Turcja |
 |
 
|
26.06.2004
Wylatujemy z Warszawy o 14:35 Gdy mój brat dowozi nas na lotnisko widzimy
w terminalu straszliwą kolejkę. Na szczęście okazuje się, że ci podróżni
czekają na samolot do USA ( zepsuł się taśmociąg ), a nas obsłużono
całkiem sprawnie. Mamy
przerwę w podróży w Pradze. Chodzimy trochę po sklepach wolnocłowych.
Jest po wejściu do UE jest dość drogo, dochodzi do tego jeszcze
niekorzystny kurs złotówki – tylko 7 koron za złotówkę. Za piwo
i wino w knajpce zapłaciliśmy aż 6$ ( zdzierstwo ). Dalsza część
lotu do Istambułu przebiegła bez problemu. Na miejscu byliśmy przed
10:00 wieczorem, ale z powodu przesunięcia czasu na miejscu była prawie
23:00. Wypłacam z bankomatu 230 000 000 Lirów, czyli 150$. Ponieważ
następnego dnia ma się zacząć szczyt NATO, chcemy jak najszybciej
wyjechać z miasta – szukamy dojazdu do dworca autobusowego. W
informacji mówią nam, że metrem, ale potem taksówkarze okłamują nas,
że już zamknięte ( zeszliśmy do metra, ale wejście było zastawione
barierkami, więc myśleliśmy, że mówią prawdę ). W końcu jakaś
pani nam mówi, że metro jest czynne do 24:00 i radzi nam jechać na
dworzec ze względu na szczyt. Zjeżdżamy windą – okazuje się, że
barierki są z powodu remontu. Kupujemy bilety ( 1 000 000 L ), pewien miły
pan nam pomaga i jedziemy na Otogar. Na dworcu jesteśmy po północy. Nie
ma autobusu do Dagobayzait – jest pełny. Proponują nam przejazd do
miejscowości Erzincan za 40 000 000 , a stamtąd podobno za 20 000 000 L
można dojechać do Dagobayzait. Jednak autobus jest następnego dnia o
13:00, więc decydujemy się jechać na razie do Ankary za 20 000 000 L.
Wsadzają nas do jakiegoś autobusu i jedziemy.
Oczywiście po drodze mamy kilka postojów, ale trochę udaje się
nam pospać i rano jesteśmy w Ankarze. Na dworcu naganiacz
prowadzi nas do biura linii Ararat. Autobus o 13:00 jest pełny, więc
kupujemy za 40 000 000 L / osobę bilety do Dagobayzait na godzinę
19:00. Idziemy do kafejki coś zjeść – ja niechcący zamawiam
mleko. Potem idziemy do metra
( bilet kosztuje 1 mln L ), którym jedziemy do stacji pod cytadelą.
Mijamy pomnik Ataturka na
koniu. Idziemy na śniadanie ( tosty, bułeczka z masłem, herbatka
– w sumie płacimy 7,70 mln L ). Idziemy do cytadeli – witają
nas bród, smród i psy – nie wchodzimy do wnętrza, bo jest zamknięta,
ale niżej znajduje się całkiem ładny park. Wokół rozciąga się
dawna zabudowa, z lekka slumsowata. Schodzimy niżej, aby obejrzeć kolumnę
Juliana ( wokół niej śpią jacyś dziadkowie ), potem meczet i rzymskie
ruiny. Trochę błądzimy po starówce, a potem idziemy do parku w
centrum, gdzie jemy „döner kebab”, czyli kebab i jogurt ( 1,5
mln L ). Odpoczywamy w parku ( Ola śpi J ), a potem idziemy do mauzoleum Ataturka. Po drodze kupujemy wodę ( 500
000 L ). Przechodzimy przez eleganckie dzielnice w europejskim stylu,
gdzie kobiety nie naszą chust. Do samego mauzoleum nie wchodzimy, bo jest
za daleko, ale oglądamy je z oddali. W supermarkecie robimy małe zakupy
( bułka kosztuje 250 000 L ). Wracamy metrem na dworzec. Autobus jest
trochę spóźniony i odjeżdżamy o 19:30. Dają nam kawę, puszczają
film. Siedzimy na końcu, troszkę rozmawiamy z innymi pasażerami, a
potem zasypiamy. |

|
28.06.2004 Rano
jesteśmy już we wschodniej Turcji, witają nas piękne widoki. Mamy opóźnienie
i na miejscu jesteśmy dopiero przed 14:00. jakiś chłopczyk prowadzi nas
do hotelu Erzurum, gdzie płacimy 10 mln za dwójkę. Pan z
recepcji namawia nas intensywnie na wycieczkę po okolicach –
schodzimy z ceny 25$/osobę do 20$ za dwójkę. Po kąpieli jedziemy.
