
Sri Lanka była celem naszego wyjazdu we wrześniu 2017 roku. Polecieliśmy tam liniami ukraińskimi. Wyspę objechaliśmy wraz z panem Malith Prasantha u którego wynajęliśmy samochód.
Galeria zdjęć z wyjazdu04.09.2017 Rano wylatujemy do Kijowa. Teoś jest nadal trochę chory. Na miejscu dzwonimy do hotelu i odbierają nas. Śpimy w Hotel Non Stop w Boryspilu. Jedziemy do miasta Najpierw marszrutką do metra a potem metrem na Majdan Niezależności . Majdan nam się podoba. Idziemy do Soboru św. Zofii ( nie wchodzimy do środka ) , a potem do zrekonstruowanej Złotej Bramy Teoś jest zmęczony , więc wracamy do hotelu . Następnego dnia, po raczej skromnym śniadaniu ( 80 hrywien od osoby ) jedziemy na lotnisko ( hotelowy transport kosztuje 60 hrywien w każdą stronę ) .
Lot do Colombo jst OK. Samolot nie jest najnowszy , jedzenie w miarę, alkohol płatny. Kontrola imigracyjna bez problemów – nasze ETA ( 35 USD od osoby , Teoś za darmo ) działa. Wymieniamy dolary po kursie 151,10 LKR /USD. Nasz kierowca – pan Malith Prasantha już na nas czeka . Kupuję jeszcze miejscowa kartę SIM do transferu danych ( za 1300 LTR ) Jedziemy do hotelu . Okazuje się on dość skromnym B&B bez ciepłej wody.
Dambulla
Po śniadaniu ( jajka sadzone , tosty i arbuz ) wyruszamy do Dambulla . Podróż trwa prawie 4 h, spory ruch na drodze. Po krótkim odpoczynku jedziemy do świątyni buddyjskiej w jaskiniach. Pan kierowca podwozi nas do połowy wzgórza Płacimy za wejście po 3000 LTR od osoby, Teoś za darmo. Zwiedzamy jaskinie. Duże są bardzo ciekawe, z licznymi malowidłami , we wszystkich jest sporo posągów Buddy, w największej jest też posąg króla, który je zbudował i święte miejsce, gdzie nieustannie kapie woda. Na terenie świątyni jest mnóstwo małp. Teoś je gania. Schodzimy w dół do posągu złotego Buddy.
Jemy obiad – ryż z kurczakiem lub z warzywami i miejscowe piwo Lion .
Sigiriya
W nocy Teoś źle się czuje, wymiotuje . Na śniadanie jajecznica w cieście, pierożki z makaronu ze słodkim nadzieniem, pierogi z warzywami, placki z warzywami . Ola i Teoś zostają w hotelu ja jadę do Sigiriya. Nie wchodzę jednak na to wzgórze, ale na sąsiednie – Pidurangala. Na początku idzie się schodami, dopiero na sam koniec trzeba się przeciskać pomiędzy głazami. Wstęp 500 LKR, teoretycznie na początku jest świątynia i trzeba zdjąć buty, ale nie przestrzegam tego.
Anaradhapura
Potem jedziemy do Anaradhapury . Kupuję bilet za 25 USD ( płatne w rupiach ), choć potem jest on sprawdzany tylko w najmniej ciekawych miejscach. Odwiedzam muzeum Jetavanarama – bardzo zakurzone i przestarzałe. Obok jest stupa o tej samej nazwie – z cegły, bardzo ciekawa . Oglądam jeszcze święte drzewo ( otoczone murem i zabudowane kapliczkami z posągami Buddy , z mnóstwem modlących się i składających ofiary ludzi ), pozostałości po bibliotece i dwie inne stupy – jedną białą, drugą z cegły. Oglądam też mniejsze świątynie i ciekawe starożytne sadzawki.
