnisko. Oddajemy samochód ( musimy czekać na panią z obsługi, która gdzieś sobie
poszła ) i jedziemy taksówką do hotelu Naseem. Bierzemy pokoje w
tej samej cenie, co poprzednio ( nie ma zniżki dla stałych gości :- ) ).
Chcemy zamówić na następny dzień śniadanie przed 8:00 ( mamy daleką
drogę na Jebel Shams ), ale się nie da, więc rezygnujemy. Po
umyciu się oddajemy rzeczy do prania ( pralnia jest niedaleko hotelu ) i idziemy na przechadzkę główną promenadą nadmorską (
Cornichem ), ale w drugą stronę. Oglądamy też złoty suk. |
15.01.2011 Jednak udało się zacząć śniadanie przed 8:00, więc je jemy. Potem
jedziemy na lotnisko taksówką. O 8:45 idziemy do stanowiska Europcar
odebrać zamówiony wcześniej samochód z napędem na cztery koła. Wpierw
czekamy na załatwienie formalności. Gdy się nam udaje zamiast samochodu
z napędem na cztery koła dostajemy zwykły, duży samochód. Musimy czekać,
aż nam podstawią właściwy - Suzuki Vitarę. Jedziemy najpierw
autostradą za Nizwę ( aż do jej końca w okolicach Jabrin
), potem w kierunku Al-Hamsa, by tam odbić w stronę Jabel Shams. W pewnym momencie
droga zaczyna piąć
się ostrymi serpentynami w górę, potem z asfaltowej zmienia się w
szutrową, wspina się jeszcze ostrzejszymi serpentynami, znowu pojawia
się asfalt. Dojeżdżamy do punktu widokowego tuż za liczną wycieczką
kilkunastu samochodów. Z punktu widokowego można podziwiać wąwóz Wadi
Ghul, tworzący głęboki jar. Jest tam niewielki kramik miejscowych
pań sprzedających różne pamiątki, w tym niewielkie dywaniki ( według
Oli brzydkie ) oraz mnóstwo kóz, które przychodzą do nas żebrać o
żarcie. Gdy dajemy im skórki od bananów ( zjedliśmy wczorajsze prezenty
), biją się o nie. Chodzimy trochę po krawędzi wąwozu oraz podjeżdżamy
samochodem na inne punkty widokowe. Za nami podąża pani chcąca nam coś sprzedać oraz kozy. Wracamy tą
samą stromą droga, którą przyjechaliśmy. Chcemy jeszcze odbić w boczną
drogę prowadzącą chyba do stacji radarowej, ale rezygnujemy. Gdy już
jesteśmy na dole, szukamy opuszczonej wioski Ghul, między innymi
pytając się miejscowych ( nikt nic nie wie ). Wreszcie ją znajdujemy - trzeba zjechać w dół wadi. Oglądamy opuszczoną wioskę oraz
podjeżdżamy trochę w głąb Wadi Ghul. Mijamy autobus szkolny oraz
kilka samochodów z dziećmi wracającymi ze szkoły. Potem wracamy do
Muskatu. Podróż przebiega bez problemów.
Nie oddajemy samochodu na
lotnisku - jedziemy nim do hotelu. Jest trochę trudno zaparkować, ale
się udaje w końcu na wysepce na parkingu. Po krótkim odpoczynku idziemy
coś zjeść do knajpki przy suku, w której dotąd nie byliśmy. Marta dopytuje się o Muscat Festival - kiedy będzie itp.,
ale nikt nic nie wie. Potem ja idę na internet, inni wracają do hotelu.
|
16.01.2011 Rano trochę czekamy śniadanie, ale w końcu się udaje. Pakujemy się do
samochodu i jedziemy na lotnisko. Tam
wszyscy się wypakowują na odlotach, a ja jadę oddać samochód na przylotach. Lekkie
problemy z płatnością kartą, ale w końcu się udaje. Przechodzimy do
terminala - prześwietlanie bagażu, odprawa, prześwietlanie przy wejściu
na terminal. W terminalu jest internet ( trzeba dostać kod na telefon,
za darmo ). Pijemy kawę w Costa Cafe. Lot do Salaleh przebiega dobrze, dają jedzonko (
jagnięcina lub danie wegetariańskie ). Marta i Tomek mają
za sąsiada Holendra mieszkającego w Omanie - opowiada im
trochę, Po wylądowaniu bierzemy taksówkę do hotelu Al-Hanaa .
Cena taksówki strasznie wysoka - 5 OMR, a jedziemy niedaleko. Pokoje w
hotelu są OK. Po krótkim odpoczynku idziemy do miasta, dowiedzieć się
czegoś o wycieczce do Empty Quarter. Ale jest 14:00 - wszystko
pozamykane do 16:00. Idziemy więc w kierunku pałacu sułtana, a potem na
plażę ( część plaży zamknięta, bo jest przy pałacu sułtana ). Obserwujemy wędkarzy łowiących ryby na żyłkę z haczykami na które
są wbite wygrzebane z piasku małe kraby. Potem idziemy do knajpki przy
plaży , gdzie jemy co nieco - paluszki z kurczaka i ryby ora zpijemy
limki i pepsi.
Przechadzamy się plażą, robimy zdjęcia, a potem idziemy w
stronę centrum. Mijamy suk, gdzie m.in. sprzedają perfumy, kadzidło i
gliniane pojemniki do jego palenia. Rozpytujemy się o wycieczki do
Empty Quarter. Ceny są od 100 do 250 OMR za różne wycieczki ( z
nocowaniem lub bez, tam gdzie proponują 250 OMR mają własny obóz w
"środku" pustyni ). Rozdzielamy się z Martą i Tomkiem .
Oddajemy rzeczy do prania. Idziemy na internet, a potem coś zjeść - nie
zostajemy w knajpce z indyjskim jedzeniem, jemy w innej szałarmę, pepsi,
dietetyczną colę, frytki. Robimy zakupy w supermarkecie Lulu.
Wracamy do hotelu.
17.01.2011. Mamy dzwonić do recepcji po śniadanie ( od 8:15, bo na 8:00
przychodzi pani, która je robi ), ale wpierw jest zajęte, a potem nikt
nie odbiera. Ola schodzi do recepcji i dowiaduje się, że
pamiętają, że my chcemy śniadanie jak najwcześniej i że je robią.
Wreszcie przynoszą śniadanie - jajka sadzone ( ale ze ściętym żółtkiem
), tosty , kawę itp. Po śniadaniu bierzemy taksówkę na lotnisko. Pan w
taksówce pokazuje nam wideo z obrazami z młodości sułtana. Na lotnisku
bierzemy samochód Nissan Tidy
- stary model z szybami na korbkę i odtwarzaczem kaset magnetofonowych.
Jedziemy w okolice "dworca autobusowego", aby zobaczyć oferty linii
autobusowych na podróż do Muskatu. Dworzec to w rzeczywistości
biura różnych linii w oddzielnych budynkach. Bilety kosztują od 6,5 do
7,5 OMR, a ostatni autobus odjeżdża o 19:00. W końcu decydujemy się na
autobus prywatnej linii odjeżdżający o 18:30 za 6,5 OMR. Jedziemy do
Beach Villas. Po drodze kupujemy na jednym ze straganów banany.