Najpierw do cytadeli Ishak Pasha. Nie udaje się nam wejść do środka,
bo nie ma strażnika. Z zewnątrz budowla wygląda przepięknie. Potem
idziemy wyżej, z opuszczonego meczetu oglądamy panoramę. Wracamy niżej, gdzie okoliczni mieszkańcy ( zwykle Kurdowie ) urządzają sobie piknik.
Przysiadamy się do pewnej rodziny, która częstuje nas smażonymi
skrzydełkami kurczaka. Potem jedziemy obejrzeć górę Ararat, a
następnie do arki Noego ( góra o tym kształcie ). Ponieważ właściciel
hotelu dowiaduje się, że jego wujek miał wypadek, dalej wiezie nas brat
właściciela. Tuż przy granicy z Iranem znajduje się głęboki krater
powstały w wyniku uderzenia meteorytu. Wracamy do hotelu. Jemy sish-kebab
i sałatkę z ( zimnymi ) frytkami oraz pijemy pepsi – w sumie za
7,5 mln L Potem kupujemy wodę
( 500 000 / butelkę ) i idziemy spać. Następnego ranka wita nas deszcz i burza. Do naszego pokoju
raptownie zagląda jakiś Turek – ciekawe, czy przez pomyłkę.
Idziemy do dolmuszy jadących do granicy.
Jakiś taksówkarz usiłuje nam wmówić, że dolmuszy już nie ma,
ale to oczywiście nieprawda. Czekając na transport wypijamy herbatkę za
200 000 L. Na początku myśleliśmy, że tylko tyle płacimy za kurs, ale
po wyjaśnieniu małego nieporozumienia okazało się, że przejazd
kosztuje 2 mln L. Pod granicą wysiadamy – cinkciarze chcą nam
sprzedać irańskie riale po niskim kursie - zaczynają od 5 000 IRR za
1$, aby dojść do 6 000 IRR. Dobrze, że nie zdecydowaliśmy się kupić,
bo drugiej stronie granicy kurs był znacznie lepszy. Przechodzimy do Iranu. |

|
18.07.2004 Wracamy
z Iranu do Turcji.
Musimy troszkę tłumaczyć się z naszej wizy ( nie chcemy kupować nowej
), ale w sumie jest miło, jeden z pograniczników umiał nawet "dzień
dobry" po polsku. Po przekroczeniu granicy bierzemy taksówkę do
pierwszego miasta za 20 mln. TL, a tam wsiadamy do minibusa do Van
( też 20 mln TL ) Po drodze mijamy kontrole, i posterunki wojskowe oraz transportery
opancerzone na wzgórzach. W Van od razu kupujemy bilety do Malatya
za 25 000 000 /osobę. Oferują mi wymianę pieniędzy po niezbyt
korzystnym kursie, więc wyciągam pieniądze z bankomatu. Z biura linii
autobusowych zawożą nas autobusikiem na dworzec. Robimy tam drobne
zakupy. Szukamy stanowiska naszego autobusu. Za pomoc pewien mężczyzna
chciał pieniędzy, ale nic mu nie daliśmy. Wyruszamy o 12:30 ( zdążyliśmy
na tak wczesny autobus dzięki godzinnej różnicy czasu pomiędzy Iranem
i Turcją ). W autobusie polewają nam ręce, serwują napoje, jest
naprawdę OK. Po drodze pojazd się jednak trochę psuje, ale udaje się go
naprawić. Do celu docieramy o 22:00 Taksówka do hotelu Kantar
kosztuje 10 mln TL, a w tym hotelu dwójka z prysznicem i ubikacją na
korytarzu 25 mln TL, płatne z góry. Kupujemy wodę ( 2 mln Tl ) i
idziemy spać. Niestety pokój mamy od ulicy i docierają z niej hałasy
oraz światło.
Następnego ranka jemy śniadanie ( wliczone w cenę pokoju ) . Szukam biura informacji
turystycznej. Znajduje się ono w budynku municypalnym za statuą
( tym
razem nie jest to statua Ataturka ). Miła pani mówi mi, że
wycieczka na górę Nemrut kosztuje 30$/osobę. Decyduję, że
jedziemy na nią. Mamy się stawić o 12:00. Wymieniam pieniądze ( kurs
kiepski 1$=1 420 000 TL ). Wracam do hotelu, pakujemy się. Staramy się
kupić w aptece jodynę, ale nie udaje się nam wytłumaczyć o co chodzi.