Pollonaruwa
08.09.2017 Po śniadaniu jedziemy do Pollonaruwy. Po drodze nad jeziorem widzimy dzikie słonie. Oglądamy najważniejsze zabytki. Sporo miejscowych turystów, zwłaszcza starszych kobiet z wycieczek zorganizowanych przez związki zawodowe. My za wstęp musimy zapłacić po 25 USD, Teoś wchodzi za darmo. Na początku zwiedzamy muzeum, w lepszym stanie niż to z wczoraj – ciekawe są instrumenty chirurgiczne odnalezione w ruinach świątynnego szpitala. Potem oglądamy między innymi ruiny pałacu królewskiego, świątynie w kwadracie świątynnym ( ciekawa okrągła świątynia i kamienny blok z wykutymi napisami ), nietypowa świątynia w kształcie bazyliki z posągiem Buddy bez głowy, białą stupę oraz trzy posągi Buddy ( medytujący , stojący i odpoczywający ) wykute w skale. Niestety zaczyna padać . Jesteśmy zmęczeni , wracamy do hotelu.
09.09.2017 W nocy spada na mnie konstrukcja moskitiery i rani mnie w nos. Dobrze , że nie uderzyła Teosia albo mnie w oko .Jemy bardzo smaczne śniadanie i jedziemy do Trincomalee. Po około 2 ½ godziny jesteśmy na miejscu . Nasz hotel mieści się właściwe w Upplaveli Idziemy na plażę. Ta koło naszego hotelu jest trochę zaśmiecona plastikowymi butelkami itp. Idziemy trochę dalej Teoś buduje zamki z piasku ( a właściwie z błota bo plaża jest dość gliniasta ) Pan pomaga mu budować zamek. Niestety zaczyna padać. Trochę siedzimy pod przykryciem leżaka , ale jego daszek z liści palmy zaczyna przeciekać. Idziemy do pobliskiej restauracji, a gdy deszcz trochę przechodzi wracamy do hotelu Obserwujemy jak rybacy wyciągają sieci, ciągnąc wspólnie za linę oraz jak przebierają połów i myją kałamarnice, aby usunąć atrament. Część ryb odrzucają i dają nawet jedną dla Teosia, aby z powrotem wrzucił do wody. Z powodu pogody wracamy do hotelu.
Następnego dnia Wstajemy dość wcześnie, aby pojechać na plażę rano, kiedy jest słońce. Jedziemy do Nilavelli. Szukamy ładnej plaży. Pierwsza jest opanowana przez krowy, druga znacznie lepsza, naprzeciwko Pigeon Island. Siedzimy tam kilka godzin, budujemy zamek z błota ( piasku ) , pluskały się w morzu. Jest słonecznie i gorąco. Następnie na krótko wracamy do hotelu i jedziemy do Trincomalee, do Fortu Frederick. Oglądamy świątynię hinduistyczną i widoki na morze oraz na miasto. Ciekawa brama wjazdowa do fortu z XVII wieku, zbudowana przez Holendrów.
Kandy
11.09.2017 Rano po śniadaniu płacimy za hotel i pranie ( 1000 LKR za pełen wkład ) i wyruszamy do Kandy. Zatrzymujemy się na jedzenie i picie soków ( 50 LKR za sok ) w rządowej przydrożnej jadłodajni. Dojazd do naszego hotelu dość ciężki, wąskim uliczkami. Cała droga zajmuje nam ponad 4,5 godziny. Hotel jest bardzo fajny z ciepłą wodą z instalacji solarnej.
Po krótkim odpoczynku jedziemy do miasta. Parkujemy na miejskim parkingu i idziemy do Świątyni Zęba Buddy. Kupujemy słodkie bułki po 50 LKR. Sam ząb jest ukryty i wystawiany tylko w czasie uroczystości. Oglądamy dolną świątynię , przepiękne drewniane pomieszczenie gdzie jest przechowywana relikwia, a także Salę Audiencyjną oraz muzeum ( dość zakurzone ) Cały kompleks jest bardzo interesujący. Po zwiedzaniu wypłacamy pieniądze z bankomatu i idziemy jeść do Devon Restaurant ( hotelowej ). Dobre jedzenie i niezbyt drogo. Na deser jemy lody – na żądanie Teosia. Kupujemy na ulicznym straganie dla Teosia chińską zabawkę z wspinającymi się samochodzikami za 800 LKR.