Beach Villas to hotel przy plaży. Marta i Tomek chcą
się tam przenieść . My nie, bo dla nas jest za drogo ( po zniżce 25 OMR
+ 10% podatku za noc ). Dopytujemy się też o wycieczki na pustynię -
mają po 120 OMR całodniową. Potem jeszcze podjeżdżamy do pobliskiego
Crowne Plaza Resort, gdzie wydaje mi się, że jest biuro też
sprzedające takie wycieczki. Pani z recepcji nic nie wie, ale
przypadkiem znajdujemy biuro , które ma wycieczki dzienne, na zachód
słońca i z noclegiem po odpowiednio 125,135 i 140 OMR. Decydujemy się na
wycieczkę na zachód słońca.
Płacimy. Wreszcie możemy jechać coś
zobaczyć. Wpierw jedziemy do Khor Rouri. To ruiny dawnego miasta
portowego. Ruiny są nawet nieźle zachowane, ale nie jest ich za dużo. Za
muzeum można jednak podjechać na plażę, która jest bardzo ładna. Jest
tam sporo całkiem dużych krabów, ładny piasek. Ola i Marta
pływają, a ja idę nad pobliskie jeziorko, gdzie oglądam ptaki
i pasące się wielbłądy.
Widok jest naprawdę bardzo ładny. Wielbłądy nie za bardzo maja respekt w
stosunku do ludzi, muszę im schodzić z drogi. Następny punkt naszej
podróży do to Wadi Dharbat. Zjazd do wadi jest stromy. Podobno
wadi wygląda pięknie w czasie kareef ( monsunu ), ale
teraz to wyschnięte miejsce z pasącymi się kozami, wielbłądami i
krowami. Ola próbuje się pytać miejscowego pana o podobno żyjące
tu Hyraxy ( góralki ), w odpowiedzi dostaje
wyznanie "I love you". Jedziemy do Mirabat. To niewielka
miejscowość, do której droga wiedzie przez góry. Na miejscu chwilkę sie
kręcimy, coś wypijamy, Marta i Tomek jedzą kanapki z
zapieczonym w cieście chlebem tostowym. Ruszamy dalej - chcemy zobaczyć
podobno ładną drogę nadmorską. Niestety dojazd nad morze prowadzi krętą
drogą przez góry, podróż trwa długo i gdy robi sie późno przejeżdżamy tylko fragment drogi nad morzem
- niebrzydki, ale też nie nadzwyczajny. Może dalsza droga by była i
piękniejsza, ale nie mamy czasu tego sprawdzić. Ola i Marta
chcą się wykapać, ja samodzielnie podjeżdżam kawałek dalej ( bez
rewelacji ). Gdy wracam okazuje się, że dziewczyny się nie kąpały z
powodu kamieni. Zawracamy do Salalah. Na miejsce docieramy już po
zmroku. Jedziemy do knajpki Layali al-Basha nad morzem. Jem kurczaka. Potem wracamy do hotelu. Idziemy jeszcze obejrzeć
świecące światełkami centrum handlowe, ale okazuje się sklepem z
oświetleniem i wyposażeniem domu. Odbieramy rzeczy z pralni, idziemy też
do sklepu po drodze.
18.01.2011 Wstajemy rano, śniadanie jak zwykle dostajemy do pokoju. Wyruszamy
około godziny 9:00. Najpierw jedziemy odwieźć Martę i Tomka
do hotelu Beach Villas, bo się tam przenoszą. Następnie chcemy
zajechać do Bird Sanctuary, ale choć przejeżdżamy niedaleko
miejsca, gdzie powinno być na mapie, nie możemy znaleźć wejścia do
niego. Jedziemy więc stronę
granicy z Jemenem. Na początku jedziemy autostradą, a potem
skręcamy w mniejsza drogę. Dojeżdżamy do Mughsail.
Zjeżdżamy w
boczną drogę, która prowadzi do kafejki oraz tzw. "blowholes", przez
które wytryskuje woda przy wzburzonym morzu ( w trakcie monsunu ) Jednak
obecnie morze jest spokojnie i tej atrakcji nie możemy zaobserwować. Za
to widok na pobliską zatokę oraz klify jest przepiękny. Widzimy także
skaczące w morzu delfiny. W kafejce siedzimy chwilę pijąc soki ( takie
sobie )i jedziemy dalej drogą w kierunku granicy. Widzimy dwa policyjne
patrole ( dotąd zbytnio policji nie widywaliśmy, to zapewne efekt
bliskości granicy ).
Dojeżdżamy do skrętu na Fizayah. Droga jest tu jednak nie
utwardzona i kręta, więc zostawiamy samochód i trochę schodzimy w dół,
szukając drzew "kadzidłowca". Nie znajdujemy ich jednak ( a przynajmniej
tak nam się wydaje ). W dole widzimy plażę i ciekawe formacje skalne,
ale jest to za daleko, aby tam dojść. Wracamy do Mughsail. Po
krótkim odpoczynku w kafejce idziemy na plażę. Niestety niedaleko od
brzegu jest rafa i można się pokaleczyć. Poza tym przyjeżdżają jacyś
Pakistańczycy i dwóch z nich się kąpie w swoich ubraniach. Idziemy
jeszcze
kawałek dalej, ale jest tam podobnie. Wracamy do kafejki - robię
zdjęcia w lepszym świetle. Wracamy do Salaleh. Marta
zauważa skaczące delfiny - stajemy przy plaży i schodzimy na nią, ale
delfiny już odpływają. Jedziemy do miasta. Znowu szukamy Bird
Sanctuary, ale się nam nie udaje. Jedziemy na suk. Kupujemy trochę
perfum z kadzidła i innych,
ja kupuję laski do poganiania wielbłądów. Oglądam też czapeczki, ale
żadnej nie kupuję. Na suku są bardzo dobre świeżo wyciskane soki.
Tomek idzie do fryzjera - nie tylko go obciął, ale mył mu twarz,
masował głowę, barwi, twarz i ramiona, natarł brwi i włosy olejkiem.
Odwozimy Martę i Tomka do ich hotelu, tankujemy i
odstawiamy samochód na lotnisko do Europcar. Pan wylicza kwotę do
zapłaty, przeliczając Euro na riale, ale ja się upieram na cenie w OMR i
odjęciu dwóch dodatkowych kierowców, których nie braliśmy. Pan się mnie
pyta, ile proponuję i się zgadza na moją cenę. Potem źle wpisuje kwotę
do obciążenia karty ( zamiast kwoty wpisuje datę ważności karty ) i musi
tą sumę odjąć od ogólnej kwoty - płacę dwa razy. Po załatwieniu spraw w
wypożyczalni bierzemy taksówkę do restauracji Bin Ateeq.
Zawiadujący taksówkami wpierw chce za kurs 7 OMR, a potem zmniejsza do 5
OMR. Jedziemy. Restauracja fajna - pojedyncze pokoje z dywanami i
poduszkami ( trzeba ściągnąć buty ). Ja zamawiam suszonego rekina z
cebulą, Ola smażonego King Fisha. Dania dostajemy
podejrzanie szybko. O ile mój rekin w zalewie z cebulą jest OK, to ryba
Oli jest ewidentnie kilkukrotnie odsmażana. Po jedzeniu idziemy
do centrum handlowego - kupujemy min. daktyle, wodę i ciasteczka na
wyjazd następnego dnia. Wracamy do hotelu i idziemy spać.