Docieramy do biura informacji. Stamtąd prowadzą nas do knajpki w parku,
gdzie mamy czekać na wyjazd. Rozmawiamy z Kemalem, szefem
biura turystycznego. Wyjazd następuje po 12:00. Jedziemy minibusem, po
drodze mamy przystanek w supermarkecie i na lunch ( 8 500 000 TL za
dobre jedzonko na dwie osoby ), Jedziemy krętymi górskimi drogami do hoteliku. Tam wpłacamy pieniądze ( można liry, można euro, ale
dolary
się najbardziej opłacają ). Dostajemy mały dwuosobowy pokój z łazienką.
Jest czas wolny, odpoczywamy, chodzimy niedaleko hotelu ( piękne widoki
). Potem pakujemy się do minibusu i jedziemy na górę. Wstęp kosztuje
500 000 Tl/osobę, trzeba jeszcze trochę podejść. Głowy są
na dwóch tarasach i wschodnim i zachodnim. Jest
dość dużo turystów. Mi się miejsce podoba bardzo, Ola jest trochę
zawiedzona. Czekamy na zachód słońca. Gdy jest ono nisko, pięknie oświetla
rzeźby. Gdy zaczyna się ściemniać schodzimy i jedziemy do hotelu. Na
kolację podają nam mięso z bakłażanem i ryż, a na deser arbuza.
Potem można wypić herbatkę w "tea tent", czyli namiocie na
zewnątrz. Jest dość chłodno, a następnego dnia mamy wcześnie wstać,
więc nie siedzimy długo i idziemy spać.
20.07.2004. Budzą nas o 4:00 rano, wychodzimy o 4:30. Niestety
musimy czekać na Koreanki ( a Koreańczycy w ogóle nie jadą ). Dojeżdżamy,
wchodzimy ( tym razem bez sprawdzania biletów ) i czekamy na wschód słońca.
Jest zimno, wieje wiatr. Słońce ładnie oświetla głowy na
wschodnim tarasie. Niestety nie można w pełni nasycić się widokami, bo
gdy tylko słońce znalazło się trochę wyżej nad horyzontem poganiają
nas, aby już schodzić. Nie mogę zrobić takich zdjęć jak chce, bo
jakaś grupa rzuca cienie Zjeżdżamy w dół, jemy śniadanie ( jajko,
masło, miód, herbata ), pakujemy się i wracamy do Malatya. O
10:00 jesteśmy na miejscu. Kemal jest na tyle miły, że wysyła z
nami chłopaka, aby pomógł nam kupić bilet do Kapadocji ( Nevsheir
za 20 mln od osoby ). Chodzimy po mieście, korzystamy z Internetu ( 1 mln
/h ), robimy drobne zakupy w supermarkecie ( ciasteczka ), jemy kebab ( 2
500 000 TL ) i lody ( Magnum 2 mln Tl, Cornetto 1,5 mln TL ). Bezpłatny
busik zawozi nas na dworzec i wsiadamy do autobusu. Podróż jest dość
nudna, z jednym postojem po drodze. |
|
20.07.2004 O 19:30 docieramy do Nevsehr
Okazuje się, że nie ma już minibusów do Goreme - ostatni odjeżdża
o 19:00. Proponują nam taksówkę za 20 mln. Na dworcu mówią nam to
samo, ale pewna agencja turystyczna proponuje nam, że jeśli zamieszkamy
w ich hotelu ( pokoje wykute w skałach ) to oferują bezpłatne
podwiezienie. Godzimy się na to. Podczas oczekiwania na samochód
namawiają nas do wycieczek. W końcu ktoś nas zawozi do hotelu. Pokoik
ładny, ale nie za duży, z łazienką, duże łóżko, 30 mln. za noc.
Zostajemy w tym hotelu. Idziemy na kolację - w knajpie dają fajny, duży
chlebek do sałatek. Jem "pride" ( taką turecką pizzę ).
Wreszcie możemy sobie wypić winko do jedzenia. Koszt posiłku to 18 mln
TL, zostawiamy 2 mln napiwku.
21.07.2004 Wstajemy i jemy śniadanie ( w cenie pokoju ), oddajemy
rzeczy do prania ( 7 mln TL ). Wreszcie możemy ruszyć w miasto. Najpierw
idziemy do Open Air Museum. Wstęp kosztuje 12 mln
TL/osobę + 5
mln za wstęp do "ciemnego kościoła". Oglądamy wykute
w skałach kościoły, wiele z nich z pięknymi
freskami. "Ciemny
kościół" jest zachwycający. Również formy skalne są przepiękne.