Elle
12.09.2017 Jemy śniadanie ( bardziej europejskie niż dotychczas ) i wyruszamy do Elle. Najpierw jedziemy do Ogrodu Botanicznego w Peradeniya. Wstęp to 1500 LKR od osoby dla cudzoziemców, Teoś wchodzi za darmo jako 5 latek. W ogrodzie najciekawsze są wspaniałe aleje wysadzane palmami, ogromne drzewo figowe na środku wielkiego trawnika oraz wysokie skupiska bambusa birmańskiego. Bardzo nam się podoba, spędzamy tam blisko 2 godziny.
Potem jedziemy do Elle. Droga jest kręta, przez góry i niestety Teoś wymiotuje. Zatrzymujemy się na krótko w Nuwara Eliya,robię tam zakupy, oglądam pozostałości domów kolonialnych ( nie za dużo ich jest ), nasz kierowca w tym czasie je. Po postoju ruszamy dalej, mijając po drodze plantacje herbaty, kobiety zbierające liście herbaty, wodospady i fabryki herbaty. Docieramy na miejsce dość późno. Okazuje się, że nasz guesthouse jest na wzgórzu ze stromym podejściem po schodkach. Na szczęście nasz kierowca uzgadnia z właścicielem, że nasze bagaże zostają podwieszone tuk-tukiem okrężną droga. Podejście pod górę z samymi bagażami podręcznymi jest i tak męczące.
Nasz kierowca jedzie do swojej kwatery, a my po krótkim odpoczynku jedziemy coś zjeść do miasta do Dream Cafe. Właściciele guesthouse zamawiają dla nas tuk-tuka, który czeka na nas przy głównej drodze, do której schodzimy schodami. Jazda do miasta kosztuje 200 LKR. Jedzenie w restauracji jest smaczne i nie takie drogie, wreszcie są dania kuchni europejskiej, które smakują Teosiowi. Powrót tuk-tukiem kosztuje nas już 250 LKR, bo pod górę. W guesthouse dostajemy wieczorna herbatkę w ładnym dzbanuszku.
Następnego dnia wstajemy o 8:00, na 9:00 mamy śniadanie, pani daje nam min. awokado z jej drzewa, które jemy z cukrem. Śniadanie bardzo smaczne, choć Teosiowi smakowały tylko tosty z masłem. Jedziemy do fabryki herbaty Uva Halpewaththa Tea Factory. Za 3 $ od osoby ( Teoś za darmo ) uczestniczymy w wycieczce po fabryce – oglądamy wszystkie etapy produkcji herbaty – od suszenia liści, ich mielenia, 23 minutowej fermentacji aż po ponowne suszenie, sortowanie wg. jakości i pakowanie w wielkie worki. Potem degustujemy różne rodzaje herbat. Inna jest herbata poranna ( mocniejsza, bo ma drobniejsze kawałki, dające więcej kofeiny ), inna jest herbata popołudniowa, a najsłabsza jest herbata do picia przed snem. Różnice w smaku nie są duże, ale są wyczuwalne. Po degustacji robimy zakupy w sklepiku – są to herbaty z tej fabryki, ale pakowane przez inną firmę.
Jedziemy do podnóża Little Adam’s Peek. Zaczynamy wchodzić na szczyt. Po drodze psuje się pogoda, zaczyna padać deszcz. Jeszcze na szczycie widzimy okolicę ( ładne widoki ), potem mgła zasnuwa wszystko. Podejście nie jest ciężkie, oprócz ostatniego fragmentu po schodach, ale często muszę nieść na barana Teosia. Udaje nam się zejść przed największą ulewą i schronić w kawiarni. Po krótkim posiłku wracamy do naszego guesthouse. Wieczorem jedziemy zjeść do miasta do tej samej restauracji. Całą noc leje deszcz, na dodatek późnym wieczorem gaśnie światło i prądu nie ma całą noc i ranek.