19.01.2011. Śniadanie przynoszą nam, jak w poprzednie dni o 8:15, a my jeszcze
śpimy. Potem odnosimy rzeczy do prania - dwie kolejne pralnie zamknięte,
lądujemy w końcu w tej samej, co poprzednio. Pan w pralni zdenerwowany,
bo chyba są
jacyś niezadowoleni klienci. Łapiemy taksówkę do muzeum w
Al-Baleed. Kupujemy bilet i wchodzimy do środka. W muzeum są
ekspozycje dotyczące statków używanych w Omanie ( modele statków,
replika rufy jednego z typów statków ), historii Omanu - ciekawe,
nowoczesne. Potem oglądamy ruiny dawnego portu, twierdzy i meczetu (
niewiele zostało ), ostatecznie zniszczonych przez trzęsienie ziemi..
Chodzimy jeszcze trochę alejkami po terenie muzeum, robimy zdjęcia
ptaków. Wracamy taksówką do hotelu. Przegrywam zdjęcia, idę na internet,
szykujemy się do wycieczki. Pan miał przyjechać o 13:30, a przed 14:00
nadal go nie ma. Dzwonię do biura. Gdy się wreszcie dodzwaniam - zaraz
podjeżdża i kierowca, który wcześniej zabrał Martę i Tomka.
Wpierw jedziemy do Wadi Dowka, gdzie oglądamy drzewa
"kadzidłowca"- zarówno uprawiane, jak i rosnące dziko. Następnie udajemy
się do Thumrayt, gdzie mamy krótki postój na stacji benzynowej i
jedziemy drogą na Muskat. W pewnym momencie skręcamy w boczną
drogę, a asfalt wkrótce się kończy. Dojeżdżamy do Ubar. Są tu
ruiny przypisywane słynnemu zaginionemu miastu Ubar, ale tak
naprawdę nie ma dowodów, że są to ruiny tej "arabskiej Atlantydy".
Same ruiny nie są zbyt imponujące. Po krótkim oglądaniu jedziemy dalej.
Samo miasteczko ma asfaltowe drogi i dość ładne domy wybudowane przez
rząd dla Beduinów. Na krańcu miasteczka jest stacja benzynowa i
punkt naprawy opon. Dalej
teoretycznie jest droga, ale tak kiepskiej jakości, że nasz kierowca
woli jechać przez pustynię. Jest to kamieniste pustkowie. Docieramy do
obozu dla turystów, który jest jednak obecnie opuszczony. Przed obozem
leżą resztki wielbłąda - podobno został tu tak zostawiony, aby jego
skóra się "wyprawiła". Na wzgórku przy obozie stoi metalowa rama łóżka.
Kierowca spuszcza powietrze z opon. Jedziemy przez piaszczystą
przestrzeń porośniętą roślinami, których podobno nawet wielbłądy nie
chcą jeść. Następnie nasz kierowca z rozpędu podjeżdża w górę wydmy i
zakopuje się w piasku. Dalej musimy już iść. Czasami nie jest to proste
- piasek obsuwa się nam spod nóg. Wszędzie wokół wydmy - "Morze
Piasku". Robimy zdjęcia. Ola zjeżdża na alumacie - nawet się
udaje na twardym podłożu. Nadchodzi zachód słońca. Nasz kierowca idzie
się pomodlić. Robimy ostatnie zdjęcia i schodzimy do samochodu. Schodzę
boso. Miejscami piasek już zdążył ostygnąć i jest chłodny. Jest całkiem
przyjemnie. Wsiadamy do samochodu i wracamy tą samą drogą, którą
przyjechaliśmy. Po drodze nasz kierowca, zapytany przez Martę o
Bird Sanctuary w Salaleh ( którego nie mogliśmy
samodzielnie znaleźć ) zaczyna nas namawiać do zwiedzania następnego
dnia razem z nim. Jednak ktoś do niego dzwoni i daje mu zajęcie na
następny dzień - wycieczkę z turystami na zachód ( on jest freelancerem,
pracował przez pewien czas w firmie poszukującej ropy na pustyni,
kierował przez radio kierowcami jeżdżącymi po pustyni, ukończył
turystykę ). Dojeżdżamy do Thumrayt, Nasz kierowca dopompowuje
powietrze. Wracamy do Salaleh. W górach mgła - podobno w czasie
monsunu ( khareef ) codziennie tam dochodzi do wypadków z powodu mgły i
śliskiej jezdni. Ładny widok
z góry na oświetlone miasto, ale nie chcemy robić zdjęć. Dojeżdżamy do
naszego hotelu. Jeszcze idziemy coś zjeść do tureckiej restauracji. Ceny
są tam wysokie, ale porcje duże. Zapominamy przewodnika w restauracji,
ale kelnerka nas goni i oddaje.
20.01.2011. Śpimy długo. Gdy
pan przychodzi ze śniadaniem o 8:20, budzi nas. Wychodzimy odebrać
pranie. Niestety okazuje się nie do końca gotowe. Pan musi wyprasować
nasze rzeczy ( i tak są wilgotne ), a po spodnie wcześniej pojechać
rowerem do innego "punktu". Czekamy z 20 minut na ukończenie przez niego
pracy .Potem łapiemy taksówkę na suk ( pan dokładnie nie wie, jak
jechać, a może mu się myli suk z perfumami z sukiem spożywczym ).
Kupujemy tam małe zestawy do palenia kadzidła, kadzidło ( podobno dobre
) - z rabatem za 4 OMR. Kupuję jeszcze czapeczki ( robione maszynowo ), i jeszcze jedną laskę do
poganiania wielbłądów. Postanawiam pójść w ślady Tomka i się
ostrzyc. Zabieg jest przeprowadzony w wydzielonym pomieszczeniu. Jestem
strzyżony, podgolony brzytwą ( odkażaną poprzez podpalenie wody
kolońskiej ), mam twarz smarowaną pachnącym kremem, masowaną, mam kąpiel
w parze ( ze specjalnego urządzenia ). Fryzjer myje mi twarz i głowę
oraz naciera twarz kremem i wciera żel we włosy. Robi się późno. Po
zakończeniu wizyty u fryzjera łapiemy z pewnym trudem taksówkę do hotelu
( nie wszystkie taksówki jeździły z powodu sjesty ), tam się myjemy i pakujemy. Wymeldowujemy się i zostawiamy
bagaże w recepcji hotelu. Idziemy na internet, co prawda jest już
zamknięty, ale pozwalają nam na skorzystać przez pół godziny Umawiamy
się z Martą i Tomkiem w naszym hotelu o 16:00. Idziemy do
restauracji tureckiej, a potem bierzemy taksówkę do firmy transportowej
Capital, skąd odjeżdża nasz autobus do
Muskatu. Okazuje się, że możemy pojechać wcześniejszym autobusem,
nie o 18:30, a o 18:00. Tak
też robimy. Dość długa procedura ładowania zarówno bagażu ( na przykład
worków z kukurydzą ), jak i
pasażerów ( kilkakrotnie ich liczenie ). Sporo kobiet z dziećmi. Mamy dwóch kierowców o słusznej tuszy.
Podróż zaczęliśmy, jak zwykle w "takich" krajach, na stacji benzynowej.