W cenie biletów jest wstęp do Takal - kościółka z chyba najpiękniejszymi
freskami. Jemy niewielki posiłek i zaczynamy sobie spacerować po
okolicznych wąwozach. oglądamy ciekawe kominy o fallusowatych kształtach.
Wracamy do miasta i idziemy droga w stronę Nevshir. Podziwiamy
przepiękny wąwóz oraz panoramę
Goreme. Potem trochę chodzimy
po samym mieście, korzystamy z Internetu ( 4 mln /h ), kupujemy trochę
prezentów ( wino 10 mln ). Wieczorem idziemy na smaczną kolację za 17
mln, a potem pijemy kupione wcześniej wino za 5 mln. Decydujemy się
pojechać następnego dnia na wycieczkę za 30$. Kupujemy bilety do Stambułu
( z podwiezieniem na Sultanahmet ) za 20 mln TL. Wymieniamy pieniądze
po kursie 1$ = 1,415 - 1,425 mln TL. W jednym miejscu odmawiają nam
wymiany, bo nie ma szefa ...
22.07.2004. Wstajemy rano. Jedziemy na tzw. "Green Tour".
Płacimy za hotel ( w sumie 67 mln TL ), bo wieczorem jedziemy do Stambułu.
Po śniadaniu przyjeżdża minibus agencji. Razem z nami jadą Koreańczycy,
Ekwadorczycy mieszkający w Hiszpanii i para tureckich nowożeńców.
Przewodniczka to młoda dziewczyna. Program różni się od tego z
folderu, ale chyba na lepsze, więc nie protestujemy. Najpierw jedziemy na
punkt widokowy z panoramą Goreme - trochę dalej niż doszliśmy
poprzedniego dnia. Potem wchodzimy do podziemnego miasta ( wstęp
10 mln ). Ma ono 7 poziomów, mieszkańcy chronili się tam w
przypadku wojen i niepokojów. Oglądamy jaskinie przeznaczone dla bydła,
kuchnię, winiarnię, szyb wentylacyjny, a na samym dole ( 7 poziom ) kościół
na planie krzyża. Po wyjściu nowożeńcy kupują wszystkim gozleme,
czyli chlebek z zawiniętym w niego serem i kartoflami. Przewodniczka częstuje
nas colą. Następny punkt programu to dolina Ihlara ( wstęp 5 mln
), głęboka na 100 m. Najpierw oglądamy kościół z
prostymi, ale ciekawymi freskami. Potem idziemy
doliną wzdłuż
strumienia. Jest bukolicznie ... Docieramy do wioski, gdzie w restauracji
jest obiad. Wybieramy rybę ( w cenie wycieczki ) i piwo ( 3 mln TL ).
Przy obiedzie rozmawiamy z Ekwadorczykami. Wsiadamy do minibusu i długo
jedziemy na punkt widokowy. Możemy z niego zobaczyć miejsca, gdzie kręcono
sceny do "Gwiezdnych Wojen". Zachodzimy do wykutych w skale
klasztorów. Mnóstwo korytarzy i różnego rodzaju zakamarków. Potem
musimy odwieźć turecką parę na autobus do Nevshir, a my
jedziemy do miasta Avanos do warsztatów garncarskich
-
obserwujemy, jak się robi garnki. Jedna osoba z wycieczki sama ma okazję
sama to robić. No i oczywiście zwiedzamy sklep. Wiele wyrobów jest ładnych,
ale wszystkie drogie. Na zakończenie jedziemy do Pasabag, gdzie
oglądamy przepiękne kominy, będące symbolem Kapadocji. Niestety
różne stragany zasłaniają widok. Co nie przeszkadza nam kupić na nich
drobnych prezentów - bransoletkę i wyroby z onyxu. Bransoletka jest tańsza,
niż gdzie indziej ( 5 mln, a nie 15 ), ale nie wiadomo, czy nie z
podrabianego kamienia. Wracamy do Goreme. Wypłacamy jeszcze pieniądze
z bankomatu, a potem jemy kolację w Goreme Restaurant - Ola kiepskie
gozleme, ja całkiem smacznego grillowanego kurczaka. Zabieramy nasze
plecaki z hotelu i idziemy na "dworzec autobusowy", Zabierają
nas minibusem do Nevshir, gdzie już czeka autobus do Stambułu.. Odjeżdżamy z
opóźnieniem . Podróż przebiega dobrze, są wolne miejsca w autobusie,
mamy kilka przystanków, ostatni na monstrualnym dworcu ze smażalnią
gozleme. |

|
23.07.2004 Rano dojeżdżamy na Otogar
w Stambule. Podwożą nas na Sultanahmet. Szukamy hotelu,
jednak nie jest to takie proste - albo są zapełnione, albo drogie (
35-40$ za dwójkę ). W końcu decydujemy się na dormitorium w Mavi
Guesthouse ( 12 mln LT za osobę, ze śniadaniem ). Jemy śniadanie (
przysługuje nam, bo w dniu wyjazdu nie zdążymy zjeść ). Niestety źle się
czujemy - coś nam zaszkodziło. Leżymy w hotelu, śpimy. Robimy zakupy w
pobliskim sklepiku ( 2 mln TL za trzy banany ). Wieczorkiem, gdy czujemy się
lepiej, wychodzimy przed nasz hotelik, pijemy herbatkę, obserwujemy biegające
dzieci.