14.09.2017 Budzę się przed 6:00 i idę robić zdjęcia. Udaje się mi złapać tuk-tuka za 250 LKR ( wczesny kurs 🙂 ) i jadę do miasta. Idę w okolicę drogi , którą poprzedniego dnia jechaliśmy do fabryki herbaty i robię zdjęcia plantacji herbaty, pań wracających z miasta i baniek na mleko na stacji kolejowej. Wracam tuk-tukiem za 250 LKR. Nadal nie ma prądu. Pakujemy się, jemy śniadanie, tuk-tuk zawozi nasze bagaże na dół, a ja płacę 8000 LKR za dwie noce. Pan Malith zawozi nas do ścieżki prowadzącej do Nine Arch Bridge, czyli wiaduktu kolejowego – jednej z tutejszych atrakcji. Zejście jest bardzo fajne, droga wiedzie m. in. przez las z wieloma powalonymi drzewami. Wiadukt jest ładnie położony, udaje się nam akurat zobaczyć przejeżdżający pociąg.
Kataragama
Po powrocie do samochodu jedziemy do Kataragamy. Droga malownicza, u podnóża szczytu na który wchodziliśmy poprzedniego dnia. Idę robić zdjęcie i przyczepia mi się do nogi pijawka. Niestety kręta, górska droga oznacza u Teosia wymioty. Na szczęście jesteśmy tym razem przygotowani. Zatrzymujemy się w przydrożnej kafejce, gdzie Teoś koniecznie chce zjeść placka – ze względu na wymioty nie chcemy mu pozwolić, ale ulegamy, bo jest głodny. Na szczęście po kilkudziesięciu minutach zjeżdżamy z gór i kończą się zakręty. Przed ostatnim odcinkiem nasz kierowca kupuje jedzenie dla słoni, gdyby się pojawiły po drodze. I rzeczywiście, przejeżdżając przez park narodowy napotykamy na drodze dwa słonie – ich dokarmianie to chyba powszechna praktyka, mimo billboardów nawołujących do nie dokarmiania dzikich zwierząt.
Dojeżdżamy do miasta Kataragama i do naszego hotelu Senora. Z zewnątrz OK, w środku przyzwoity, mogłoby być czyściej. Na kilkadziesiąt minut brakuje prądu. Oprócz krótkiego wyjścia Oli do sklepu, resztę dnia spędzamy w hotelu. Oddajemy rzeczy do prania i umawiamy safari na 5:30 następnego dnia rano za 6000 LKR za wynajęcie samochodu. Wstajemy około 5:00. Przed 5:30 jesteśmy gotowi, przyjeżdża po hotel samochód terenowy przystosowany do safari. Za wstęp muszę zapłacić prawie 7000 LKR. Jeździmy po parku, szukając zwierząt. Niestety nie jest z tym najlepiej – widzimy bawoły wodne, małego krokodyla, pawie, jelenie, małpy, iguany, ale ani jednego słonia. Mamy krótki postój na tamie wewnątrz parku. Dopiero w drodze powrotnej na drodze znowu spotykamy dwa słonie. Pan Malith miał rację, że trzeba było jemy zapłacić za safari :-).
Po powrocie do hotelu jemy śniadanie europejskie ( z jajecznicą, tostami i dziwnym i mało smacznym sokiem z owocu wood apple ). Okazuje się, że wyczerpaliśmy cały limit internetu 8 GB, jaki zakupiliśmy, chyba głównie Teoś oglądaniem filmów na YouTube. Wychodzimy przed 16:00. Najpierw idziemy zakupić transfer – kupujemy pakiet 2 + 2 GB za 480 LKR w jednym z licznych sklepików. Następnie idziemy na zakupy do najbardziej luksusowego sklepu w mieście – można nawet płacić kartą .
Po zakupach zwiedzamy słynną miejscową świątynię. Cały jej teren jest otoczony metalowym płotem, obecnie rozpadającym się. Mnóstwo ludzi zmierza na uroczystości , które mają się rozpocząć o 18:30. Centralnym punktem jest biała stupa. Nie czekamy na główne uroczystości, tylko wracamy do hotelu przed zmrokiem.
Udawalawe
16.09.2017 Po śniadaniu w stylu zachodnim jedziemy do Udawalawe. Po drodze muszę wypłacić pieniądze z bankomatu. Pierwszy ma problemy z połączeniem, na szczęście w kolejnym wypłata przebiega bez problemów ( ale za to z 1 procentową prowizją ). Za wjazdem do parku narodowego, tuż przed samym miastem widzimy słonia dokarmiane go przez podróżnych i w oddali stado słoni nad jeziorem. Organizujemy safari za 4500 LKR. Mamy jechać o 14:30, do tego czasu odpoczywamy i idziemy na krótkie zakupy.