Przy
podjeździe w górach coś się psuje w autobusie, staje , a nawet
się obsuwa ( przy krzykach pasażerów ). Na szczęście chyba nic
poważnego, bo po krótkiej interwencji kierowców ruszamy. Na początku
podróży z głośników płyną głośne modlitwy ( chyba - brzmi to jak
recytacja Koranu ). Pierwszy postój mamy w Thumrayt. Zostaje puszczony
film. Najpierw jakieś futurystyczne amerykańskie łubu-dubu. Ale chyba za
dużo w nim scen przemocy i seksu ( a w autobusie jest sporo dzieci ). Po
interwencji jednego pasażerów projekcja zostaje przerwana. Zamiast tego
oglądamy film hinduski - też łubu-dubu z elementami erotycznymi, ale
chyba łatwiejsze do przełknięcia dla pasażerów. Akcji filmu nie
pamiętam, bo zasnąłem. Po drodze mięliśmy dwa postoje - jeden w Adam. Postoje teoretycznie trwają 10-25 minut - w praktyce znacznie
dłużej. Przed wschodem słońca znowu z głośników zaczynają płynąć
modlitwy, ale na tyle cicho, że nie przeszkadzają w śnie.
|
21.01.2011. Nad ranem docieramy do rozwidlenia autostrady w okolicach Seeb.
Zaczyna kropić. Potem jedziemy jeszcze przez jakiś czas, aby dojechać do
biura firmy autobusowej w Ruwi. Zaczyna dość mocno padać, woda
płynie położonymi niżej ulicami ( będącymi w istocie zabudowanym wadi ).
Ja z Olą idziemy szukać taksówki. Jest piątek rano, więc nie jest
to proste ( w biurze firmy autobusowej powiedzieli nam, że nie mogą
zadzwonić i wezwać taksówki, trzeba je łapać na ulicy ). Znajdujemy
taksówkę i jedziemy do hotelu Naseem. Pan jest na tyle miły, że
z okazji piątku chwaląc Allacha wydaje nam resztę z 1 OMR i płacimy 800 Baisa .
Bierzemy pokój w hotelu i idziemy spać. Wstajemy o 10:00 i idziemy na
śniadanie. Po śniadaniu, choć nadal pada, postanawiamy pojechać taksówką
na snorklowanie do Bandar Jissah do Oman Dive Center.
Na miejscu okazuje się, że popołudniowe snorklowanie jest o 14:00, ale
ze względu na stan morza nie wiadomo, czy się odbędzie. Za korzystanie z
ośrodka ( plażowanie itp ) też trzeba zapłacić. Siedzimy w nieczynnej
knajpce przy plaży. Marta i Ola się kąpały.
Większość obsługi ośrodka to białasy. Ponieważ znowu zaczyna padać rezygnujemy ze snorklowania. Okazuje się,
że ośrodek też nie organizuje popołudniowego wyjazdu. Pani z ośrodka
jest na tyle miła, że nam podstemplowuje karty wejściowe i nie musimy
płacić ze wstęp. Sprowadzają nam taksówkę i wracamy do hotelu. Po
powrocie do hotelu i krótkim odpoczynku idziemy coś zjeść - całkiem
fajna knajpka na corniche. Potem chodzimy po suku. Marta i Ola
szukają wyrobów ze srebra. Kupują wyroby w dwóch sklepach. W jednym
spora grupa jakiś ludzi w garniturach z różnych krajów arabskich. Nasi
znajomi wracają do hotelu, my jeszcze szukamy chałwy i past do zębów.
Idziemy na Internet. Dość wolno działa ( z powodu dużej ilości
użytkowników ? ). Wracamy do hotelu i razem z Martą i Tomkiem
idziemy na kolację do Fishers Grill - niewielkiej restauracji
niedaleko portu. Wybieramy tam rybę do grillowania - duża. Czekamy dość
długo - kupujemy sobie w pobliskim Cofee Shopie herbatę i pepsi.
Ale było warto czekać. Ryba ugrilowana z warzywami jest przepyszna, bez
ości. Dodatkowo warzywa, ryż, chlebek. Następnego dnia o 10:30 mamy lot
do Khasab na półwyspie Mussandam.
|
22.01.2011. Około 8:00 oddajemy klucze do hotelu i bierzemy taksówkę na lotnisko. Taksówkarz
w końcu godzi się na 5 OMR.
Na lotnisku wszystko przebiega standardowo, może trochę wolniej, bo
jest np. otwarte tylko jedno stanowisko do prześwietlania bagażu. Pijemy
kawę w Costa Cofee, korzystamy z internetu na lotnisku. Schodzimy
do bramki numer 1. Gdy już siedzimy ogłaszają, że lot jest
opóźniony z powodu złej pogody w Khasab. Musimy wyjść z bramki (
bo tam będą odprawiać inny lot ). Chodzimy po lotnisku, po sklepach
wolnocłowych ( alkohol można kupić tylko w przypadku lotów
międzynarodowych ), korzystamy z intenetu. Nikt nic nie wie, w
informacji mówią, że nasz lot właśnie odlatuje, żeby się pośpieszyć, na
tablicy świetlnej jest wyświetlone, że odleciał itp. Wreszcie
słyszymy
komunikat, żeby iść do bramki numer 5. Idziemy, wsiadamy do autobusu.
Oprócz nas jest jeszcze tylko czwórka białych. Zawożą nas do samolotu, a tam
już pełno - wszyscy Hindusi chyba czekali cały czas przy bramce.
Startujemy. Lot do Khasab przebiega dobrze, dają nawet kanapkę. Trochę huśta
samolotem, ale nie za bardzo. Sporo chmur, ale pilot mówi, że widoczność
poprawiła się na tyle, że można bezpiecznie lądować. Lądujemy w bazie wojskowej. Gdy
czekamy na bagaże dzwoni do mnie pan z firmy turystycznej Al Taif
Tours, w której zarezerwowaliśmy kwaterę. Spotykamy się z nim i jedziemy
do naszej kwatery. Jest to dom przerobiony na wynajem.
Mamy dwa pokoje + dwie łazienki, kuchnię i mały salonik z
telewizorem. W kuchni jest kuchenka mikrofalowa i toster, ale brak
naczyń i sztućców, co czyni ją praktycznie bezużyteczną. Sam dom znajduje
się na peryferiach miastach, w pobliżu znajduje się meczet, sklep
ogólnospożywczy i pralnia. Po rozgoszczeniu się pan z agencji podwozi nas do centrum Khasab. Wcześniej
umawiamy sie na następny dzień na całodniowe pływanie statkiem, a na
poniedziałek na wyjazd samochodem 4WD w góry. Idziemy do restauracji na szybki posiłek. Mają tam ciekawe drinki -
złożone z różnych soków, ale nie zmieszanych, tylko ułożonych
warstwami. Idziemy do zamku w Khasab. Jest on odnowiony, na dziedzińcu jest wystawa tradycyjnych
łodzi używanych w regionie, a w środku różne prezentacje z miejscowego
życia, z których najciekawsza jest rekonstrukcja dawnej apteki. Można
też oglądać rekonstrukcję tutejszych domów letnich ( gdzie przenoszono
się na lato ) oraz spichlerzy ( gdzie trzymano zapasy przy domach
letnich, ze skomplikowanym zamknięciem i małym wejściem przez które nie
można było wynieść dzbanów z zapasami ). Teoretycznie zamek powinien być
otwarty do 16:00, ale już przy wejściu pan sprzedający bilety informuje
nas, że zamykają o 15:30. Po zwiedzeniu zamku idziemy szukać starego suku. Okazuje się, że jest on za hotelem Lake Hotel. Trochę po
nim chodzimy, ale wszystko dopiero się powoli otwiera. Wstępujemy do knajpki, gdzie
pijemy soki.