Następnego dnia czujemy się sporo lepiej. Wyciągamy pieniądze z
bankomatu i idziemy zwiedzać. Wchodzimy do Hagia Sophia ( 15 mln
TL ). Przed wejściem trzeba przejść przez bramki, a bagaże są prześwietlane.
Sporo wycieczek. W świątyni odczuwam dostojność bijącą z tego
miejsca. Są rusztowania, ale nie przeszkadza to bardzo. Wchodzimy na galerię po stromej rampie. Oglądamy odrestaurowane
freski. Po wyjściu chcemy jeszcze odwiedzić Niebieski Meczet, ale
jest zamknięty z powodu modlitw. Idziemy do pałacu Topkapi.
Jednak okazuje się, że do wejścia jest ogromna kolejka, a bilety są
koszmarnie drogie ( 10 mln pałac + 10 mln skarbiec + 10 mln harem ).
Postanawiamy nie wchodzić. Ola jest zmęczona i wraca do hotelu. Ja oglądam
Niebieski Meczet ( wstęp bezpłatny ). Jest tam wydzielona część
dla zwiedzających. Wnętrze jest przepiękne - marmury i niebieskie
mozaiki. Idę do cystern ( 10 mln TL ). Wspaniałe miejsce -
kolumny stojące w wodzie, dobrana nastrojowa muzyka. Spośród kolumn
kilka jest specyficznych - jedna z wyrzeźbionymi łzami i dwie osadzone
na głowach
meduz. Rzucam pieniążek na szczęście do stawu .
Oglądam hipodrom - kolumny z czasów Konstantyna, kolumnę przywiezioną
z Delf ( upamiętniała zwycięstwo Greków nad Persami ), obelisk
z Egiptu. Wracam do
hotelu. Ola odpoczęła - prowadzę ją do cysterny, chcę, żeby je
zobaczyła - też jest zachwycona. Jemy obiad w Mc Donald`s ( troszkę drożej
niż w Polsce - zestaw 5,9 mln, szejk 2 mln TL ). Idziemy nad morze, koło
mola ( nagabują nas na rejs po Bosforze ). Przechodzimy przez most
z licznymi wędkarzami, kręcimy się trochę po drugiej stronie i
wracamy. Przechodzimy przez bazar z przyprawami i słodyczami - kupujemy słodycze
( 1 kg około 10 mln ) i herbatę czerwoną ( 100 g około 2 mln ) oraz jaśminową
(600 g - 3 mln ) Krętymi uliczkami wracamy do hotelu. Na ulicy Divan
Yolu odsprzedaję tureckie liry ( 40 mln za 27$ ). Wracamy do hotelu,
korzystamy z Internetu ( 1h za 3 mln, szybki ), kupujemy coś do picia.
Szukamy knajpki z tanim piwem, w końcu pijemy je w naszym hotelu. (
Tuborg i orzeszki - 2,5 mln TL ). Wcześniej wykupiliśmy transport na
lotnisko za 12 mln - wyjeżdżamy o 4:30.
25.07.2005 Wstajemy o 3:30, myjemy się i pakujemy. O 4:30 przyjeżdża
po nas autobus "shuttle bus" Jedziemy trochę przez starą
dzielnicę, potem bezpośrednio autostradą na lotnisko. Bez problemów
oddajemy bagaże i dostajemy karty pokładowe. Robimy zakupy w sklepie
wolnocłowym. Lot przebiega spokojnie, kapitan mówił do pasażerów
ciekawie - "z jajem". Jedzenie jest całkiem dobre, trochę śpię.
W Pradze kupujemy trochę alkoholu ( niestety po cenach "dla
obywateli Unii"), pijemy wino i piwo w barze ( 110 Kc ). Lecimy do Polski
- to niestety koniec naszych wakacji. |
|