O ustalonej godzinie jedziemy do Parku Narodowego Udawalawe. Wstęp do. Parku to około 7000 LKR za kierowcę i dwoje zagranicznych turystów ( Teoś , jako 5 latek wjeżdża za darmo , 6 latki już płacą połowę ceny ). Niestety pogoda nie jest najlepsza – niebo jest zachmurzone, zaczyna padać ( trzeba zasłonić część otwartej części samochodu ), dopiero po koniec podróży trochę się przejaśnia. Widzimy bawoły wodne ( część z nich jest zwierzętami hodowlanymi ), pawie, słonie ( samotnego samca, samice z młodym i dwa stada ), krokodyle ( z daleka ), liczne ptaki i szakala złotego ( z daleka ). Safari udane, mimo niekorzystnej pogody. Wracamy do hotelu około 18:00. Dajemy kierowcy 500 LKR napiwku. Jemy kolację i pijemy piwo ( 500 LKR za 750 ml ).
Galle
17.09.2017 Jemy śniadanie. Jest dobre, srilankijskie. Niestety zaczyna padać, a z czasem lać. Rezygnujemy z odwiedzenia sierocińca dla słoni, jedziemy bezpośrednio do Galle. Droga jest trochę kręta i niestety Teoś wymiotuje. Podajemy mu lekarstwa, ale niestety nie do końca działają. W końcu jednak dojeżdżamy do wybrzeża, pogoda się poprawia i postanawiamy jechać na plażę. Pan Malith proponuje plażę w miejscowości Marissa. Zajeżdżamy do hotelu przy plaży, gdzie często przywozi gości i ma znajomych. Zamawiamy coś do picia i korzystamy z plaży. Plaża jest ładna, ale wąska, a fale wysokie – nie można wychodzić w morze – na plaży jest czerwona flaga. Budujemy z Teosiem zamek z piasku i trochę pluskamy się w oceanie. Płacąc, dajemy 300 rupii napiwku za skorzystanie z plaży. Zaraz po naszym odjeździe zaczyna padać.
Dojeżdżamy do naszego noclegu – to ładny dom w spokojnej dzielnicy Galle. Gospodarz jest trochę nieogarnięty – nie zna prawidłowo hasła do WIFI. Pan Malith musi jechać do szpitala w Colombo do swojego teścia. Zostawia samochód przy domu i jedzie autobusem. My idziemy do pobliskiego supermarketu na zakupy, a po powrocie bierzemy tuk-tuka do Fortu ( tylko 120 LKR ). Idziemy murami, oglądamy fortyfikacje , stary kościół holenderski i brytyjski, dzwonnicę, dawny szpital ( obecnie centrum handlowe ), pięknie odnowiony hotel i latarnię morską z 1938 roku, ciągle działającą. Gdy robi się ciemno, idziemy coś zjeść do Mammas Restaurant. Mamy piękne widoki z tarasu na latarnię morską i meczet – zwłaszcza w czasie zachodu słońca. Po jedzeniu łapiemy tuk-tuka do naszego hotelu za 300 LKR po negocjacjach.
Rano jemy śniadanie samodzielnie zrobione z rzeczy zakupionych poprzedniego dnia w supermarkecie. Przychodzi nas gospodarz i prosi o zapłatę za wynajem,bo odwozi żonę na samolot do Indii i wyjeżdża o 1 po południu. Nie mamy takiej sumy, musimy wziąć tuk-tuka do bankomatu. Za 2 dni pobytu płacimy 104 $, czyli prawie 16000 LKR ( ale nie biorę i reszty i tak, bo to grosze ).