Wracamy do hotelu. Droga okazuje się dłuższa niż myśleliśmy. Nie do
końca wiemy, czy dobrze idziemy. Ale pamiętamy, że nasz hotel jest
niedaleko meczetu, a zaczynają się wieczorne modlitwy. Góry odbijają
odgłosy modlitwy, jednak udaje nam się odnaleźć nasz hotel. Oddajemy
rzeczy do prania. Nie chce nam się iść do centrum miasta do knajpek,
więc zakupujemy w sklepiku produkty na kolację ( tuńczyka, chleb pitę,
ciastka ). Wieczorem oglądam jeszcze telewizję ( głównie
arabskie kanały, w tym takie pokazujące stale modlitwy ) i idę spać.
23.01.2011. Niebo jest znacznie jaśniejsze, prawie nie
ma chmur. Pan przyjeżdża po nas i zabiera do restauracji na śniadanie. Następnie
jedziemy do portu. Wsiadamy na łódź.
Dopływamy do fiordów i wpływamy w nie. Wpływamy do zatoczki, gdzie są
delfiny. Obserwujemy delfiny, robimy im zdjęcia. Pan przyciąga delfiny
szybko płynąc łodzią. One czasami przyłączają się do zabawy i płyną za
nią. Parę razy wyskakują. Bardzo fajnie to wygląda. Płyniemy do wyspy, gdzie
przycumowujemy i można snorklować. Ja nie snorkluję - Marta,
Tomek i Ola tak. Ale maski nie są za bardo dobre ( wlewa się
przez nie woda ), a rafa nie jest bardzo ciekawa, więc po dość krótkim
czasie zniechęcają się. Pan karmi ryby - wrzuca im banana, więc i ja mam
okazję poobserwować różne kolorowe małe i duże ryby. Potem pan
przygotowuje nam lunch - kurczak, ryż, sos do ryżu, chleb, warzywa,
napoje, woda - naprawdę OK. Po jedzeniu płyniemy na następne miejsce,
gdzie można snorklowac, ale tym razem nikt nie ma ochoty. Podobnie z
kilku innych łodzi zacumowanych w tym samym miejscu snorkluje chyba
tylko jeden Arab. Pan w czasie przerwy je posiłek. Zaczynamy wracać. Zatrzymujemy się w dwóch
miejscach, aby oglądać delfiny. Bawią
się one mniej chętnie niż rano,
ale trochę ich widzimy. Tym razem delfiny usiłuje wypatrzyć czasami aż
do czterech łodzi, zarówno z miejscowymi, jak i z turystami. Wracamy do
portu. Widzimy sporo wypływających szybkich łodzi ( speedboatów
), prawdopodobnie to przemytnicy różnych dóbr do Iranu.
W porcie czeka na nas już pan z agencji i zabiera do siedziby
firmy, abyśmy zapłacili za usługi. Zamawiamy jeszcze wycieczkę
samochodem 4WD na na następny dzień i ponieważ nie mamy tyle
pieniędzy uzgadniamy, że zapłacimy w tym momencie 50% a resztę następnego dnia.
Jedziemy do hotelu, trochę się odświeżamy i idziemy do miasta. Jemy w restauracji Diamond Plate, my kurczaka Tikka - dość
dobry, ale bardzo mała porcja ( Marta i Tomek ze swojej
ryby chilli byli bardzo zadowoleni ). Następnie idziemy na zakupy do
sklepiku ( na jutrzejsze śniadanie oraz ciastka i lody ). Wypłacamy
pieniądze z bankomatu ( znowu Muscat Bank, bo Oman
International Bank nie akceptował karty mBanku ), a ja zamieniam 15
OMR na 142 AED. Miałem jeszcze wstąpić
na stary suk zakupić tutejszą "ciupagę" ( rodzaj siekierki na kiju,
używana zamiast kija do poganiania wielbłądów ), ale rezygnuję. Wracamy
do hotelu. Odbieramy pranie. Okazuje się, że pranie Marty i
Tomka pan piorący trochę poprzypalał, ma mu zrobić awanturę z tego
powodu.
24.01.2011 Na śniadanie jemy tosty przygotowane w
tosterze ( dostępny w kuchni ) oraz ser żółty zakupiony poprzedniego
dnia. O 9:20 przyjeżdża po nas pan i zabiera na wycieczkę. Wpierw jedziemy do Jebel
Harim ( Góra Kobiet ).
Żwirowa droga pnie się zakrętami w górę, aby dotrzeć do stacji
telekomunikacyjnej. Po drodze są bardzo ładne widoki na górskie doliny
oraz wadi. Mamy kilka postojów, kierowca częstuje nas zimnymi napojami z
lodówki w bagażniku. W pewnym momencie wyjeżdżamy na płaskowyż i
dojeżdżamy w okolice stacji telekomunikacyjnej. Jest bardzo zimno, wieje porywisty wiatr. Wszyscy, oprócz mnie, siedzą w samochodzie. Ja
robię parę zdjęć i wracamy z powrotem. Zjeżdżamy w dół i jedziemy do
Khor an- Najd, czyli widoku na fiord ( khor ) z góry. Wjazd
jest obok poligonu wojskowego ( ostrzeżenia o terenie ważnym dla
sekretów państwa ). Widoki z góry są wspaniałe. Zjeżdżamy na dół i i
jeszcze jedziemy zobaczyć dawny spichlerz ( taki sam, jak replika, którą
widzieliśmy już w zamku ). Wchodzimy nawet do środka ( są dzbany na
żywność ), ale tam śmierdzi, więc szybko uciekamy. Wracamy do Khasab.
Uzgadniamy z panem, że do Dubaju pojedziemy o 1:30. Pakujemy się
i pan zawozi nas do restauracji. Jemy zupki, chleb, wypijamy kawę.
Przyjeżdża kierowca Toyotą Yaris ( wielkości Corolli ), pakujemy się do
samochodu i jedziemy do Dubaju. Droga wiedzie u podnóża gór, mamy
ładne widoki. Mijamy między innym ciekawie położony hotel Golden Tulip.
Dojeżdżamy do granicy. Po stronie omańskiej wszystko załatwia
Ola ( bo tak siedziała ), my nawet nie wychodzimy z samochodu.
|
Po stronie Emiratów pojawia się jednak problem - według
urzędnika na granicy, to że jako zawód mamy wpisane "Biznesmen" "Biznesmenka"
powoduje, że nasz "Entry Permit" choć ma napisane "Turystyczny"
staje się służbowy (
biznesowy ) i jako taki jest ważny tylko na
lotniskach. Denerwujemy się. Jednak urzędnik na granicy pyta się swojego
managera. Udaje się - możemy wjechać. Dalej wszystko przebiega już
gładko, nie musimy wysiadać w punkcie kontroli granicznej, a celnicy
ograniczają się do otwarcia bagażnika naszego samochodu. Jedziemy w
stronę Dubaju. Mijamy cementownię i inne zakłady na terenie
emiratu Ras al-Khaimah. Droga z zwykłej zamienia się w
wielopasmową autostradę. Dojeżdżamy do miasta. Gdy się zbliża godzina
18:00 nasz kierowca zjeżdża do meczetu na modlitwę. Potem zamiast wiezie
nas nowy kierowca. Szukamy hotelu. Wpierw zajeżdżamy do innego o
podobnej nazwie ( Jormand Suites Hotel Apartments ), ale wreszcie
trafiamy do naszego ( Jormand Hotel Apartments ). GPS
Tomka miał rację. Nasza rezerwacja okazuje się ważna i wszystko jest
w porządku. Pokoje są w miarę OK ( choć nasz trochę pachnie stęchlizną
), ale ręczniki są brudne. Prosimy o wymianę ( mają to zrobić w czasie
naszej nieobecności ). Idziemy na miasto. Wpierw coś zjeść - do
pobliskiej knajpki libańskiej ( jedzenie jest całkiem smaczne ). Potem
idziemy w stronę starej części Dubaju i Creek ( czyli
zatoki morskiej przecinającej miasto ). Ładnie podświetlone stare
budynki i odrestaurowane perskie wieże wiatrów. Palmy otoczone wężami ze
światełkami. Sporo statków wycieczkowych, gdzie można zjeść kolację,
także oświetlonych. Na nadbrzeżu pokaz sztucznych ogni i wesołe
miasteczko. Rozdzielamy się z Martą i Tomkiem. Chodzimy
trochę po starym mieście, potem wracamy do hotelu, robiąc zakupy w
supermarkecie. Po powrocie do hotelu okazuje się, że nie wymienili nam
ręczników ( a Marcie i Tomkowi tak - spotykam ich w
windzie ). Kilka razy przynoszą nam ręczniki, ale wszystkie są brudne. W
końcu chyba przynoszą dwa duże nowe, a mały w miarę czysty. Robimy
pranie ( mamy pralkę w aneksie kuchennym ).