Jedziemy ponownie do fortu. Zwiedzamy okolice latarni morskiej. Teoś chce koniecznie iść na pobliską plażę – spędzamy tam trochę czasu. Potem idziemy dalej murami fortu. Ola idzie zobaczyć pobliskie sklepy i spotyka pana Malitha, który już wrócił z Colombo. Rozmawiamy z nim w restauracji, jego teść czuje się lepiej. Robimy zakupy różnych suwenirów – pocztówki stylizowane na stare w Stick No Bill po 350 LKR , maska za 1300 LKR po negocjacjach, herbata, T-shirt dla Oli. Kupuję Mirkowi pocztówkę za 350 LKR, a w końcu decyduję się zakupić duży plakat za 3000 LKR. Wracamy do apartamentu tuk-tukiem za 300 LKR. Znajduję na ścianie dużego pająka, który wzbudza strach u Oli i Teosia, muszę go wynieść na taras.
Po krótkim odpoczynku przyjeżdża pan Malith i jedziemy na plażę Unawatuna. Plaża ładna, ale żwirowa – trudno się buduje tam zamki. W restauracji bierzemy frytki i coś do picia i w zamian dostajemy dwa leżaki za darmo ( inaczej kosztuje ich wynajem 500 LKR za sztukę ). Siedzimy tam aż do zmroku. Potem jedziemy coś zjeść – mieliśmy jeść w nowym mieście Galle, ale pan Malith zawozi nas do polecanej restauracji w forcie. Ogromne sale ze stolikami i krzesłami są puste – gości jest niewiele. Jem kurczaka z ryżem, Ola je sałatkę, a Teoś czysty ryż. Mi jedzenie smakuje, Oli mniej.
Bentota
19.09.2017 Jedziemy do Bentoty. Dojeżdżamy do ochronki dla żółwi morskich. Wstęp aż 1000 LKR, Teoś za darmo. Sporo, ale skoro już przyjechaliśmy, to wchodzimy. Widzimy dopiero co wyklute małe żółwiki, większe, które mają być wypuszczane i duże żółwie, w tym albinosy i niewidomego żółwia. Są też dwa żółwie lądowe. Można robić zdjęcia z żółwiami, dwa duże 6-letnie żółwie się denerwują ich dotykaniem i nas ochlapują, głównie Teosia. Można kupić pamiątki i dać donację ( nie kupujemy i nie dajemy ) . Wrażenia mamy mieszane, baseny żółwi są dość zaniedbane i brudne, po co trzymają duże żółwie ?
Jedziemy dalej, aby popływać po rzece. wykupujemy rejs na 1 h za 2500 LKR. Widzimy kilka waranów ( dwa małe i jednego większego ), kameleony, ptaki, z daleka jednego małego krokodyla , owocowe nietoperze, śpiące na drzewie. Brzegi są bardzo zaśmiecone. Na brzegu jest kilka ładnych budynków, reszta domów albo zniszczona, albo slumsowata. Mi najbardziej podobało się przepłynięcie przez zarośla mangrowe, zwłaszcza po wyłączeniu silnika na chwilę – cisza przerywana jedynie pluskiem ryb, półmrok, smugi światła. Teoś zasnął w czasie rejsu. Po powrocie jedziemy na chwilę do pobliskiej restauracji, poleconej przez pana Malitha. Jest tam jednak dość drogo-bierzemy tylko napoje i lody dla Teosia – 1100 LKR, bez napiwku ( kelner okazuje swoje niezadowolenie ). Postanawiamy, że zjemy we włoskiej restauracji w Negombo, a stamtąd pojedziemy prosto na lotnisko.
Droga prowadzi przez Colombo. Widzimy wieżowce, budowę nowej dzielnicy apartamentów, budynki parlamentu i urzędów, stare wieże zegarowe. Nie jedziemy autostradą bo to kosztuje bodajże 300 LKR. Przed restauracją dajemy panu Malithowi pozostałe 350 $ plus 50 $ napiwku, aby mógł je wymienić po lepszym kursie w Negombo. Knajpka jest prowadzona przez białych, jedzenie dobre, obsługa miła. Płacimy kartą i zostawiamy napiwek. Jedziemy na lotnisko. Żegnamy się z panem Malithem – szczerze polecamy go jako kierowcę i przewodnika. Lot do Kijowa przebiega spokojnie, podobnie oczekiwanie na lotnisku. Jeszcze lot do Warszawy i kończymy nasz wyjazd na Sri Lankę. Mam nadzieję, że tu jeszcze wrócimy.