25.01.2011 Wyjmujemy i wieszamy pranie na sznurku w pokoju. Umawiamy się
z Martą i Tomkiem o 15:30 przy wejściu do Burj Khalifa. My jedziemy do meczetu
Jumeirah, gdzie o 10:00 jest
zwiedzanie z przewodnikiem. Idziemy do metra. Pytamy się ludzi na ulicy,
ale nie wiedzą, jak dojść do stacji metra. Wreszcie ją znajdujemy. Duży
bałagan informacyjny. W informacji raz sprzedają bilety raz każą iść do
automatu. Nie ma biletów całodobowych. Pociągi, jak na godziny szczytu
nie jeżdżą zbyt często, w pociągu duży tłok, muszę dopychać ludzi, aby
wsiąść. Wysiadamy na stacji World Trade Center. Ponieważ jest już
późno łapiemy taksówkę. Ale utykamy w korku i dojeżdżamy na miejsce za
późno - oprowadzanie już się rozpoczęło. Spróbujemy znowu w czwartek.
Idziemy do Starbucks Coffee na kawę. Jest internet bezprzewodowy,
ale płatny. Kafejki internetowej, która tam była według przewodnika już
nie ma. Po kawie wyciągam z bankomatu 100 AED. Następnie idziemy na
plażę. Plaża ładna, jest zakaz fotografowania ( łamany przez wielu ), są
ratownicy, ścieżka rowerowa i do biegania z tartanu. Według Oli
woda jest dość chłodna, ale da się wytrzymać ( zanurza nogi ).
Postawiamy iść do stacji metra. Po drodze znajdujemy kafejkę internetową
i korzystamy tam z internetu. Trzeba korzystać przez Proxy, więc nie
wszystko da się zrobić. Pan ogląda polski film, bo taki ściągnął z
sieci. Nawet chce nam nagrać. Postanawiamy dojść do Burj Khalifa
na piechotę. Niestety okazuje się, że drogą, która wybraliśmy nie za
bardzo da się przejść - jest tam budowa. Musimy się wracać do stacji
metra "Financial Center", aby przejść na drugą stronę ulicy. Postanawiamy nie jechać metrem tę jedną stację, tylko
dojść na piechotę. Burj Khalifa robi wrażenie. Idziemy do The
Dubai Mall, gdzie jest wjazd na taras widokowy. Odbieramy bilety
zakupione
przez internet. Jemy bułkę w Subway. Idziemy oglądać
centrum handlowe, min. akwarium ( fajne ), czy wodospad ( taki sobie ).
Wśród sklepów jest podobno i polski Inglot. Spotykamy się z
Martą i Tomkiem. Musimy zostawić nasze plecaki w
przechowalni, bo są za duże i nie mieszczą się w windzie. Wszędzie duże
zadęcie. Winda pokonuje ponad 100 pięter w minutę. Widoki z odkrytego
tarasu są bardzo fajne ( wieżę widać podobno z 65 km ), choć dużo z tego
co widać to pustynia. Widać, jak ogromny cień rzuca wieża. Spotykamy tam
Polkę żyjącą w Dubaju. Zjeżdżamy i idziemy oglądać
fontanny - jednak jeszcze nie działają. Dowiadujemy się, że
przedstawienie jest od 18:00 do 22:00 ( a w święta do 23:00 ) co pół
godziny.Marta i Tomek wracają do hotelu. My obchodzimy budowle stylizowane na
arabski fort, aby dojść do ładnego zielonego trawnika. Czekam na pokaz o
18:00, Ola idzie do Subwaya na kawę. Po 18:00 po
wieczornych modlitwach rozpoczyna się przedstawienie z fontannami
Choć
trwa tylko kilka minut jest naprawdę wspaniałe. Wracam do Dubai Mall. Idziemy obejrzeć
akwarium. Wpierw idziemy do podmorskiego tunelu - możemy podziwiać
rekiny, płaszczki, rybę-młot, inne ogromne ryby, oraz mniejsze kolorowe,
także rafę i ukwiały ( sztuczne ? ). Sporo zwiedzających, w tym
Rosjan. Można nawet nurkować w tym akwarium. Jest naprawdę bardzo
fajne. Potem wjeżdżamy na drugie piętro, aby zwiedzić podwodne zoo.
Sporo ciekawych zwierząt - ryby, krokodyle, żaby, pająki, różne wodne
stworzenia ( są nawet dwa rodzaje pingwinów ), ale wiele akwariów jest
za małe i zwierzęta są często przestraszone tyloma zwiedzającymi.
Oglądamy ponownie pokaz - tym razem wspólnie. Postanawiamy dojechać do
stacji metra autobusem. Ale okazuje się, że nie można kupić biletu u
kierowcy, tylko trzeba mieć załadowaną kartę miejską. Musimy więc wziąć
taksówkę z centrum handlowego do stacji metra. Musimy zapłacić 10 AED,
bo to minimalna opłata za transport. Wracamy metrem w okolice naszego
hotelu ( stacja Khalid bin al-Waleed ). Okazuje się, że za bilety
płacimy tylko 2,5 AED, bo mamy już odpowiedni kartonik - miła pani z
Biura Biletowego tak nam podpowiedziała ( a inne wcześniej nie
mogły ? ). Jemy w restauracji "Light House". Dania są trochę
mniejsze niż poprzedniego dnia, ale dobre. W hotelu nasza karta do drzwi
nie działa, musimy prosić o jej ponowne zakodowanie. Nie dali też papieru toaletowego. Prosimy o
niego przez telefon i wysyłają kogoś z papierem.
|
26.01.2011 Wyruszamy około 7:30. Z powodu problemów, jakie mieliśmy poprzedniego
dnia, decydujemy się skorzystać z metra. Okazuje się, że nie można na
karcie na której były zakodowane przejazdy na jedną strefę zakodować
przejazdów międzystrefowych. Jedziemy na terminal 3 . Wypożyczamy
samochód. Okazuje sie, za oddanie na lotnisku jest dodatkowa opłata.
Postanawiamy oddać samochód w hotelu Four Points znajdującym się
niedaleko naszego - biuro Dollar jest tam czynne do 18:00.
Jedziemy w stronę Al-Ain. Po kilku dziwnych zjazdach z autostrady
jesteśmy na właściwej drodze.
Ponieważ mieliśmy w baku bardzo mało
paliwa ( 1/8 baku ) zatrzymujemy się zatankować, przy okazji kupując coś do jedzenia.
Dostajemy nawet los na wygranie samochodu. Droga do Al-Ain jest w
remoncie, sporo objazdów. W samym mieście jest za to mnóstwo rond.
Dojeżdżamy do centrum handlowego, gdzie dopytujemy się, jak dojechać do
targu wielbłądów. Targ okazuje się targiem różnych żywych
zwierząt - kóz, bydła. Jest też dość rozległy fragment, gdzie handluje
się wielbłądami. Targ jest dość nowoczesny - zwierzęta są w ogrodzeniach, oddzielnie młode, samice, samce itp. Jest
platforma do ładowania zakupionych zwierząt na samochód. Chodzimy i
oglądamy. Jeden z właścicieli chętnie pozuje nam ze swoim zwierzakiem.
Jeden z wielbłądów nie chce wejść na samochód - siada. Trwa walka z nim
min. bicie kijkiem. My tymczasem opuszczamy targ i jedziemy na górę
Jebel Hafeet. Leży ona poza miastem .Droga na samą górę jest kręta i
stroma, ale wzdłuż całej długości są latarnie. Co ciekawe na samym
szczycie został wybudowany ogromny parking, gdzie ( sądząc po śladach )
kierowcy ćwiczą swe umiejętności kręcenia kółek i "palenia gumy". Widoki
są dość ciekawe ( kontrast pomiędzy bielą miasta i czerwienią pustyni ),
ale znaczne zamglenie uniemożliwia zrobienie sensownych zdjęć. Wracamy
znowu do Al-Ain. Jedziemy do fortu Al-Jahili. Dawna letnia
rezydencja władców, z systemem rur z zimną wodą wbudowanych w w mur
podczas restauracji fortu ( w celu chłodzenia go ). W forcie ciekawa
jest boczna wieża o dziwnym kształcie oraz wystawa zdjęć Sir Wilfreda
Thesigera, który jako pierwszy Europejczyk przejechał dwa
razy Empty Quarter. Jedziemy do oazy. Zostawiamy samochód przed
wejściem, choć właściwie można wjechać dalej ( wjazd tylko dla
właścicieli gruntów i turystów ). Drogi wewnątrz oazy są wyłożone
kostką, a każde poletko jest ogrodzone murem z furtką. Widzimy system
nawadniania. Rosną tutaj głównie palmy daktylowe. Chyba jest już po
zbiorach, bo nie ma owoców, a do wielu palm są przystawione drabiny.
Jest bardzo miło, śpiewają ptaszki itp. Po spacerze po
oazie zaczynamy
powrót do Dubaju. W pewnym momencie GPS prowadzi nas
drogą, która wiedzie przez przejście graniczne do Omanu i to
tylko dla obywateli krajów GCC ( Rada Współpracy
Zatoki Perskiej ). Udaje nam się zawrócić . Dalsza droga powrotna
przebiega bez problemów. Po
drodze widzimy trochę wydm oraz ludzi jeżdżących na wielbłądach. Przy
wjeździe do Dubaju widać ładną panoramę wieżowców ( w tym Burj
Khalifa ) . Dojeżdżamy do hotelu Four Points, gdzie oddajemy bez
przeszkód samochód ( zdążyliśmy 15 minut przed 18:00 ). Idziemy zjeść do restauracji libańskiej ( tym razem jemy w
ogródku na zewnątrz ). Po kolacji chodzimy jeszcze trochę po dzielnicy Bur
Dubai. Kupuję perfumy Burberry ( oryginalne, czy podróbka
? ).
|
27.01.2011 Dobija się do naszego pokoju jakiś człowiek. Chyba jest "pod wpływem".
Gdy już wychodzimy znowu przychodzi.. Sprowadzamy go do recepcji.
Tomek i Marta postanawiają jechać z nami do meczetu
Jumeirah. Łapiemy taksówkę. Niestety nasz taksówkarza okazuje się jakimś
nieprzyjemnym chamem, niezadowolonym z tego, że musi zrobić taki krótki
kurs. Już chcieliśmy wysiąść. Gdy już jesteśmy na miejscu popędza nas,
abyśmy szybciej płacili. Idziemy jeszcze do Starbucks. Pijemy
kawę i herbatę i jemy croissanta. Potem idziemy do meczetu. Niestety,
wbrew temu, co jest napisane w przewodniku, wstęp jest płatny - 10
AED od osoby. Kobietom niemającym chust rozdają je. Przewodniczkami są dwie wolontariuszki -
Brytyjki. Najpierw opowiadają jak się robi ablucję - myje się trzy
razy ręce, twarz, włosy, brodę, stopy. Specjalne mycie w przypadku małej
ilości wody lub jej braku ( piasek ). Potem zdejmujemy buty ( i
skarpetki ) i wchodzimy do meczetu. Sam meczet jest dość młody, pochodzi
z lat 70-tych. Panie opowiadają nam o pięciu filarach islamu, pokazują
jak się modlą, co oznaczają poszczególne gesty przy modlitwie, o
przekazywaniu "znaku pokoju". Potem odpowiadają na pytania, np. dlaczego
noszą czarny strój ( bo ukrywa je przed innymi, bo taka jest tradycja ).
Cała wypowiedź sprawia wrażenie dobrze wyuczonej prezentacji, łącznie z
gestami. Panie ciągle podkreślają, że islam to religia pokoju, na
wszystko mają wytłumaczenie, mniej lub bardziej sensowne. Po odwiedzeniu
meczetu bierzemy taksówkę do do przystani wodnej Bur Dubai.
Przepływamy na drugą stronę Creek. Chodzimy po złotym suku.
Widzimy między innymi, największy złoty
pierścień na świecie ( wygląda,
jak pierścień dla olbrzyma ). Oglądamy sklepy ze złotą biżuterią,
zarówno tradycyjną, jak i nowoczesną ( włoską ). Idziemy coś zjeść do
restauracji na suku. Chcą nas oszukać - bardzo zawyżają sumy do zapłaty. Jeszcze doliczają 10% do rachunku za
obsługę, chociaż nie było tego w karcie. Nie dajemy się i nie płacimy
zawyżonego rachunku, tylko tyle, ile powinniśmy. Rozdzielamy się z
Martą i Tomkiem. Zwiedzamy jeszcze suk z perfumami ( mój
wczorajszy zakup, to chyba jednak podróbka ). Przepływamy na stronę
Bur Dubai. Idziemy do muzeum Dubaju, urządzonym w starym
forcie, będącym kiedyś siedzibą władców Dubaju. Muzeum składa się
z dwóch części. W forcie jest replika starego "domu" z liści palmowych z
częścią letnią i zimową oraz letnim łóżkiem i wieżą wiatrów z jutowych
worków.Pod ziemią jest odtworzony wygląd życia w dawnym mieście - sklepy z manekinami i
prezentacjami wideo, szkoły, domy, poławiacze pereł. Jest także replika
namiotu Beduinów i wykopalisk archeologicznych, a także liczne
przedmioty znalezione w wykopaliskach. Po obejrzeniu muzeum idziemy na
corniche w stronę domu szejka Al-Maktoum ( pradziadka obecnego
władcy Dubaju ). Według przewodnika powinny tu ładować się
tradycyjne statki pływające do Iranu. Ale ich nie ma, więc
postanawiam popłynąć na druga stronę Creek, aby je zobaczyć. Do
muzeum wrócimy później. Ola idzie do supermarketu i do kawiarni.
Ja przepływam na drugą stronę. Jest tam całe nabrzeże, gdzie tradycyjne
drewniane statki są ładowane dobrem wszelakim. Robię trochę zdjęć ( jest
boczne światło ) i przepływam z powrotem, aby wrócić do Oli.
Idziemy do domu szejka. Dom jest całkiem ciekawy, w środku jest wystawa
zdjęć z przeszłości Dubaju ( różnej jakości, niektóre są kiepsko
zrobione, niektóre odbitki są też spłowiałe ) i dokumentów ( takich
sobie, w rodzaju deklaracji powstania Zjednoczonych Emiratów
Arabskich ). Budynek ( zwłaszcza wieże wiatrów ) są ciekawie
podświetlone. Przed budynkiem trwają próby zespołu tradycyjnego tańca.
Robię kilka zdjęć. Idziemy w stronę metra, aby pojechać do The Dubai
Mall. Ale męczymy się i bierzemy taksówkę. Oglądamy pokazy fontann i
jemy kolację - Ola w hinduskiej knajpce, ja w Burger Kingu
( dziwne frytki ).Potem ja jeszcze chcę robić zdjęcia. Ola sama
wraca do hotelu. Ja robię jeszcze zdjęcia kolejnego pokazu fontann, alei
z podświetlonymi palmami i Burj Khalifa ( takie sobie ). Na
podjeździe widzę luksusowe samochody - Ferrari, Lamborghini
itp. z niskimi numerami na tablicach rejestracyjnych ( trzycyfrowymi,
choć w Dubaju zwykle są czterocyfrowe ). Zdążam chyba na ostatnie metro o
22:00. Chcę skrócić drogę do hotelu i trochę błądzę.
28.01.2011 O 9:30 przychodzą Marta i Tomek. Ustalmy, że spotkamy
się o 14:00 przy stacji metra ( o tej godzinie według przewodnika
zaczyna jeździć metro w piątki ). Wyruszamy przed 12:00. Jemy śniadanie
w Subway. Za płacenie kartą pobierają tam prowizję, więc płacę
gotówką. Małe sklepy i usługi są pozamykane. Część dużych centrów
handlowych ( nie wszystkie sklepy w nich ) jest pootwierana. Idziemy na
corniche. Zaczyna się powoli rozstawiać wesołe miasteczko. Docieramy aż
za Ambasadę Brytyjską. Zaczynają się gromadzić chmury. Idziemy w
stronę stacji metra. Wchodzimy do napotkanego po drodze supermarketu (
gdzie kupujemy lody, colę i masę z orzechów ). Gdy jesteśmy w środku zaczyna bardzo mocno wiać,. Wiatr niesie tumany piasku.
Gdy idziemy w stronę stacji metra, widoczność bardzo spada. Piasek
dostaje się do oczu, mamy go we włosach i w torbie z zakupami.
Poprzewracane zostają rowery przed sklepem i inne nie przymocowane
elementy. Spotykamy się na stacji metra z Marta i Tomek
po 14:00. Ponieważ ( mimo, że pokazało się słońce ) wiatr nadal jest
silny, umawiam się decyzję, co do dalszego postępowania, podejmiemy
późnie, zależnie od pogody. Idziemy do, położonego niedaleko
stacji metra, centrum handlowego Burjah. Widzimy ciekawą
wyprzedaż w sklepie Zara. Postanawiamy tu wrócić później - w
piątek centrum jest otwarte do 24:00. Pogoda już się poprawiła. W
czwórkę jedziemy do stacji Nakheel, najbliżej położonej palmy. Idziemy
obok Uniwersytetu Amerykańskiego w Dubaju. Dalej jednak musimy się przedzierać przez budowę autostrady,
aby dojść do stacji końcowej kolejki Monorail, jadącej na palmę,
Są tam ogromne parkingi. Przejazd jest bardzo drogi - 15 AED w jedną
stronę i 25 AED w dwie. Na dodatek automat akceptuje tylko dokładną
kwotę w banknotach lub monetach ( nie akceptuje kard płatniczych ).
Kupujemy bilety w jedną stronę. Dość długo musimy czekać na przyjazd
kolejki. W środku jest bardzo wygodne, miękkie siedzenia. Wydawało nam
się, że pociąg jest na poduszce magnetycznej, ale chyba nie, bo mocno
hałasuje. Widzimy z góry jednakowe domy - każdy z kawałkiem plaży i
dostępem do wody. Nadal trwa budowa różnych budowli, np. centrum
handlowego. Pośrednie stacje kolejki nie działają, tylko ostatnia, gdzie
jest bardzo drogie delfinarium ( kilkaset dirhamów za możliwość
popływania z delfinami ). Wszędzie posmak luksusu i ostentacyjnego
bogactwa. Przechodzimy się corniche przy zachodzącym słońcu. Wracamy w
stronę
delfinarium. Łapiemy taksówkę do The Dubai Mall. Robię
zdjęcia wieżowców przy zachodzie słońca. Oglądam jeszcze jeden pokaz
fontann. Duże tłumy. Musimy wysyłać SMSy, aby się odnaleźć. Dołączam do reszty. Jemy
w Indian Palace. Umawiamy się, że wyruszamy o 5:00 rano, Marta i Tomek mają zamówić taksówkę
w hotelu. Są sprzeczne informacje na temat ceny taksówki na lotnisko - od 25 AED do
75 AED. Rozdzielamy się z Martą i Tomkiem. Idziemy na zakupy. Spodnie w Zarze
okazują się za małe i nie ma wielkiego wyboru koszul. Idziemy kupić
spodnie do sklepu Massimo Dutti. Ola szuka czegoś do
siebie, ale nie znajduje. Usiłuję skorzystać z darmowego internetu, ale nie mogę
się połączyć. Ola bierze moją kartę do bankomatu i chce wypłacić
pieniądze, ale żaden bankomat nie chce wypłacić mniej niż 100 AED. Podświetlone fontanny działają na stałe. Ma być jakiś koncert.
Idziemy robić zdjęcia wieżowców w nocy. Wychodzą takie sobie. Łapiemy pociąg
metra tuż przed 22:00.
Idziemy do centrum handlowego Burjah. Ola kupuje spodnie
na wyprzedaży w sklepie Espirit. Wracamy do hotelu. Zachodzimy do supermarketu czynnego 24 h,
niedaleko naszego hotelu, gdzie kupujemy wodę, colę i lody Häagen-Dazs.
29.01.2011 Wstajemy o 4:00 rano. O 5:00
wyruszamy - taksówka i Marta i Tomek już czekają. Podróż
na Terminal 1 trwa około 20 minut i kosztuje nas w taryfie nocnej
22 AED. Na lotnisku kupuję w sklepie wolnocłowym perfumy Burberry
( tym razem chyba oryginalne ). W czasie lotu do Amsterdamu dostaję
gorączki. Dopiero lekarstwo powoduje poprawę. W czasie lektury gazet
okazuje się, że wczoraj w Dubaju byliśmy świadkami
burza piaskowa, która narobiła sporo szkód zwłaszcza w innych miastach
Emiratów. Lot do Warszawy jest lekko
opóźniony, jednak przebiega bez przeszkód. To już koniec naszych
wakacji. Mamy nadzieję jeszcze wrócić do Omanu i
Zjednoczonych Emiratów Arabskich ( Dubaju
).
|
|